avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

Dystans całkowity:222.66 km (w terenie 75.50 km; 33.91%)
Czas w ruchu:10:40
Średnia prędkość:20.87 km/h
Maksymalna prędkość:42.70 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:55.66 km i 2h 40m
Więcej statystyk
Skołowałam 37.26 km (0.50 km teren)
01:40 h 22.36 km/h
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:9.0

...is everywhere

Poniedziałek, 10 października 2011 · dodano: 10.10.2011 | Komentarze 4

Zabawne jak zmienia się moje podejście do bajka. Mam wrażenie, że stałam się mniej oszołomowata a bardziej metodyczna. Najwyższy czas zastanowić się nad zmianą nazwy bloga na bardziej odpowiednią…toooooo może na: Planning & Quality? Tfu, co ja wyprawiam? Starzeję się czy jak? (zawsze byłam zdania, że najfajniejsze pytania należą do gatunku retorycznych :P)

W weekend popisowo zawaliłam sprawę, bo nie wsiadłam :( Powody rezygnacji były jednak naprawdę konkretne i wcale nie chodzi o wyścig polityków do koryta, tylko Ciotkę w stanie wskazującym na koniec bliższy niż dalszy. Tak to jest – z każdym rokiem ubywa świadków mojego dzieciństwa. Za kilkadziesiąt lat to ja komuś ubędę. Całkiem normalna sprawa.

Polityczny małpi cyrk też przegrał z „tematem ostatecznym”, choć bez tego argumentu równie chętnie wypięłabym się gustownym Tuwimem na szanownych agitatorów:

Dobrze być „kosmitom/kosmopolitom/gupiom kobitom ” :)

A jeszcze lepiej pojeździć sobie w buffie, polarkowych nausznikach oraz ciepłych skarpeciochach. Jak dzisiaj o 9 rano. Mimo pizgawicy było nad wyraz przytulnie. Wniosek: odzieżowe nowości trafione w 100 procentach :)
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 39.64 km (8.00 km teren)
01:48 h 22.02 km/h
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:10.0

Plus 10

Piątek, 7 października 2011 · dodano: 08.10.2011 | Komentarze 2

Na 4 minuty przenieśmy się w rok 1974:

Słoneczny darczyńca to się dziś na medal raczej nie spisał.
Brrrrrr…zimno jak nie wiem co! Niby tylko 4 dyszki, a mam po nich mocno przegwizdane stopy, glut gęsto ściele się pod nochalem i na polikach przycupnęła czerwień niczym ten rudzielec kogut na przysklepowym gnojowniku w Borchówce.
Uroki krioterapii ;)

Nie ma co się z sobą pitygrylić.
Wyciągnę z najgłębszych zakamarków szafy co grubsze fatałaszki, co bardziej polarowe, co mocniej przeciwwiatrowe…jakoś to będzie…bo szron czeka! :D Czai się tuż obok, za najbliższym zakrętem, o! pod tamtym drzewem, pewnie za nadchodzącym tygodniem (może dwoma tygodniami?).
Czuję to. Niebawem przyjdzie po swoje, rozsiądzie się jak wielkie panisko, rozskrzeczy ptasimi dziobami.

Ku mej uciesze rozbrajająco rozświergoli biel pod konikiem cinderkiem :)

Słyszę jak się skraaaaaaaaada, ciiiiiiiiiiii :D
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 45.56 km (32.00 km teren)
02:30 h 18.22 km/h
Maks. pr.:40.45 km/h
Temperatura:15.0

Dobra nasza!

Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 02.10.2011 | Komentarze 0

No więc tak. Z uwagi na moje „nie-do-zwalczenia pragnienie przebywania w objęciach Snu aż do południa” ostatecznie zdecydowałyśmy, że wykonamy pętlę maratonu cyklomaniaka samodzielnie.
Postarałyśmy się jak nie wiem co, bo mimo gęstej mgły cudem (naprawdę nie wiem jakim, może kolejnym łagiewnickim?) zjechałyśmy się w miejscu zawadiacko zwanym w forumowych kręgach „kaloryferem”. Nie mam zamiaru pomijać faktu, że byłam pewna, iż ta nazwa dotyczy miejsca znajdującego się kilka kilosów dalej, dokładnie tam gdzie teren niemożebnie podbija moją dupę z siodła ;P Tak czy siak dobrze, że chociaż intuicję mam niezawodną. Oczywiście dopóki przed moim nosem pręży się dobrej jakości mapa, a tej akurat dzisiaj zbrakło. Hip hip hureeeej!
Jedyną rzeczą jaką miałam do dyspozycji była zatem mind-mapa, caluteeeeeńka w białych plamach. Jechałyśmy więc uciesznie na orientację, kierując się według niewidocznych za dnia gwiezdnych konstelacji, czytając właściwy azymut podróży ze sposobu, w jaki badyle chyliły się ku ziemi, a także posiłkując się od czasu do czasu hasłem „jest górka, jest dobrze”.
Okej, od czasu do czasu używałyśmy do celów wyższych także naszych mózgów – znaczy się, czytałyśmy napisy na takich małych zielonych tabliczkach osadzonych na takich dziwnych długich pałąkach wyrastających z gruntu.
I co powiem to Wam powiem, a jeszcze więcej napiszę: nigdy, przenigdy w życiu nie poznałam tak doskonale okolic Dobrej, jak dziś :) W trójkącie Kiełmina-Dobra-Dobieszków, objechałyśmy każde możliwe drzewo, posrałyśmy się z radości na każdym możliwym podjeździe i w ogóle przekroczyłyśmy próg nadziei na dojazd do jakiejkolwiek udeptanej/przejezdnej/wytyczonej ścieżki.
Mniej więcej w połowie czwartej z rzędu miedzy, za którą miałyśmy pokonać zaorane pole, a także tunel wydrążony w krzakach, poczułam wewnętrzny mus. Najpierw takie lekkie muśnięcie, potem coraz większe i większe, aż w końcu rypnęło mną tak mocno, że przez resztę trasy miałam przed oczyma kurzęce udo – takie surowe, zabejcowane, czekające na Nowosolnej na pożarcie. Przez moją paszczę. Nawet bez smażenia, gotowania, czy bóg wie jakich jeszcze niepotrzebnych ceregieli...
Z tego głodu napierającego na me trzewia postanowiłam skrócić trasę do absolunego minimum. Prawie się udało ;P Skorośmy tylko szczęśliwie wyjechały na Imielnik, przypomniałam sobie przeto, że od dawna nie zaznałyśmy przyjemności z przebycia tego fajnego odcinka z polnym piachem, który jest tuż obok. No to sruuu, kierownica skręciła sama :)
Stamtąd już bardzo grzecznie potoczyłyśmy się w peletonie emerytów po asfalcie. Tak grzecznie, że aż zrobiłam przerwę na robienie zdjęć jakiemuś beznadziejnemu krzakowi (podczas której Ilo mogła spokojnie pogadać przez tjulefon):
Nie wiem po co je sfociłam, może lubię jesienny kicz? © KOCURIADA

