avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

KATEGORIE KOCURIADY:

Dystans całkowity:218.96 km (w terenie 21.00 km; 9.59%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Maksymalna prędkość:58.50 km/h
Suma podjazdów:675 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:109.48 km
Więcej statystyk
Skołowałam 91.82 km (20.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:45.89 km/h
Temperatura:19.0

SUMA baboli lipcowych - day 7

Piątek, 19 lipca 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 0

Pieckowo-Siemki-Linkowo-Tołkiny-Babieniec-Kraskowo-Garbno-Równina-Drogosze-Kiemławki-Winda-Różanka-Wopławki-Czerniki-Gierłoż-Czerniki-Karolewo-Kętrzyn-Muławki-Grabno-drogi nieoznaczone, ale za to prawie bagienne - Pieckowo

Prawdziwe PIPAS WYRYPAS DEJ
Nie dość, że wiatr przez cały dzień wyrywał kierę z rąk a chmury postanowiły się pod Gierłożą poszczać, tośmy się szczerze zgubiły w szczerym polu w towarzystwie dzikich bestyj szczerzących zza płota zęby. Cała rzecz miała miejsce na końcu świata, gdzieś pomiędzy Wangutami a Bezławkami...i ani jeden jedniusieńki autochton czy to młody czy stary nie potrafił nas stamtąd prawidłowo "wykierunkować" na rzeczone Wanguty. Za to na Lipkę a i owszem - najlepiej centralnie przez bagienko, "wi pani, słabo tam droge widać, ale da sie, da sie".
No kuźwa się dało, lecz za okupem, mytem, a nawet darami wotywnymi, które czyniłam pod pewnym krzakiem :D

Pod Gierłożą © KOCURIADA


Wsiadać czy nie wsiadać? © KOCURIADA


Skołowałam 127.14 km (1.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:58.50 km/h
Temperatura:19.0

Babole turystyczne - day 2

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 08.06.2013 | Komentarze 0

Dzień drugi wyszedł nam przydługi a na dodatek zaczął się i zakończył deszczem. W tak zwanym pomiędzy też nas nieźle zlało :)

Pakowanie manatków bardzo sprawne, na czas co do minuty :D
W Żarkach pierwszy szybki postój, bo kompleks stodół miał być zabytkowy:

stodoły © KOCURIADA

Stodoły numerowane © KOCURIADA


Mogłabym sobie w tym miejscu po polsku ponarzekać na stan owych zabytków, na bezmyślne wykładanie frontowego placu tudzież parkingu kostką polbruku, na systemową niemoc…nie ponarzekam – przemilczę.

I w milczeniu dojadę do pierwszego napotkanego tego dnia zamku. Proszę, w rękach prywatnych, więc się pięknie trzyma, nawet drewniany kibelek odrestaurowany…ale tego babsztyla, który nas odesłał na parking znajdujący się od drugiej strony to bym normalnie jak cie-panie-boszeee-kocham ucałowała za dołożenie nam kilometrów :D

Zamek - Bobolice © KOCURIADA

Bobolice bliżej © KOCURIADA


A dokładania kilometrów tośmy miały tego dnia co niemiara. Po kolejnym zamku, a właściwie ruinach (niechciałby tego jakiś senator/biznesmen/szlachcic z pradziada kupić???)…

Mirów - ruiny zamku © KOCURIADA


…dziwnym trafem wjechałyśmy do Zawiercia, a przecież każdy sakwowy wyprawowicz wie, że Zawiercie jest niefajne, tak samo niefajne jak wszystkie inne większe miasta czatujące na nasze zagubienie orientacyjne.

Tjaaaa, no nie było zmiłuj, zapytałyśmy autochtona o drogę, przez co miałyśmy przyspieszony kurs zapamiętywania długich ciągów obrazkowych (30 minut w plecy!): „drogie panie, panie są w Zawierciu, w Blanowicach a nie w Żerkowicach, ale ja to panio wszystko tak wzrokowo dokładnie wytłomaczę, mają panie dobrą pamięć? Bo to jest tak…tutaj no pod górkę, hehe, ciężko trochę, prosto, do rondka a na rondku też prosto, prosto nie w prawo, potem po prawej będzie mias-to, po lewej łąki-sro, potem na wprost takie bloczki, ładne takie, 3 piętrowe a przed bloczkami ostry zakręt, to nie prosto w bloczki tylko zakręt, potem w lewo, potem w prawo a może odwrotnie, Kościółek po drodze, i źródełko, ujście jakieś czegoś, bo skąd w ogóle panie są? A to tej rzeczki zaczątek tuż przy kościółku, potem światła, jedyne światła w miejscowości ino trudno do nich trafić, hehe, a na światłach…”

