avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2010

Dystans całkowity:840.05 km (w terenie 112.50 km; 13.39%)
Czas w ruchu:39:02
Średnia prędkość:21.52 km/h
Maksymalna prędkość:48.42 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:56.00 km i 2h 36m
Więcej statystyk
Skołowałam 53.24 km (1.50 km teren)
02:32 h 21.02 km/h
Maks. pr.:47.30 km/h
Temperatura:

Grześki, twaróg i kasztany, czyli był urlop od pracy a teraz będzie urlop od urlopu :(

Niedziela, 26 września 2010 · dodano: 26.09.2010 | Komentarze 4

Najpierw Szarym Konikiem leniwe pędzenie pod Srela na spotkanie z Ilo, a potem jeszcze bardziej leniwe pogaduchy w "parku" (nie bójmy się wielkich słów, o tak!) na Janowie przy "słodkim" akompaniamencie zawodzeń wiernych z pobliskiego kościoła (momentami miałam wrażenie, że siedzimy pod jakąś ubojnią). Po obgadaniu wszelkich spraw ważnych i mniej ważnych (czytaj: wspólnych znajomych, ich mężow, matek, żon, kochanek, a także dzieci, dzieci tych dzieci, ich prawnuków oraz sąsiadów tychże prawnuków) wykonałam szybki telefon do Łosia z pytaniem, o której i gdzie możemy się spotkać? Usłyszałam: "no ja nieeee wieeem" (standardzik ;D). W końcu się jakoś udało ustalić szczegóły.
W drodze na umówione skrzyżowanie dzielnie upolowałam 2 Grześki normal i mineralną mini. Na maliny niestety kaski brakło, ale za to była na twaróg.
A potem było wspólne kręcenie po ojczystych terenach, czyli KPWŁ. Przy tej okazji trafiło się łapanie resztek lata

Efekt polowania na słońce i lato, będzie do czego wracać zimowymi wieczorami © KOCURIADA


i początków jesieni,

Przedśpiew jesieni w Ksawerowie - coraz trudniej napotkać tak dopieszczone stare zagrody © KOCURIADA


I kolejna fota tej samej chatki - zbliżenie na pelargonie w oknach, a w ogródku dalie i gigantyczne aksamitki :D © KOCURIADA


jazda pod ten cholerny wiatr, ale i z jakże przemiłym wiatrem, zbieranie kasztanów i lekki deszczyk na końcu Pszenicznej w Wódce.
W moim Szarym Koniku niestety zalęgło się całe stado myszek i co i rusz popiskują o papu. Trzeba im porządnie napaść brzuchy smarem, bo inaczej nie uwolnię się podczas jazdy od mantry "to ne jest Jakubek, to ne jest Jakubek, do jasnej ciasnej na tym się już nie daje jeździć!". A mantra ta wyjątkowo silna i obezwładniająca, gdy się ma w trasie widok na taki oto cud techniki:

Eliksir młodości, czyli tyłek Łosiowej Expertki (chętnie oddam w dobre ręce, bo jestem zazdrosna o laski bez zahamowań) © KOCURIADA


Przy takiej Konik odpada w przedbiegach :(
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 81.47 km (20.00 km teren)
03:47 h 21.53 km/h
Maks. pr.:46.74 km/h
Temperatura:

Dzisiaj właściwie wszystko było...zaglebiście zajefajne :D

Sobota, 25 września 2010 · dodano: 25.09.2010 | Komentarze 2

Trasa wycieczki:
Nowosolna - Wiączyń - Eufeminów - Gałkówek Kol - Jordanów - Justynów - Zielona Góra - Borowa - Stare Chrusty - Kaletnik - Żakowice - Koluszki - Zygmuntów - Felicjanów - Erazmów - Tworzyjanki- Rochna - Zalesie - Bogdanka - Witkowice - Małczew - Paprotnia - Polik - Moskwa - Byszewy - Boginia - Dobieszków - Imielnik Stary - Kalonka - Kopanka - Kasprowicza - Nowosolna

