avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:914.17 km (w terenie 127.50 km; 13.95%)
Czas w ruchu:41:59
Średnia prędkość:21.77 km/h
Maksymalna prędkość:50.70 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:48.11 km i 2h 12m
Więcej statystyk
Skołowałam 110.34 km (0.50 km teren)
04:49 h 22.91 km/h
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:16.0

KAROLINKI 2011 - dzień pierwszy, czyli Ardua prima via est

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 05.05.2011 | Komentarze 2

Łąki/Wąwolnica/Poniatowa/Opole Lubelskie/Elżbieta/Ożarów/Kolczyn/Kaliszany/Piotrawin/Janiszów/Głodno/Braciejowice/Zakrzów/Las Dębowy/Majdany/Szczekarków/Wilków/Dobre/Kazimierz Dolny/Wylągi/Rzeczyca/Witoszyn/Bartłomiejowice/Mareczki/Wąwolnica/Łąki

Do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy wsiądę do auta pomykającego w stronę Nałęczowa. Bez Łosia (od 3 tygodni opakowanego w gips) cały wypad jawił się memu sercu choooiovo nieudanym, jeszcze zanim się tak naprawdę zaczął...Wiedziałam, że bez jego pomocy w każdej sekundzie wyprawy będzie mi ciężej, że ewentualny wiatr okaże się wybitnie spowalniający, że „treser” nie podpowie jak mam przyjąć w przerzutkowe objęcia pojawiające się na trasie pagóry i że (do diaska, to było najgorsze!) wieczory czekają mnie zimne i samotne, bez możliwości przeanalizowania błędów, potknięć, bez jakiegokolwiek przebłysku pochwały za dobrze wykonaną pracę, co mogłoby mnie zmotywować do mocniejszego kręcenia (no proszę wybaczyć, ale jakby nie patrzeć jestem kotem, więc za każdym razem potrzebuję KONKRETNYCH powodów do mruczenia, bez nich „tomisienicniechceijuż” :P). No więc, ten tego, przez bite dwa tygodnie targały mną „mroczne wichry namiętności”, ale że miękką frytą to ja jednak nie jestem (sic! fryciorki uwielbiam tylko zjarane na twardy wyngiel), to mimo powyższych rozterek potuptałam grzecznie do auta. Ostatecznie, zapakowałam się z Ziutkiem.

OMAJGUDNEZ, już pierwszego dnia na starcie prawie przyprawili mnie o zawał serca :)
Wyjechali z kwatery w Łąkach z takim impetem, że w pogoni za pomarańczowym plecaczkiem Lemura wywiało mi z mózgu własne dane personalne...na szczęście po kilku kilometrach doszło do głosu opamiętanie i do reszty dystansu podeszłam w bardziej wyważony sposób, czyli jechałam swojo-józkowym tempem. Pogadaliśmy sobie o rehabilitacyjnych „wtykach” na okoliczność nadchodzącego procesu uruchamiania Dawka iiii...nagle, za remontowanym mostem (który Alik spalił specjalnie - przyznała się :P), Józiu znikł w paszczy przestrzeni zapełnionej Evesissowo-ElStamperowym postojem na „coś tam” (nie pomnę o co chodziło...).

Do Opola Lubelskiego, w którym rubasznie napawały się słońcem dwa rasowe konie wyścigowe w postaci Teamu L&L, dojechałam więc sama, przy czym nie obyło się bez konieczności odczytywania różnego rodzaju znaków na niebie, ziemi...i mapie. Właściwie to przez cały wypad wychodziłam cało z zawiłości topograficznych. Nareszcie, kurna felek, przydały się te wszystkie biegi na orientację męczone w czasach liceum. Oooleeeeoooleeeoleeee! :)

Po piwku, foceniu leniwych kotów (ja nadal utrzymuję, że WIĘKSZOŚĆ PAND jest bardziej wyluzowana w swej spaciowo-jedzeniowo-sraczkowej egzystencyji od tych 3 miluchów sprzed baru) oraz opatrywaniu przedniego kopytka Eve brykającej po torach kolejowych tak samo niesfornie jak Łoś (genetyczne to u nich, doprawdy...) ruszyliśmy w stronę Wrzełowieckiego Parku Krajobrazowego. Na dzień dobry przez Elżbietę :)
Nie ma co się nad tematem rozwodzić – cudnie było popatrzeć na Matkę Naturę i tyle. Pola chmielowe ustąpiły miejsca lasom, a następnie upojnie kwitnącym sadom wynurzającym się wprost z żółto-mleczowych trawników. Jechałam oczarowana, kilkakrotnie zatrzymując się na dłuższą kontemplację (kątem oka było mało)...