No nie spamiętałyśmy, ale jakoś się kurna dojechało do zamku w Ogrodzieńcu aczkolwiek nie suchą stopą – co było do przewidzenia na mocy naszych dotychczasowych doświadczeń :D

W okolicach Zawiercia © KOCURIADA


W Ogrodzieńcu zostałyśmy księżniczkami uwięzionymi na ponad godzinę – lało jak chciało, żadne odgrażanie chmurom nie pomogło. Do frytek powinnam se jointa przyjarać, może by mi się humor poprawił :)

Nie tylko buty, czas nam także przeciekał…

Foty Ogrodzieńca nie będzie. Oczywiście ustrzeliłam, ale jak się później okazało na każdym zdjęciu na pierwszym tle raczy mnie uśmiechem wieloryb w szkarłatnej bluzeczce – czy ta argumentacja wystarcza?

Będzie za to dokumentacja rabsztyńska (kto wydał pozwolenie na tę makabryłę u podnóża zamku?):

Rabsztyn © KOCURIADA


Oh, jakżesz nam się dobrze kluczyło przez Klucze do samiutkiego Olkusza, w którym prawie opuściła ciało moja dusza – poezja

Kurfy dżebane strażackie mnie prawie przejechały, wybawcy społeczeństwa w dupję ego mać – proza

Tak więc, po tak doniosłym wydarzeniu, jechałam na podwyższonej adrenalinie do samego Ojcowa. Od Sułoszowej kilkanaście kilometrów z górki na pazurki…
Zaczęło popadywać, ale co tam, tniemy w dół, niedużo zostało, rzucam tekst autouwielbieńczy:
„Zombiaczku! Jestem zajebista! Już 117 na liczniku, ale fajnie traskę wymyśliłam, bo na koniec dnia z górki. Jak to dobrze, że nie jedziemy w przeciwnym kierunku, co nie?”

Zdążyłam zawyrokować, ZONK!

Zamiast tabliczki Ojców, wita nas tabliczka Skała.

No to skała się posrała a my razem z nią :)

Okazało się jednak, że za tabliczką „Skała” jest jednak znak „Ojców” a nawet właściwie odbicie na tenże.

To jeszcze nie koniec przygód.

W poszukiwaniu kwatery przejechałyśmy całą miejscowość, prawie wyjechałyśmy w jakieś haszcze, nie było nic. Powód?

Kretynki nie popaciały w górę :)

Kwatera była na wysokościach, choć doprawdy nie był to piedestał. No z przykrością stwierdzam, że nie zasługiwała na bicie przed nią pokłonów. Co najwyżej na bicie piany za całkiem przygłupi pomysł „co by sobie panie tu rowerki przypięły” – na dworze, w zardzewiałym stojaku, który by pięcioletnie dziecko zajumało z wszystkimi „przyległościami”.

Nozdrza mi się momentalnie rozszerzyły :D
Nieważne że sklep zlikwidowali i najbliższy jest w Skale, nic to, że zrobiłam 127 km, nawet spanie na poddaszu ze skosem i szafa, która się okazała bieliźniarką mnie tak nie wpieniło jak wizja Ziutka samotnie stojącego całą noc na deszczu.
Nie ma to tamto, wyłuszczam temat, przypominam o umowie telefonicznej (ta rozmowa powinna być nagrana jako dowód w sprawie!), kręcę noskiem, negocjuję, wkurwiam się.

I dupa, skończyło się na kiepsko przespanej nocy, bo Ziutka z Feziem ostatecznie zamknięto na balkonie, do którego prowadził niski blaszany daszek (blaszany, na szczęście).