Dzisiaj było właściwie wszystko:

okropny niedzielny kierowca w Wiączyniu
ciulowy asfalt w Eufeminowie
w Gałkówku ta sama, co zawsze babinka
płochliwy biało-czarny kociak w Jordanowie
rozryta i zablokowana droga w Justynowie
zielona góra, lecz dopiero za Zieloną Górą
zajebisty rozpęd w Borowej
leciwy "szoszowiec" w Starych Chrustach
wąskie ścieżki leśne w Kaletniku
na szczęście otwarty przejazd kolejowy w Żakowicach
smaczne pączki na wyjeździe z bardzo niesmacznych Koluszek
pościg za autochtonem w Zygmuntowie

no w końcu Pana dogoniłam, Panie Zygmuncie - pędzi Pan z tego sklepu do kumpli jak szalony - a co tam Pan za pazuchą transportuje, hę? © KOCURIADA


multum betonowych płyt za Felicjanowem
w Erazmowie szerokie szutrówki zamiast Erazma

W Erazmowie wjechaliśmy do ciemnego lasu tylko po to, by z niego szybko wrócić na właściwą trasę...taka mała zmyłka, ot co © KOCURIADA


zjaździk i drewniany mostek w Tworzyjankach

Tworzyjanki są baaardzo zakręcone, można je znaleźć to tu to tam, ale na koniec i tak zjeżdża się na mostek © KOCURIADA


fascynujące boisko w Rochnej

Rochna - to właśnie na tym boisku najwięcej treningów spędzili mistrzowie Europy 2009 © KOCURIADA


kury satanistki w Zalesiu
śmierdzące kozy w Bogdance i pitkne widocki na tamtejse pola
szybko i płasko po nowym asfalcie w Witkowicach
traktorzyści w Małczewie
w Paprotni podobno świetne piwo i soczek na pewno dobry
zakręcone starsze rowerzystki w Poliku
spotkanie z grupą bajkowiczów na szutrówce z Moskwy do Byszew
wielka końska kupa na drodze w Bogini
ulubiony podjazd w Dobieszkowie i jeszcze fajniejsze ziuuuuu z niego
szukanie zielonego szlaku w Imielniku i dworek na angielski styl zrobiony
z kilometr kostki brukowej ostro pod górę do Kalonki
nalot wszystkich łódzkich działkowiczów na Kopankę
a na koniec slalom gigant na Kasprowicza
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 72.57 km (1.50 km teren)
03:28 h 20.93 km/h
Maks. pr.:48.42 km/h
Temperatura:

Jakubek.Reaktywacja.

Piątek, 24 września 2010 · dodano: 24.09.2010 | Komentarze 4

Nowosolna - Wiączyń - Gałkówek Kolonia - Witkowice - Bogdanka - Zalesie - Rochna - Tworzyjanki - Bronowice - Wągry - Rogów - Olsza - Mroga Górna - Mroga Dolna - Henryków - Szymaniszki - Brzeziny - Janinów - Sierżnia - Skoszewy - Borchówka - Kalonka - Kopanka - Nowosolna

Nadejszła pora rozjeżdżenia Jakubka (wczoraj nie miałam serca go męczyć), więc wybraliśmy się we czworo do Rogowa. Po drodze malutki przystanek przy cmentarzu w Gałkówku na pokombinowanie z siodełkiem (po 170 km nabrałam całkowitej pewności co do prawidłowego ustawienia!).

Gałkówek Kolonia - akcja siodełko i prawdziwy pokaz umiejętności serwisanta (;D), w trawie zaś rosną dzikie pieczarki! © KOCURIADA


Następnie popędziliśmy odkryć to, co mamy od kilku lat podetknięte pod nos, a co jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności omijaliśmy, czyli piękne zakamarki ziemi łódzkiej (Tworzyjanki!!!), by akuratnio na porę obiadową zalogować się w rogowskim Arboretum. Ku naszemu zaskoczeniu dwukrotnie pocałowaliśmy klamkę, bo na terenie przyparkowym bar był zamknięty, a do samego parku nie chcieli nas wpuścić z naszymi partnerami. Rozwścieczeni bezmyślnością zarządców, którzy nie przewidzieli, że miłośnicy ekologicznego stylu życia tudzież obrońcy przyrody, też będą chcieli od czasu do czasu skorzystać z uroków tego miejsca, zawinęliśmy się w pedałach i podjechaliśmy do najbliższej knajpy. Tutaj potraktowani zostaliśmy dużo lepiej - z niekłamaną satysfakcją wtrząchnęłam prażony syr w orzechowej omaście z frytami i żurawinowym sosem, a Łosiu jakiś medalion z pyrami (i też go sobie wielce chwalił).