Kaliszany © KOCURIADA


Ku naszemu zaskoczeniu w Lesie Dębowym zasadził się na nas Team E&El; – skrócili sobie trasę, skubańce! Zatem postój, a jak postój, to kolejne chlup :)

Następny odcinek dłużył się mym nogom niesłychanie, dzielnie walczyłam z wiatrem starając się utrzymać jako takie tempo, ale był i trud i znój...aż do miejsca, które było dla mnie prawdziwym przełomem ;p
Jadu sobie zipiąc, podziwiaju ładnu widoku po lewu drogu, robie sobie zakrętasu i...i z nienacka asfalt staje dęba. A dłuuuugi Ci on, jak to cygaro, co je niedawno jeden ukręcił na konto swej bytności w Księdze Guinessa! Momentalnie nad moim kaskiem zawirowały gwiazdki, tryknęły się radośnie z bliżej nieokreślonymi ptaszkami, po czym opadły na kocuriadowy łeb hitchcokowską chmarą czarnych stworów... Patrzę w górę, prawie na szczycie majaczy już Lobotomasz, niedługo po nim ElStamper, w połowie podjazdu Eve jedzie z Sharapovą...tylko Józia brak. Kuuuurna, se myślę, jak się teleportować na drugą stronę tego muru? Całe szczęście, że podczas majówki DUCH ŁOSIA SPECJALNIE DLA MNIE UNOSIŁ SIĘ NAD ASFALTAMI, więc migusiem obczaiłam co, jak, w którym punkcie podjazdu i nie tracąc cennych sekund napierDALam pod górę stylem klasycznym ile tylko fabryka dała. A Ziutek lekki jest, to moc miał :) Prztykam i prztykam, dojeżdżam do uchachanych Chłopów, a podjazdu końca nie widać...no ja pierdolę, zrzucam zatem na jedynkę, zamieniam się w chomika i gonię ostatniego Zająca. To było słit. Potrzebowałam tego. Naprawdę.
A potem to już mi do Kazimierza wszystko lottoło na długim zjeździe :)))))

A w Kaziku tłumy na rynku, więc specjalnie pstryknęłam to, czego ciemna masa nie była w stanie mi zbrukać (czy ktokolwiek zwraca uwagę na takie błahe detale???):

Kazimierz Dolny inaczej © KOCURIADA


Potem obiad (ani zły ani dobry, ujdzie w tłoku) i jak już w każdym brzuszku ułożyło się to i owo ruszyliśmy całą zgrają w drogę powrotną - równie malowniczymi terenami z równie malowniczymi podjazdami okraszonymi równie malowniczymi postojami na sikańca z żabim kumkaniem w tle, by w Wąwolnicy skorzystać z asortymentu malowniczego sklepu, przypieczętowując ostatecznie cały ten nie-boży malowniczy dzień wieczornym napawaniem się Kupichą (niektórzy to nawet przedłużyli sobie ten upojny czas do dni dwóch ;P).

A dzień drugi miał być bardziej płaski, lekki i przyjemny w przeżyciu...bo z sakwami.
Taki był plan....
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 31.55 km (1.00 km teren)
01:23 h 22.81 km/h
Maks. pr.:44.10 km/h
Temperatura:15.0

Cyklomania

Wtorek, 26 kwietnia 2011 · dodano: 26.04.2011 | Komentarze 10

Czy ktoś mógłby mnie oświecić, jak mam interpretować ilonkowego maila z takim oto zdjęciem (z Zaragozy):

Jak należy jeździć... © KOCURIADA


Na komentarz wybrała jedno tylko słowo: „ty”...

Myślę i myślę usilnie i dochodzę do wniosku, że już nie tylko na dwoje, ale na wielokroć babka wróżyła... Za kilka dni dowiem się o co tak naprawdę „kaman”, a dziś, jako że niewiele czasu zostało do wyprawy, wybrałam jak najbardziej prawidłowy sposób pokonywania przestrzeni...i zrobiłam pętelkę majowego maratonu szosowego cyklomaniaka. Na „mądrych Samach”.

Łosiowe napominania na niewiele się zdały ;P Co prawda wersja oficjalna brzmi „tak tak, tempem mądrze rozplanowanym i spokojnym”, a po kryjomu depnęłam sobie na boginiowo-wódkowych podjazdach (no kto to wymyślił, by najgorszy sztywny odcinek był tuż przed metą???), choć z drugiej strony, nie ukrywam, że wielkiego wścieku macicy to jednak nie było...tak tylko chciałam się sprawdzić na tych dwóch krótkich odcinkach...