A wieczorem? Wieczorem Ilonka postanowiła zabawić się w jaskiniowca, więc poszła po skałkach pobiegać, a ja usiłowałam rozgryźć zagadkę przestrzelonych Żerkowic. I chyba wiem gdzie to się stało, z naciskiem na "chyba" ;)

Żarki Letnisko-Żarki-Niegowa-Ogorzelnik-Bobolice-Mirów-Kotowice-Włodowice-Morsko-Skarżyce-Blanowice-Kromołów-Karlin-Kiełkowice-Ogrodzieniec-Klucze-Jaroszowiec-Pazurek-Rabsztyn-Olkusz-Kosmolów-Sułoszowa-Ojców

Skołowałam 0.00 km (0.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:

YOGA DŁUGODYSTANSOWA KLUCHA BŁOGA

Czwartek, 6 maja 2010 · dodano: 21.09.2010 | Komentarze 0

Yoga - staruszek ma pękaty brzuszek. Trudny typ, dziwak samotnik i leniuch przebrzydły, ale i tak najnajnajukochańszy, bo pierworodny :D Całe życie konsekwentnie funkcjonuje wedle maksymy gutta cavat lapidem non vi sed saepe cadendo. Zatem cierpliwie czekamy, aż zechce uraczyć nas swoją "kocią osobą" - na szczęście czyni to nader często, zwłaszcza pod wieczór (głośnym mruczeniem+rękawa ciucianiem) i...a jakże! nad ranem (tym swoim przeciągłym cholernym "miauuu zjeść bym chciałłł") :

Yogus © KOCURIADA


A teraz oddaję głos futrzakowi:

"Wiecie co? Jak już zdarzy się wielkie święto, takie najprawdziwsze, że nie śpię kamiennym snem, tudzież nie poleguję w kuchni na krześle (albo w MOIM dużym i wygodnym łożu), lub też gdy nie patrzę hipnotycznie w okno z płonną nadzieją na hapsnięcie jakiegoś tłustego gołąbka, czyli gdy AKTUALNIE nie jestem niczym WAŻNYM zajęty, to lubię sobie ponarzekać do ściany, połazić trochę po kątach dla rozruszania stetryczałych kości, i tak aż do momentu, aż poczuję w promieniu kilkunastu metrów...rodzynki (a zapach ten drażni moje nozdrza zazwyczaj wieczorami). Wtedy to nie ma przebacz!!! Uuuuupieeeeerliwy jestem do upadłego (czyt.do pierwszego upadłego suszonego)! A jak już wpadnie cosik do pękatego bęcuszka, to mogę sobie spokojnie legnąć u pachy Dużego i ciuciać do woli rękaw jego piżamy. I wiecie co, on dzięki temu łatwiej zasypia po całym dniu tej swojej człowieczej bieganiny. No nic nie poradzę na to, że niechcący stałem się ich niańką. Nie do końca leży mi taka rola, ale przecież dostaję od nich bosko słodziusieńkie rodzynki, toteż mogę się dla stada trochę poświęcić, czyż nie? A tak w ogóle to zaczynam ten wywód od ogoniej strony...no więc wygramoliłem się na świat dawno dawno temu, na pierwszym piętrze takiego małego przytulnego domku na Stokach. Moja Duża była wtedy opiekunką psa, ale że świadkowała moim narodzinom i poczuła nagły instynkt macierzyński, to po 5 tygodniach, jak tylko zacząłem oczętami cokolwiek spostrzegać, zabrała mnie do siebie (i do tego ślepego, głuchego, bezzębnego psa, na którym rankami nieporadnie ćwiczyłem polowania, a wieczorami pomagałem mu się umyć i w ogóle ogrzewałem go swoim osierścionym miękkim ciałem aż do ostatnich jego chwil – nawet to lubiłem, a przynajmniej starałem się tak zachowywać, by wszyscy dookoła chwalili mnie, żem taki kochający i uspołeczniony kot). I w sumie chyba dobrze wyszedłem na tej przeprowadzce, bo reszta mojego rodzeństwa zakończyła swój żywot pod kołami aut i przez różne dziwne choróbska.
No i żylismy sobie szczęśliwie pospołem, aż pewnego dnia zabrakło mego kompana. Smutno się ciutkę zrobiło, bo właściwie był to mój nalepszy fumfel od michy. Dzięki niemu jadłem 2x więcej i dlatego wyrosłem na tak dorodnego arlekina ;P Tygodnie nieubłaganie mijały, mój smutek blakł i ...zanim się obejrzałem, stałem się pustelnikiem, dziwakiem, po prostu samowystarczalnym kocurem (no...prawie kocurem, bo zdążyli mi szybko ciachnąć to i owo, za co do tej pory nienawidzę ludzi w białych kitlach). Bezgranicznie kochałem tylko tych moich Dużych, ale i oni mieli różne koleje losu, towarzystwo rozlazło się po świecie, obie hojne Gospodynie zmarły i koniec końców zostali mi tylko Ona i On (ten, co ciągle kręcił się w Jej pobliżu). Zamieszkaliśmy razem, na obrzeżach miasta i naprawdę czułem, że dobrze nam jest we trójkę. Prawdziwa idylla! :D Mizianko na każde zawołanko, delicyje różnego gatunku, mnóstwo przestrzeni do śmigania, kątów w bród i...BALKON!!! Cały mój, w słońcu i w deszczu, z poduchami do ćwiczenia jogi, z muchami, trzmielami, wróbelkami...Istny koci raj :)
A że wszystko co piękne jest, przemija, to mi zrobili po kilku latach niespodziankę na św. Mikołaja – przywieźli takie małe czarne zapłakane i pokrwawione, które z miejsca ofuknąłem i zabroniłem się temu zbliżać do mnie na odległość mniejszą niż 5 metrów. Nie chciało słuchać, jak tylko poczuło się na tyle zdrowe, że wylazło z pudełka, łaziło toto za mną non stop, ocierało się tym swoim wyliniałym futrem, a jak śmierdziało, a fuj! I do tego jeszcze takie młode, głupie, zamiast do kuwety (tak po ludzku narobić), to się ładowało w doniczki, by załatwiać swoje potrzeby na widoku wszystkich... Rozumiecie? Co za „fopa”! No ale wzięło się pod dach tałatajstwo z ulicy (dosłownie!) niewiadomego pochodzenia, to czegoż więcej się spodziewać?
Zatem najpierw mnie totalnie wkurzała, potem zaczęła nieco śmieszyć (bo śmiech niekiedy bywa objawem bezsilności), a na koniec to nawet się do niej przyzwyczaiłem - w akcie desperacji, bo całkiem opadłem z sił w tej mojej walce o prawo do samotności.
I już myślałem, że wszystko wraca do normy, a tu bęc – po roku nowy bęcwał w polu widzenia! Do wszystkich czarnych kotów, co to za pasiasty recydywista się panoszy po moich włościach!?! Tłumaczyli, że on tylko na chwilę, że ma strony w necie pozakładane i na pewno ktoś go przytuli do serca i pokocha, ale dni mijały, młoda dostała kociokwiku od tych jego męskich hormonów i trzeba było bardzo szybko reagować. Nie było wyjścia – jedno po drugim trafiło pod nóż (Jemu - „jego”,hihihi, a Jej oczywiście te „jej z przyległościami”, hahaha). Ufff, tyle się u nas działo przez te kilka tygodni, że prawie wylądowałem u psychologa na kozetce...
Teraz, po tym wspólnie przeżytym roku, mogę z czystym sumieniem wymiauczeć, żeśmy se hierarchię ułożyli i jesteśmy całkiem zgraną paczką. Przede wszystkim zaś muszę się zwierzyć, że doceniam obecność Młodego, bo fajnie się raz na jakiś czas po męsku ponaparzać po pyskach, a po drugie, to ta przepastna niespełniona miłość Czarnej rozkłada się teraz na 2 kocie ciała i 2 ludzkie, więc...MAM ŚWIĘTY SPOKÓJ, czego i Wam wszystkim życzę, bo to przecie absolutnie najważniejsze w każdym kocim żywocie.
O, a tak mnie wypstrykali (jak już miałem ochotę im się podstawić pod obiektyw):

Przede wszystkim potrafię smacznie sobie spać © KOCURIADA


Jestem TAP MADL, pozwalam podziwiać swe smukłe ciało © KOCURIADA


A tam pomyka jakiś robaczek, z którego zaraz uczynię deser © KOCURIADA


Z braku robaku dobra i celozja...ku rozpaczy Ludzia zmasakrowałem całą © KOCURIADA