Rogów - rzeczony pyszniutki posiłek, porcja w sam raz do strawienia, zwłaszcza jeśli się ją doprawi jakimś smacznym piwkiem © KOCURIADA


Odpoczęliśmy przy piwku, obfotografowałam jakieś kwiatki, motylki (generalnie resztki lata) i ruszyliśmy w drogę powrotną - wcale nie brzydszymi terenami. Tylko te Brzeziny...obraz nędzy i ohydy (zresztą na równi z Łodzią).
W Skoszewach skonstatowałam, że mimo piwka do obiadku i tak mnie nieźle suszy, więc obraliśmy kierunek Kalonka, gdzie Łosiu uraczył się Kasztelanem, a ja mineralką. Pogrzaliśmy się w słonku na przysklepowej ławce, posłuchaliśmy ciekawych rozmów autochtonów i wjoooo do siebie, do kotów.
Łosiu aż skacze z radości, że taki fajny ten dzień, a ja go zaraz zapędzę do odkurzacza ;D

A TERAZ PRZERWA NA REKLAMĘ:
Tworzyjanki widziane oczami rowerzysty - prześliczne miejsce, więc zapraszamy do własnych eksploracji © KOCURIADA
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 21.02 km (0.50 km teren)
01:10 h 18.02 km/h
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:

Zasłużony sofcik :D

Czwartek, 23 września 2010 · dodano: 23.09.2010 | Komentarze 0

innymi słowy: takie tam powolne toczenie, aby odkurzyć Cinderka, aby sprawdzić czy się jeszcze potrafi utrzymać równowagę w siodle, aby rozjechać ciężkie śpiochy choć odrobineczkę i nade wszystko, aby na spokojnie przeanalizować wczorajszy dzień przy Perełce "U Jacusia" (Borchówka). Dopiero dzisiaj Dawid został uświadomiony, jak różne emocje gotowały się we mnie na poszczególnych etapach - i bardzo dobrze zrobiłam! Zatem przyjęta przeze mnie podczas jazdy strategia "milczenia o trudach i znoju" połączona z iście cielęcym wgapianiem się w tyłek lidera (czyli w malowane wrota) sprawdziła się w stu procentach i trzeba będzie uczynić z niej podstawową zasadę wszechwyprawową, a nie tylko jednorazowy doświadczalny wyskok :D

U Jacusia nadal pełnia lata - wiciokrzew kusi i nęci swoim powabem zapraszając na kolejne piwo... © KOCURIADA
Kategoria Puma (...25)


Skołowałam 171.40 km (1.50 km teren)
07:35 h 22.60 km/h
Maks. pr.:43.87 km/h
Temperatura:

171,40 kilometrów satysfakcji (po raz pierwszy w życiu!)

Środa, 22 września 2010 · dodano: 22.09.2010 | Komentarze 11

tyle się we mnie kotłuje myśli, że nawet nie potrafię zdecydować się na jeden tytuł! Propozycji od zarąbania, począwszy od: "LITTLE 15 + SKROMNE 156,4", "LIVESTRONG", "NIE NA TARCZY INO Z TARCZĄ" czy "MASAŻYSTĘ ZATRUDNIĘ OD ZARAZ" poprzez "ROWER CZYNI WOLNYM", "DAWIDZIE, CZY TERAZ ZOSTANIESZ WIERZĄCYM?" a skończywszy na "ŁOSIU, NOW YOU MAY KISS MY ASS" (przepraszam, ale w końcu to są właśnie prawdziwe emocje ;D)

22 września 2010 roku pokonałam 171,40 kilometrów w czasie 7h35minut, ze średnią 22,60 i teraz jestem zmęczona, obolała...ale i CHOLERNIE SZCZĘŚLIWA!!!! :D © KOCURIADA


Trasa przejazdu:
Nowosolna - Stare Skoszewy - Sierżnia - Niesułków - Szczecin - Dmosin - Nagawki - Kamień - Kraszew - Nadolna - Siciska - Mszadla - Lipce Reymontowskie - Słupia - Gzów - Borysław - Prusy - Głuchów - Naropna - Żelechlinek - Lubochnia - Ujazd - Łominy - Stasiolas - Maksymów - Niebrów - Chorzęcin - Wolbórz - Baby - Będków - Prażki - Kotliny - Karpin - Borowa - Gałków Mały - Justynów - Janówka - Jordanów - Eufeminów - Wiączyń - Nowosolna