Tak czy owak – 7 procent nachylenia odczuwam teraz w przyczepach prawego kolana, więc niechybnie zamoczę je w altacecie, a i na plażowanie pod lampą też pewnie wstąpię do pokoju medycznego podczas pracy. Jak to dobrze, że wszędzie tak blisko :)
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 38.25 km (29.00 km teren)
01:56 h 19.78 km/h
Maks. pr.:40.77 km/h
Temperatura:16.0

Dyngusowa orka na ugorze

Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 · dodano: 25.04.2011 | Komentarze 2

Nie miałam zielonego pojęcia, jak bardzo i czy w ogóle będą biegać z wiadrami po okolicznych wsiach, w związku z czym wolałam nie kusić złego i nie spieszyłam się zbytnio do przekręcania pedałów z Kony do Jakubka...a czas leciał...aż nastała pora obiadowa. Uwinęłam się z mamałygą, spojrzałam za okno i z łezką w oku skonstatowałam, że nie tylko ja zbieram się do wyjścia, albowiem równolegle do moich poczynań na horyzoncie zbierały się chmury...niegroźne maleństwa rytmicznie kondensowały w wielgaśne obłoki, małe kółka różańcowe przekształcały się w potężne zgrupowania ciemnoniebiesko odzianej armii, a całość przy wtórze wiatru budzącego się ze snu...Nie wyglądało to fajnie...to znaczy, wyglądało może i fajnie, ale z perspektywy bycia w „m”...
Mimo to wyszłam – nóżkom ckniło się do jazdy w terenie na tyle mocno, że żadne burzowe niebo nie było w stanie odwieść ich od realizacji planu.
Zapewniając sobie jednak możliwość szybkiego schronienia przed ewentualnym gradem czy piorunami, zmodyfikowałam pierwotne ustalenia i zamiast Tadzina, do którego dojazd w obie strony zająłby około 30 km (plus drugie tyle na eksplorację terenu), postanowiłam pokręcić po okolicy, kochanej, acz nieco już opatrzonej.
I w sumie dobrze się złożyło :) Moja mikromapa zaczyna dzięki temu zapełniać się nowymi detalami. Przekonałam się także (nie pierwszy raz zresztą), że jest krztynka prawdy w sławetnym tekście o chwaleniu cudzego a braku znajomości swojego...
No więc, jadąc tak sobie przez ten mój mały świat, zbierałam pod koła tyle nieutwardzonej nawierzchni ile się tylko dało. A co najważniejsze, wreszcie porządnie zwiedziłam te miejsca, które dotąd omijałam ledwie obrzuciwszy spojrzeniem gdybając przy tym dokąd to one mogłyby mnie zaprowadzić...
Teraz już wiem, że prowadzą nie zawsze tam, gdzie bym chciała się znaleźć :) Zdarzało się, że lądowałam na tyłach chałupy wtulonej w las, bywało i tak, że droga zataczała krąg prowadząc mnie do punktu, z którego wystartowałam albo wyprowadzała prosto w zaorane pole...tudzież kończyła się w trawie :)
Wybierane przeze mnie na chybił trafił wąskie leśne ścieżynki czy rozpasane szutrówki nie mniej często odwdzięczały się zaproszeniem do niezwykłej urody zakątków lub spektakularnych punktów widokowych.
Mam wrażenie, że ślepa byłam przez te ostatnie tygodnie, naprawdę. Po raz kolejny okazuje się, że czasami wystarczy tylko w niewielkim stopniu zmienić kąt patrzenia na dobrze znany krajobraz, by znów nas urzekł swym niezaprzeczalnym pięknem, zaskoczył świeżością, absolutną wyjątkowością.
Oj, pełno miałam dziś takich ochów i achów, a ten ostatni - widok granatowego nieba czyniącego ukłon nad spragnioną wody ziemią (z górki, na którą wdrapałam się pomiędzy Byszewami Majątkiem a Moskwą) tak mocno zapierał dech w piersiach, że na złamanie karku popędziłam w paszczę tego lwa, by zdążyć do domu zanim mnie swym sinym ozorem do suchej nitki obślini...
Udało się, dosłownie na styk, choć po drodze i tak przyliczyłam strzał z dyngusówki od jakiegoś dzieciaka biegającego pod kościołem – może za rok się zrewanżuję? ;P