Gdyby ta walizka była mniejsza, cieszyłbym się bardziej © KOCURIADA


Słyszę głosy, głosy słyszę... © KOCURIADA


Jeśli mam taką minę, to oznacza, że włączony jest odkurzacz © KOCURIADA


To jest wszystko tylko moje...do czasu... © KOCURIADA


Panie Boże Koci, czemu jestem na nią skazany © KOCURIADA


Łaziła, męczyła, aż się obok położyła © KOCURIADA


W końcu uległem, bo i tak to była walka z wiatrakami © KOCURIADA


Nawet się do czegoś przydajesz, jeszcze za uchem poproszę © KOCURIADA


Przepraszam, że byłem taki niemiły, bez Ciebie nie potrafię już żyć © KOCURIADA


o! coś się dzieje, nie dają się nawet w spokoju wyczochrać... © KOCURIADA


No i sam nie wiem, czy mi się nudzi, czy się wściekłem © KOCURIADA


Tak, to jest to, co lubię najbardziej...dobrą literaturę © KOCURIADA


Zaraz cosik pacnę łapą... © KOCURIADA


Ta rodzynka była całkiem całkiem, nie powiem © KOCURIADA


No cóż, jestem jaki jestem"

Skołowałam 0.00 km (0.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:

TRIKI W SAM RAZ NA ŚREDNIE WYNIKI

Środa, 5 maja 2010 · dodano: 21.09.2010 | Komentarze 0

Triki - prawdziwy mistrz cwaniakowania - cały czas siedzi na kole, ale nigdy nie wychodzi na zmiany :) Strategia raczej opłacalna, bo zdążył się już dorobić naszego ciepłego domku, smakołyków na zawołanie, czułości i miziania oraz po balkonie szperania.
Kot, który sam nas znalazł:

Triki © KOCURIADA


Kilka słów od Trikosława:

“You can call me Tricky, oł jeeee...
Lowelas ze mnie pierwsza klasa, no w całej wsi nie ma lepszego! W okresie dojrzewania okolica aż huczała od plotek na temat moich miłosnych podbojów i gdyby nie to, że pewnego razu zapuściłem się za daleko w teren, do tej pory leżałbym sobie błogo przy basenie najbardziej wypasionej willi i przebierał w kociczkach jak w ulęgałkach... Zawiódł mnie jednak wewnętrzny dżi-pi-es i od roku pomieszkuję po kątach w małym M. Dobrze, że chociaż jest kogo walić po mordzie, a i pomilaczyć się od czasu do czasu z nimi wszystkimi można... Jeszcze parę miesięcy temu to żałowałem wręcz przeokropnie, że feromony przywiodły mnie do tej Białej z ostatniego piętra, przez co zostałem uwięziony na tak małej powierzchni. A prosiłem, błagałem, wyyyłem na całą klatkę schodową: „sezamie otwórz się”, lecz ani myślała zaprosić mnie na wolną chatę. W akcie desperacji zrobiłem nam obojgu na złość i wprowadziłem się piętro niżej, do takiej filigranowej niewyżytej czarnulki. Oj, chętnie byśmy sobie dłużej pomarasili, ale Ludziska siłą zaciągnęły mnie do chirurga, który szybko sprawił, że całkiem „odejszła mi” ochota na wszelkie czułości...Jeno pociąg do wolności się we mnie ostał, więc jak akuratnio przemykam obok drzwi wejściowych, to lubię je ciutkę posmakować ząbkami (i jestem przekonany, że robię to tak sprytnie, że pewnego dnia wygryzę sobie przepustkę na wielki świat, a Duzi będą mnie szukać jak wiatru w polu, bo oni to naprawdę mają jakiś mental disorder i w ogóle niewiele rzeczy zauważają)
Wracając jednak do sił napędzających - w przyrodzie, jak to mówią, nic nie ginie, więc chybcikiem poszukałem zastępnika miłości, nowej pasji w swej ograniczonej egzystencji. Od tej pory najnaturalniejszym środowiskiem mego żywota stała się kuchnia, a w szczególności dwukomorowy zlew ;D Och, jak mi tam dobrze było, jest i po wsze czasy z pewnością będzie! Jakie tam pyszności można wywąchać...jakie smaczne kąski zlizać...no i wreszcie, jak tam zajebiście wygodnie! Spoczywałem w tej cudnej aurze tak często i gęsto, że zanim spostrzegłem, wyrósł mi całkiem pokaźny bebeluszek (no dopraaaawdy, to nie przesada, własnym ciałem poświadczam, że kilogramy biorą się z powietrza). Dyndał mi ten obciążnik przy bieganiu słodko na boki, a przy skakaaaniu...była mowa o jakimś skakaniu?...hmmm, no w każdym razie, od niedawna zacząłem podrzucać swym ciałem nieco zgrabniej, bo przecież nie tylko Duzi fundują sobie dietkę ŻP ( a ta historyjka o tym, jakoby sami nauczyli się w końcu pilnować, bym nie pakował siekaczy do misek kompanów to jedna wielka ściema i nie należy w nią wierzyć).
Z efektów tych wszystkich odchudzających zabiegów i tak właściwie nie jestem zadowolony, albowiem jak brykam swawolnie po pokojach, to ta marna pozostałość, ta wstrętna długaśna „firanka” rozkoordynowuje moje ruchy i wszyscy dookoła z tego brechtają :( Dlatego też chciałbym oficjalnie poprosić, abyście się jednak nade mną zlitowali...poproszę karnet do chirurga plastycznego... Będę jeszcze kochańszy niż dotychczas, obiecuję. Pliiiiiiiz, no taki puchaty jestem, tak ślicznie Wam piukam o każdej porze dnia i nocy, no sami powiedzcie...
Jeszcze nie zadziałało? To pomyślcie, jaki ja dysonans poznawczy funduję Waszym gościom, gdy witam ich „ą fas” swoimi napompowanymi bicepsami godnymi pozazdroszczenia przez samego Pudziana, a potem ustawiam się bokiem do miziu miziu i klops...Wstydźcie się za mnie, ciuś ciuś...
Poza tym, że nikt tak jak ja nie potrafi się przymilać celem realizacji swych mniej lub bardziej tajemnych zamierzeń, to jestem łagodnym głupiutkim Tygryskiem, na którego wołają Sriki Triki Piki Miki (iście hrabiowski ten tytuł, nie sądzicie?). Mam kilka ulubionych rytuałów, że wspomnę choćby o nieustannym pakowaniu się pod ludzkie nogi, aby w końcu zauważono moje kaloryczne nienasycenie, czy też o wspinaniu się na kolana Dużej zawsze w momencie, gdy buszuje po najlepszym portalu rowerowym, czyli bikestats (to jak, będzie zrzutka na mój karnet? ;P), tudzież o zaszywaniu się w różnych, niekoniecznie nadających się do tego miejscach...
No i nikt, nawet sam Święty Yogus nie pozuje tam ślicznie do zdjęć jak ja, o czym przekonać możecie się sami oglądając poniższe fotki:

To dla Was jestem taki śliczny i fotogeniczny © KOCURIADA


Nawet jak mnie budzicie o 4 rano na śniadanko... © KOCURIADA


po którym muszę długo czekać na kawę...no nie ogarniam swych myśli, kompletnie nie pamiętam, co chciałem miauknąć ... © KOCURIADA


O! Kawa już chyba działa, bom wpieniony, że cuś mi tu bezczelnie pod nosem fruwa... © KOCURIADA


Już wiem, przypomniałem sobie - miałem po prostu pokazać, jak bardzo potrzebny mi zabieg plastyki powłok brzucha © KOCURIADA


No nie widzicie, jak ja Was mocno kocham... © KOCURIADA


Błagam, spełnijcie moje marzenie, a obiecuję, © KOCURIADA


że całymi dniami będę grzeczniutko siedział za roletą... © KOCURIADA


albo w koszu, jeśli wolicie, choć... © KOCURIADA


...choć sam wybrałbym miejsca zdecydowanie przytulniesze... © KOCURIADA


...o możliwie najgładszych powierzchniach... © KOCURIADA


...a najlepiej jak trzeba się wykazać inwencją... © KOCURIADA


No proszę, proszę, proooooszę.... © KOCURIADA


Na wszystkie myszki przyrzekam, że nie tknę już żadnej tektury... © KOCURIADA


...i nie będę już właził za kwiatki... © KOCURIADA


Zrezygnuję nawet z łażenia w te i nazad przez tunel... © KOCURIADA


I nie opuszczę Was aż do...(zabiegu ;P) © KOCURIADA


Teraz, to chyba już nie macie żadnego wyboru..."