Dystans 150 km siedział w mej głowie od momentu przekroczenia magicznej 100, czyli od dosyć niedawna :D Pomysł rósł i dojrzewał w megatempie, ponieważ chciałam zrealizować to marzenie jeszcze w tym sezonie . W niedzielę ustaliliśmy z Dawidem „termin porodu” na środę 22 września i nagle życie nabrało innych kolorów, tak świeżych i żywych, że aż biło po oczach. Godzina zero nadchodziła wielkimi krokami, a moja ekscytacja rosła z minuty na minutę. Na tej wznoszącej fali odbyło się planowanie trasy, ewentualnych postojów, kontrola sprzętu, wybór ciuszków, faszerowanie się magnezem i liczne odwiedziny na pogodynka.pl , a potem ni stąd ni zowąd dopada mnie załamka i wielgaśne nicnierobienie! Wygrzebuję się rano spod kołdry i czuję, że kuźwa chyba nie dam rady, że jestem koszmarnie niewyspana, że pogoda jakaś taka do dupy i w ogóle po kiego grzyba mi taka przygoda??? Zbieram w sobie resztki sił, jem śniadanie, zaciskam zęby, by nie pisnąć słowa Dawidowi i myślę sobie „kobieto, powaliło cię doszczętnie, 150 km po asfalcie na grubych oponach i jeszcze marzy ci się średnia 23!!!”
Nic się nie odezwałam i tym sposobem wystartowaliśmy o 9 rano (kierunek na Dmosin). Spokojniutko, równym tempem, z kilometra na kilometr było ze mną coraz lepiej.

W drodze na Dmosin rześkie powietrze pobudzało do kręcenia, co rozwiało poranne wątpliwości odnośnie całej eskapady. Pojawiły się także pierwsze pomyślne znaki: gigantyczny sztuczny bocian na rozstaju dróg i promienie słońca :D © KOCURIADA


Od Dmosina do Lipiec Reymontowskich trasa była prześliczna, co i rusz ładne chatki, pola upstrzone kotami. Nie przepuściłam żadnej babulinki w chuścinie bez zwyczajowego „dzień dobry” :D Do tego robiło się coraz cieplej, tak że i w serce nabrałam więcej otuchy a burza mych myśli zmieniła się w taflę przejrzystego jeziora.
Pierwszy przystanek, na łosiowe siusiu, mieliśmy na 38 km w Lipcach Reymontowskich (miejsce pozostawiam bez komentarza, kto był, ten to widział).
Ostatni rzut oka na mapkę i ruszamy dalej.
Jeszcze bardziej zauroczona pojawiającymi się krajobrazami wzdychałam cichutko, że nie mam takiego widoku z okna...żeby jak najwięcej pochłonąć tych cudowności przeskakiwałam dziko wzrokiem z prawej strony jezdni na lewą i z lewej na prawą (dziw, że nie dostałam zawrotów głowy od tego kręcenia), aż tu nagle...mym oczom ukazał się Reczul. Musiałam się zatrzymać choć na chwilę!

z pięknych miejsc polecam Reczul - z powodzeniem mógłby być oficjalną widokówką centralnej Polski (wprost nie mogłam oderwać wzroku od tego krajobrazu!) © KOCURIADA


I jeszcze raz Reczul, tym razem w zbliżeniu :D Szkoda tylko, że aparat mam kiepski, nie oddaje prawdziwego uroku tego miejsca :( Zatem Reczul czeka na chętnych :D © KOCURIADA


Drugi postój mieliśmy w Głuchowie – po drodze zboczyliśmy nieco z trasy, ponieważ bardzo, ale to bardzo zależało mi na tym, aby pokazać Dawidowi rodzinną wieś mojej Babci Helenki, pola, po których w dzieciństwie hasałam oraz las, do którego śmigaliśmy całą gromadą na orzechy laskowe :D Zaś w samym Głuchowie podjechaliśmy na parę minut na cmentarz, do mojej prababci Anny zwanej przez wszystkich Babuszką.