Wizualizacji emtebe nie będzie z przyczyn obiektywnych (zabrałam ze sobą li tylko kliszę mózgową) ale w zamian będzie spokojniutka nutka:

O, i nawet na okładce płyty jest stojaczek na rowerki :)

ps. A Tadzin, mam nadzieję, następnym razem
ps.2 - a tego nastoletniego czuba w czerwonym aucie, który się ze mną droczył po lasach i łąkach zatrzymując się tuż przed moim kołem i ruszając tylko po to, by się po 5 metrach znowu zatrzymać, to bym...to bym kurka wodna przerobiła na wielkanocną pastę jajeczną...
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 31.71 km (4.50 km teren)
01:23 h 22.92 km/h
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:20.0

Syndrom dnia po

Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 23.04.2011 | Komentarze 0

Dobrze jest się ujechać – umysł od razu bardziej przejrzysty i nie chwyta już tak kurczowo przepływających przezeń głupot. Można się cieszyć lustrzanym odbiciem :)

Uczyniłam dziś to, co się robi zazwyczaj po tym, co było dzień wcześniej, czyli w tym przypadku: po dłuższym dystansie :) Wyszedł mały Fikander snujący się po okolicznych asfaltach. Przy okazji naniuchałam receptorami noso-gardzielnymi full białego kwiecia suto oblepiającego napotkane krzaki i coś tak jakby czacha mi ciąży od tych wonności...

No i nadal jestem pod wrażeniem „RejsinRalfuf”, choć w przednim kółku słychować popiski przypominające darcie pazura po szkolnej tablicy i nie mam jeszcze pomysłu jak się z tym uporać...ale zara odpalę jutjuba i zajrzę do łajkipedyji, więc będzie gitarra ;)

A na marginesie dodam cichutko, że do pełnej skali porównawczej brakuje mi tylko trasy na Rocket Ronach, ale one są przecież Expertkowe, więc obiecuję ze skrzyżowanymi palicami, że tej świetej krowy nie ruszę ;P
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 101.38 km (11.00 km teren)
04:37 h 21.96 km/h
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:20.0

100 po raz trzeci..."tą razą" z Ziutkiem :)

Piątek, 22 kwietnia 2011 · dodano: 22.04.2011 | Komentarze 6

Przy Wielkim Piątku zorganizowałam sobie pierwszą w tym roku ekspozycję wygolonych łyd. Słońce ochoczo (jak zawsze na początku sezonu) wzięło je na ruszt, w związku z czym niecierpliwie oczekuję gorejącego przewalania się w pościeli podczas najbliższej nocy...na szczęście w lodówce ostał się jeszcze jeden jogurt, więc nadchodzące godziny wcale mi nie straszne, będzie co transformować na zsiadłe mleko (a kto wie, może na kolację i jajecznicę uda się przygotować bez konieczności odpalania gazu, taka ze mnie dobra gospodyni - samowystarczalna i oszczędna ;P)

No to było parę słów o czyhającym na mnie bólu, a teraz akapity lżejszego kalibru, czyli opis przygód....których właściwie nie było :) Całą trasę żaden włochaty kulfon nie próbował mnie po kostkach chapsnąć, panowie kierowcy niebywale uprzejmi, ludzie kręcący się po wsiach niezwykle pomocni w rozwiązywaniu zawiłości mapy, a do tego wiaterek słodko chłodził zapas żarełka, no czego chcieć więcej?

Wystartowałam z Nowosolnej na luzie (albo na pierwszym biegu – już nie pamiętam ;P) Przez Wiączyń, Bedoń Wieś, Wiśniową Górę i Stróżę dotarłam do Woli Rakowej, w której odbiłam na Pałczew gęsto usiany prywatnymi sadzawkami. Urocze miejsce, zresztą tak samo jak i kolejna miejscowość, przez którą przejeżdżałam (Wola Kutowa). Traf chciał, że wcześniej nie eksplorowałam tych zakątków, więc długo nie mogłam nacieszyć oczu rozległymi polami czy obiecująco wyglądającym lasem...Zanim się obejrzałam, dotarłam do Czarnocina od strony ulicy Tuszyńskiej. Tutaj pierwszy postój - nad sztucznym zalewem.