Skołowałam 0.00 km (0.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:

PUMA PUMINA NA KRÓTKIE DYSTANSE DZIEWCZYNA

Wtorek, 4 maja 2010 · dodano: 21.09.2010 | Komentarze 2

Puma - najmniejsza w naszym futrzanym stadku, najbardziej płochliwa, najbardziej przytulaśna i zdecydowanie najszybsza na krótkich przedpokojowych dystansach. Dziecię powypadkowe, znalezione przez nas w dniu Św. Mikołaja na środku jezdni. I to "bicie wystraszonego serduszka" rozbrajające do tego stopnia, że nie mieliśmy siły się jej pozbyć:

Puma © KOCURIADA


A teraz oddaję głos Puminie:
„Troszkę bojaźliwa jestem, ale mimo doświadczeń z przeszłości (a może właśnie przez nie) postanowiłam o sobie opowiedzieć. No więc...Ludzie są bardzo dziwni, tacy męcząco niezdecydowani, bo raz nazywają mnie Pjumką Fumką, kiedy indziej Malutką Heftynką, czasami Szczurzynką, a nawet Kostropatą Małpką, choć w dowodzie osobistym mam przecież wołami wpisane PUMA.
Jestem kocicą w wersji kieszonkowej, za to charakter mam wielki i czarny jak moje futerko, choć to tylko moje miałknięcie, albowiem wszyscy dookoła twierdzą, że jestem milutka i kochaniutka. A ja i tak wiem swoje - całkiem udany ze mnie Transformers :D No bo tak jest! Naprawdę do woli ustawiam chłopaków po kątach, a jak mi już zbrzydnie ta cała dzika gonitwa i głośna szarpanina, to szukam pierwszej lepszej ciepłej rzeczy, do której można przylgnąć i cichutko pospać. A śnią mi się zazwyczaj koszmary, więc budzę się z nich szybciutko i wyję wniebogłosy (oj, jak ja przednio wyję!), że czuję się samotna i NATENTYCHMIAST potrzebuję choć odrobiny czułości! I prędzej czy poźniej, ale zawsze ta pomoc skądś nadchodzi.
Zgadza się, jestem strachliwa i tak już pewnie zostanie do końca mych kocich dni, a wszystko przez moje wybitnie nieudane dzieciństwo (piwniczne, uliczne) i gdyby pewnego zimowego dnia nie zauważył mnie taki jeden Duży ze swoją Dużą, to pewnie żyłabym sobie już za Tęczowym Mostem. Ale jednak się zatrzymali, zdjęli z środka jezdni (a bałam się wtedy przekropnie! Serduszko biło mi jak szalone, bo nie dość, że nieomalże zostałam przez jakiegoś świra rozjechana, to się jeszcze przyczepiło do mnie takie paskudne kruczysko i na bank chciało mnie zadziobać) i zabrali do wielkiego blaszanego pudełka. Leżałam spokojniutko, do momentu aż ujrzałam białe kitle...i wtedy choduuuuu. Po całej lecznicy latałam jak poparzona, aż ktoś rzucił na mnie jakąś szmatę. Obejrzeli, obgadali i ostatecznie Moi Ludzie (bo bardzo szybko zaczęłam się tak do nich zwracać) przetransportowali do swojego domku, by poobserwować kiedy u mnie minie szok powypadkowy. Byłam taka zmęczona, że kilka dni spałam prawie non stop. Zatroskani przynosili mi regularnie piciu oraz papu, zaś w tle tych czynności zazwyczaj słyszałam jakby fukanie i groźne pomruki (to był Yogus).
Jak już ciutkę nabrałam sił, to zaczęłam spędzać więcej godzin na zielonym dresie Dużej. Ona poświecała mi masę swojego czasu, była taka dobra i taka cierpliwa, zwłaszcza kiedy fąfluniłam za doniczki lub kradłam jedzenie (raz to nawet porwałam wielki okrągły bochen pszennego, hehe). I kiedy wróciła do pracy, to bardzo to przeżywałam. Do tego stopnia, że posikiwałam kołdrę Dużej, by zrozumiała, że absolutnie nie akceptuję takiego stanu rzeczy. No ale ktoś musiał zarabiać na nasze kocie frykasy, zatem pręciutko przerzuciłam swoją atencję na Yogusa. Zauważyłam, że mogę się od niego wiele nauczyć, więc nieodstępowałam go nawet na odległość pazura. Stał się moją alfą i omegą! Pokazał do czego służy kuweta, dał instruktaż dokładnej toalety, no i w ogóle był taaakiiiii pięęęękny, że ho ho ho. A ja nosiłam w sobie tak przepastne pokłady wdzięczności, że nic, tylko mu dziękowałam i dziękowałam na wszelkie możliwe sposoby (czym doprowadzałam go chyba do kociokwiku...).
No więc, jakby to ująć, ja Jego kochałam każdym swoim wibryskiem, on mnie jakby troszkę mniej, ale dni i miesiące upływały nam po większej części bez kłótni. Tylko ta tęsknota za byciem kochaną doskwierała mi coraz bardziej...aż pewnego dnia pojawił się u nas Trikus. Fakt faktem, łajdak był z niego straszny, bo szlajał się po klatce schodowej prawie przez 2 tygodnie (oczywiście za tą białą puchatą Francą z trzeciego piętra, która nikomu nie mówi dzień dobry), ale przynajmniej był „niewybrakowany”, więc poczuliśmy do siebie miętkę już w progu drzwi ;P Na nasze nieszczęście Dużi zburzyli nasz sprytny plan utworzenia podstawowej komórki społecznej poprzez małe ciachu- ciach. A to pooperacyjne wdzianko to było tak cholernie niewygodne, że jak tylko mnie w nie opakowywali to padałam na boczek i beznadziejnie przewracałam ślepkami, że niby jestem umierająca. Nie dali się jednak nabrać na moje magiczne sztuczki i chcąc nie chcąc wysiedziałam w tych niemodnych łachach aż kilka dni! Uff, ten etap już za mną :D
A teraz? No cóż, żyjemy sobie w radosnej gromadce i tak jest nam wspaniale, że już chyba lepiej być nie może :D Z całych sił dbam o wszystkich moich podopiecznych, toteż wylizuję, masuję i udeptuję kilometry kwadratowe ciał. Jak trzeba obudzić Dużych do pracy, to potrafię pacnąć łapką w oczko, gryznąć po nadgarstach, a jak to nie działa, to rozpędzam się przez całe łóżko, sru w baźkę z baźki i od razu po kłopocie (i miseczka się szybko napełnia jedzonkiem :D).
Ups, taka niby bojaźliwa jestem, a tak się rozgadałam...no bardzo to kobiece...
To już więcej nie powiem, tylko pochwalę się swoim portfolio. Proszę uprzejmie:

No więc, zaraz po tym jak mnie uratowali wyglądałam jak tysiąc nieszczęść... © KOCURIADA


Po kilku dniach zaczęłam wychodzić z pudełka... © KOCURIADA


bo bardzo chciałam sprawdzić do czego służy wanna...i te wszystkie sznurki nad nią © KOCURIADA


ale najbardziej lubiłam siedzieć u Dużej na kolanach lub... © KOCURIADA


w innych ciepłych, przyjaznych mi miejscach... © KOCURIADA


Lubię kontrasty, więc porankami uwielbiałam pokimać w umywalce... © KOCURIADA


a wieczorami nieśmiało pakowałam się Dużym do łóżka... © KOCURIADA


Jak już całkiem zostałam wyleczona z wszelkiego robactwa... © KOCURIADA


Yoguz zaczął pozwalać, bym się do niego poprzytulała... © KOCURIADA


Bywały jednak trudniejsze dni, więc przenosiłam się na kaloryfer... © KOCURIADA


No i cały czas rosłam sobie, nabierałam ciała wśród miodnych peonii... © KOCURIADA


Nurkowałam zawzięcie przez całe lato w balkonowych doniczkach... © KOCURIADA


Aż stałam się kocią Pięknością słynną na całe podwórko. © KOCURIADA


I wtedy pojawił się On, ten nowy, świeżością pachnący... © KOCURIADA


...wpakowali mnie w taki kitelek, bo zbyt intensywnie nadawaliśmy na tych samych falach... © KOCURIADA


A tak w ogóle, to nieustannie dziwi mnie cały świat © KOCURIADA


i z tej właśnie przyczyny często można mnie spotkać w posągowej zadumie. © KOCURIADA


No i jak sądzicie? Bardzo brzydka jestem? ;p"