Głuchów, czyli moje kolorystyczne dopasowanie do starej stacji wąskotorówki (a po zagrodzie beztrosko biega sobie prosię ;D) © KOCURIADA


Po szybkiej focie pstrykniętej na starej stacji kolejowej uderzyliśmy na Żelechlinek. Droga zaczęła się dłużyć, asfalt zamiast skracać, to się jakoś dziwacznie rozciągał, pojawiło się pasmo hopek, a przez całą Naropną tak niemiłosiernie śmierdziało, że w Żelechlinku powiedziałam „stop”, co Łosiu podsumował jednym zdaniem: „o! reagujesz prawidłowo, pierwszy kryzys na 73 km”. Były ławeczki, więc skorzystaliśmy z okazji, by choć na trochę zamienić wąskie siodełko na kilka desek. Bezpardonowo przebrałam się na oczach połowy mieszkańców, pożywiłam ciało i po odsapnięciu ruszyliśmy w siną dal.
Z Żelechlinka do Ujazdu poszło nawet sprawnie, w dużej mierze dzięki ukształtowaniu terenu, bo pokonywaliśmy długie proste, leciutko z górki, przez co rowerki prawie się same toczyły. Tylko za Lubochnią powiało centralnie w pysk, ale to Dawid był na pozycji lidera, więc nie musiałam się borykać z tym problemem (wygodnicka jędza:D).
O 14 z minutami, na 97 kilometrze zjechaliśmy do strefy bufetowej! Godzinka przerwy na trawienie naleśników z serem, bitą śmietaną i winogronkiem (pychotka za jedyne 4 zeta!) oraz schabowego z fryciorami plus zestaw surówek (porządne męskie żarło za 16 pln, też warte grzechu).
Poobiednie wygrzewanie się w słonku było mocno rozleniwiające, do tego stopnia, że nogi nie chciały się na powrót rozkręcić. Trasa niestety w żaden sposób nie pomagała – zmodyfikowaliśmy plan, by nie wracać kilku kilometrów do wyjazdówki na Wolbórz, tylko wpakowaliśmy się w kilometr polnej drogi, jak się szybko okazało, bardzo piaszczystej drogi, więc trza było się mocno kulasami przepychać...Na zakręcie chciałam być sprytniejsza i ominąć „ruchomy dół” przejazdem przez trawę – nie udało się, bo w trawie też się dołki i bruzdy zdarzają, jeno mniej widoczne :D I se fiknęłam dosyć spektakularnie, kolejny siniaczek będzie w mej skromnej kolekcji (za 2-3 dni powinien się już ładnie wybarwić...), a i siodełko musiałam po tej przygodzie prostować (przepraszam Jakubku, że Cię tak okrutnie zraniłam!).
Dobiliśmy jakoś do asfaltu, niby asfaltu, bo dziura na dziurze i łata na łacie, ale na szczęście po kilku kilometrach wjechaliśmy na znacznie lepszą jezdnię.

Za Niebrowem rolnicy puszczali znaki dymne, ale żadne z nas nie skumało komunikatu © KOCURIADA


W Wolborzu poczułam, że zaraz padnę z pragnienia i bólu tyłka (mimo profesjonalnych gaci z pieluchą). Nie było innego wyjścia, jak tylko zatrzymać się na przystanku PKS, gdzie rozluźniłam trochę przepracowane, napięte mięśnie, napoiłam dobrze ciało, po czym niepotrzebnie spojrzałam na licznik: 133 km!!! (pierwsza myśl: „nie wiem, czy dam radę”). Odnotowałam też, że zaczęły mnie pobolewać kolana...

W Wolborzu, na 133 kilometrze, zaczęłam się zastanawiać, czy nie zmienić sprzętu na bardziej komfortowy - urzekł mnie ten chlapacz i masywne korby ;D © KOCURIADA