A potem naprawdę podążyłyśmy w stronę domu, w którym czekały na mnie koty (i ten blady kurciak do strawienia). Po kilku krętych krótkich dziarsko pokonałyśmy ostatnią długą prostą szutrową, pochyloną naszym zdaniem nie w tym kierunku co trzeba. Na tejże dróżce ostatecznie potwierdziłyśmy tezę, wedle której dogadujemy się jak ślepy z głuchym. Na tekst „Fok, aż bije po oczach, tak tu zielono” dostałam odpowiedź „Też mi lecą gile z nosa” ;P
To jednak nie koniec pozytywnych emocji - nic nie jest w stanie przebić finiszu naszej dzisiejszej wycieczki, podczas którego „optał mnie srak”, akuratnio w momencie, gdy ostrzegałam Ilo: „słyszysz jak się ptaki drą na najbliższym drzewie? Na pewno będą bombardować”.
Cóż....1:0 dla nich :)
Tym optymistycznym akcentem mówię dobranoc.
Ps. A pisałam może, że było dziś kurewsko zimno? Mgliście? I że w ogóle nie miałam ochoty wygrzebywać się rano z piernat?
Cóż...1:0 dla mnie w starciu z niedzielnym leniem :)
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 100.20 km (35.00 km teren)
04:42 h 21.32 km/h
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:23.0

"Miszczyni uiebanei nogji"

Sobota, 1 października 2011 · dodano: 01.10.2011 | Komentarze 4

W nowy miesiąc wypadało wjechać z tak zwaną "godnościom osobistom", w czym najlepsze wsparcie uzyskałam od Ilonki-Barcelonki. Miały być tylko i wyłącznie asfalty, ponieważ Jakub zażywa uroków serwisowych, lecz wyszło jak zwykle. Widać, na Konie z dogorywającym amorkiem (chlipu chlip) też da się w terenie odrobinkę pojeździć :)
Jeszcze przed zameldowaniem się na parkingu w Łagiewnikach prawie wysłałam rudaskę do wiewiórczego Czyśćca a moja prawa gira zaczęła pięknieć na czarno. Potem było już tylko lepiej :) Przy każdym obśmiewczym postoju licznik zbierał siły na kolejne żniwo, w aparacie przybywało nieudanych fotek, zaś moja goleń nabierała coraz intensywniejszego koloru od ciemnej mazi, choć i tak pełnej klasy nie dałam rady dziś pokazać, bo przez całe 100 kilometrów (mimo licznych śmiech-okazji) nie poleciał po nodze mooooo...cz. Ani prawej ani lewej.
Leciały w zamian opowieści z ilonkowej wyprawy na Camp Nou. Między innymi o tym, jak to wynik 5:0 całkowicie blednie w obliczu od-tylnych uroków osobistych NA ŻYWO prezentowanych przez rozgrzewających się piłkarzy. I tak dalej i tym podobne w ten właśnie a nie inny deseń :)
Zdarzało się nam zawiesić – na przykład oko na takich drzewkach, trawkach, poletkach:
Drzewka © KOCURIADA

lato, jesień czy latosień? © KOCURIADA

Wyprowadzone w pole © KOCURIADA

I w ogóle było bardzo bardzo miło :) Zwłaszcza w Bielankach oraz Jaroszkach.
Jutro prawdopodobnie uskutecznimy cyklomaniaka po cyklomaniaku, bo wstać wcześnie się nie chce, a że dodatkowo we łbach mamy postrzelone, to nie zdziwi mnie także modyfikacja trasy ;P
Kategoria Yogus (55...)