Pomiędzy Wolborzem a Będkowem trafiliśmy na cholerną mijankę – niewiele myśląc zignorowaliśmy czerwone światło i w pewnym momencie zrobiło się gorąco. Wymijać się na jednym wąskim pasie z osobówką – do przeżycia, ale z tirem – niekoniecznie. To była prawdziwa jazda bez trzymanki, ale było mi już wszystko jedno, oby dojechać do domu przed zmrokiem...
W Będkowie zafundowaliśmy sobie przerwę na papu, na ławce w parku, wśród rozszczekanych psów i ich ubzdryngolonych właścicieli. Potem kolejny spadek formy, aż do Karpina. Zmysły miałam przytępione i ciężko było rozpędzić jednoślad do pożądanej prędkości – tempo zaczęłam mieć mocno rwane (z górki dobrze, a pod lekką górkę gorzej niż kiepsko).
W Karpinie pod sklepem miałam już nabite ponad 150, czyli cel wyjściowy osiągnięty :D Nogi dosłownie w dupę wchodziły, ale bliskość domu tak na mnie podziałała, że jak już dosiadłam Jakubka, to pędziłam na zabój aż do Nowosolnej! Droga znana, więc łatwiej było rozłożyć te resztki sił...zanim dojechaliśmy zrobiło się zimno i ciemno. Dobrze, że chociaż ja byłam uzbrojona we wszelkie możliwe światełka.
Godzina 19:00 - jesteśmy na mecie!!!!
Padamy ze zmęczenia, gęby rozradowane :D
No kuźwa, jestem silna a życie naprawdę zaczyna się po 30 :D
Jestem pewna, że 207 jest absolutnie w moim zasięgu, nawet bez „szoszufki” !!!!
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 28.48 km (20.00 km teren)
01:29 h 19.20 km/h
Maks. pr.:35.22 km/h
Temperatura:

Polami, szutrami urlopuję się :)

Poniedziałek, 20 września 2010 · dodano: 20.09.2010 | Komentarze 0

Miała być mała rundka tempem spacerowo-emeryckim, ale najwyraźniej mieliśmy z Łosiem co innego na myśli, zresztą nie pierwszy raz...
Przeciągnął mnie 20km po terenie, na co właściwie nie narzekam, bo przebieg trasy był moim pomysłem od A do Z, jeno nie spodziewałam się, iż Luby będzie miał problem z nawigacją...w ostatecznym rozrachunku przewina została miłosiernie wybaczona - w końcu była to jazda na orientację, a poza tym przy okazji całej wyprawy odkryłam bardzo wartościowy odcinek głębokiego piachu - jakieś 300m prawdziwego złota w proszku, które w słońcu wyglądało iście przecudnie! Oj, będzie gdzie się wyżywać, będzie :D

Gruntowny atak na Kościół w Skoszewach - za moment rozwidlenie na złote piaski ;) © KOCURIADA


Się zjechało, trzeba teraz się powspinać:

Pi i Sigma z Matplanety maksymalnie skoncentrowana na długaśnym podjazdku © KOCURIADA


No i typowe Łosiowe focenie, czyli co miało być widać, tego oczywiście nie uświadczysz:

Uni(a)bajkowo-Cubowa = małżeństwo doskonałe: Jego słowiański rozmach oraz Jej poczucie obowiązku ;D © KOCURIADA


A na koniec mini rozmówki z krową łąkową (to ten czarny grzbiet po lewej):

Muuuuuuuuuuuuuuuajacząca na horyzoncie Kocuriada jakiej jeszcze nie znacie, czyli I love stones, rolling stones muuuuuuuuuuuuuuuu ;) © KOCURIADA


Chcę więcej takich wycieczek po KPWŁ!!!!!!!!!
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 21.51 km (6.00 km teren)
00:55 h 23.47 km/h
Maks. pr.:39.71 km/h
Temperatura:

Why we ride the bike my children, my children?

Niedziela, 19 września 2010 · dodano: 19.09.2010 | Komentarze 0

czyli powrocik do gniazda - tym razem pętla przez Widzew, Stoki, Kopankę, Kalonkę, Bukowiec i Grabinę z odpowiednią ilością terenu (wkładka z błota pod oponki wprost mniam mniam)
Przyznam, że wcale nie chciało się ruszać z Olechowa obżartego dupska, więc trzeba było załączyć w głowie taki oto muzyczny kawałek (kto pierwszy zgadnie czyja to trawestacja???):

"Why do we ride the Bike?
My children
My children
Why do we ride the Bike?
Why do we ride the Bike?
We ride the Bike to keep us free
That’s why we ride the Bike
We ride the Bike to keep us free
How does the Bike keep us free?
My children
My children
How does the Bike keep us free?
How does the Bike keep us free?
The Bike keeps out the enemy
And we ride the Bike to keep us free
That’s why we ride the Bike
Who do we call the enemy?
My children
My children
Who do we call the enemy?
Who do we call the enemy?
The enemy is celulit
And the Bike keeps out the enemy
And we ride the Bike to keep us free
That’s why we ride the Bike
Because we have and they have not
My children
My children
Because they don’t want what we have got
Because we have and they have not
Because they don’t want what we have got
The enemy is celulit
And the Bike keeps out the enemy
And we ride the Bike to keep us free
That’s why we ride the Bike
We ride the Bike to keep us free
What do we have that they don’t want?
My children
My children
What do we have that they don’t want?
What do we have that they don’t want?
We have the body to work upon
We have work and they have none
And our work is never done
My children
My children
And the war is never won
The enemy is celulit
The Bike keeps out the enemy
And we ride the Bike to keep us free
That’s why we ride the Bike
We ride the Bike to keep us free
We ride the Bike to keep us free"

(malutka podpowiedź dla leniwców - Why we build the wall - uwielbiam całą płytę, ale ten kawałek naprawdę wymiata! :D)
Kategoria Puma (...25)


Skołowałam 24.53 km (0.00 km teren)
00:56 h 26.28 km/h
Maks. pr.:35.55 km/h
Temperatura:

Wyskok...

Niedziela, 19 września 2010 · dodano: 19.09.2010 | Komentarze 0

na królicze udo do teściów - nieco dłuższą traską, bo przez Bedoń, Andrespol, Wiśniową i Srela. Obiad pychotka, a po nim wielkie rozleniwienie napasionych brzucholów...druga kawa obowiązkowa! :D
Na drugim planie zaś całkiem niezamierzone bicie życiowych rekordów - jeszcze nie podniosłam własnej szczęki z podłogi :D

Jeszcze nie znam swojej średniej, ale gęba już się z lekka jarzy, bo mimo wiatru jedzie się bosko - pewnie przez to, że kiszki marsza grają © KOCURIADA
Kategoria Puma (...25)


Skołowałam 43.78 km (20.00 km teren)
02:21 h 18.63 km/h
Maks. pr.:40.41 km/h
Temperatura:

Tour de Błotonka ;D

Sobota, 18 września 2010 · dodano: 18.09.2010 | Komentarze 2

A jednak! Raptem po 3h snu rzuciłam się na swój pierwszy kalonkowy rajd (to tak w ramach walki z mizantropią) :D Tym razem ośrodek decyzyjny nie zaszwankował - lubię kolor czarny, więc i trasa była czarna (32km), choć już po uiszczeniu opłaty i wysłuchaniu końcowego komunikatu wodzireja ogarnęły mnie pewne wątpliwości...W rezultacie okazało się, że wybór był doskonały - zjazdki, podjazdki, cudne ścieżynki, lasy też niczego sobie, trochę piachu, kamorów, trawy i błota - atrakcje zapewnione dla każdego. I nadal nie mogę uwierzyć, że primo nie odpadłam, a secundo przejechałam całość bez żadnej gleby, co można okrzyknąć prawdziwym cudem nad Strugą Dobieszkowską!
Szkoda tylko, że tak mało kobiełek na trasie - czułam się taka samotna :( No i niestety nie mam szczęścia w grach losowych. Za to mam fajną koszulkę i jeszcze fajniejsze wrażenia z całej imprezy (no może poza tą "muzyczną ćmą, parararara") :D
A za rok obligatoryjna powtórka z rozrywki!

I jeszcze mapka dzięki uprzejmości Inimicusa (stokrotne dzięki!):

Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 32.64 km (1.00 km teren)
01:21 h 24.18 km/h
Maks. pr.:43.46 km/h
Temperatura:

W turkusach...

Piątek, 17 września 2010 · dodano: 17.09.2010 | Komentarze 0

czuję się wyśmienicie :D
2010 rok to dla mnie istne pasmo nowości - dziś pierwsza przygoda z Softshellem. WOW, doprawdy nie wiem, jak do tej pory mogłam się obyć bez takich udogodnień!
Podsumowanie wycieczki: pędzenie za Panem Konikiem Polnym o owłosionym tyłeczku (swoją drogą, niczego sobie ten Konik, hehe) Choć po moich ostatnich doświadczeniach trudno było się znowu przyzwyczaić do towarzystwa "ludzia" na trasie, nawet jeśli chodzi tylko o 32 km. Nigdy nie kręciło mnie grupowe pedałowanie, ale że już nawet Łosiu zaczyna przeszkadzać...zaskakująca zmiana..chyba na starość staję się nomadem-pustelnikiem...i albo dopadł mnie ostry stan mizantropiczny albo zwyczajnie cieszy samotność i ekstremalna niezależność (co widać nie tylko w dziedzinie rowerowania)
Co dalej?
Kategoria Triki (25...55)