Jakoś nie uśmiechała mi się dalsza podróż dobrze znaną jezdnią, więc szybko obrałam kurs na Zamość, Kotliny i Karpin. Płasko dookoła, lecz zieleń tak soczyście biła po oczach, że znowu jechałam jak urzeczona (także jej gęstym zapachem, wręcz przesyconym słońcem, czego żadne zdjęcie niestety nie odda):

gdzieś w Kotlinach © KOCURIADA


Po przekroczeniu drogi 713 celowałam prosto w Różycę pod Koluszkami, skąd przez różnego rodzaju Gałkówki dostałam się do wojennego cmentarza położonego w lesie pomiędzy Gałkówkiem Parcelą a Witkowicami. Postój numer dwa – piciu, papu, do Łosia telefoniare i fotografare:

Cmentarz wojenny zalany kwieciem © KOCURIADA


Sami Niemcy © KOCURIADA

i amerykański Ziutek © KOCURIADA


Na liczniku 60 kilometrów. A ma być 100, jak na wytrzymałość w tlenie przystało :)
Chwila zastanowienia i robię dodatkową rundkę przez Witkowice i Gałkówek z powrotem do cmentarza, dzięki czemu dorabiam kolejne 9 kilometrów.
Potem skręt w lewo na Małczew i Ksawerowem docieram do Moskwy (hmm Zamość, Moskwa, niezła ta jednodniowa wycieczka...), z której przedostaję się kamienistym zjazdem w stronę Borchówki. I po tym odcinku już wiem, że Smart Samy są naprawdę dobre – przetestowałam je na piachu, na szutrze i na tłuczniu. To ostatnie przy całkiem niezłej prędkości i świetnie dały sobie radę :)

Na Borchówce dobijałam do 80 kilometrów. Dwadzieścia brakujące do treningowej sety kreatywnie spędziłam w moim ukochanym PKWŁ, po czym cała szczęśliwa wróciłam do domku, by obwieścić Łosiowi, że rower to on ma baaaardzo wygodny :)
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 23.33 km (1.50 km teren)
00:57 h 24.56 km/h
Maks. pr.:44.70 km/h
Temperatura:15.0

Siała baba mak nie wiedziała jak…

Czwartek, 21 kwietnia 2011 · dodano: 21.04.2011 | Komentarze 7

lecz dziad wiedział i jej wszystko opowiedział :)

Ów fachowy instruktaż baba przerobiła następnie w swym kurzym móżdżku na wersję lekkostrawną, z której żaden chłop nica by nie zatrybił. Jednakowuż babie takowe działanie „deszyfrujące” majaczyło się bardzo pożyteczną grą wstępną do niecnych czynności, więc chwilunię na fotelu posiedziała, patrząc w sufit podumała, palcem w bucie pogrzebała…

I tak oto po kilkunastu minutach usilna próba zwijania blaszek mózgowych ostatecznie przełożyła się na samodzielny demontaż wysłużonych i wręcz znienawidzonych tiog w Kóóónie, a zapakowaniem w zamian nowiuśkich, gumą fabryczną „pachnących” Racing Ralphów :) Przez zmurszałą jak te tiogi babę.
I nawet zmieściła się w pierwszej połowie Wielce Ważnego Meczu, tadaaam! :D

Ofiary w ludziach – zero
Ofiary w dętkach, wentylach, szprychach i całej reszcie – zero
Ofiary w łyżkach – 2 (i żeby nie było, zaznaczam, że osobiście uśmierciłam tylko JEDNĄ z nich)

Doprawdy, ani najstarsi nizinni gorole ani najfilozofniejsi fifozolowie, a nawet sam proboszcz z najbliższej parafii pod wezwaniem Świętego Karola W. nie wiedzą, dlaczego do stu pierunuff dopiero teraz dźgnęło mnie na grzebanie w rowerowych flakach, skoro to sama przyjemność…

Wstydź się kobito!

Powyższe działo się wczora z wieczora, a dziś z rana pomknęliśmy przez Kopankę na Boginię (zwiedzić czarną dziurę trasy maratonu ;P), by na koniec szumnie zajechać pod dom od strony Plichtowa. I calutki czas nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że Konik unosi się Racing Ralphami jakieś pół centymetra nad asfaltem. Znaczy się - zakupy niebywale udane :)

Ale przednie kółeczko do centrowania :( Wie kto może w eterze, jak mam się z tym fantem uporać?...

A na pożegnanie song dla Tiog (rozstaję się z Wami bez żalu, kochanieńkie):

Over the times we've shared
It's all blackened out
Kategoria Puma (...25)


Skołowałam 35.56 km (0.50 km teren)
01:29 h 23.97 km/h
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:20.0

Ziutkowy Relaks - Episode II

Środa, 20 kwietnia 2011 · dodano: 20.04.2011 | Komentarze 4

Jeśli coś daje człowiekowi niebywałą przyjemność, należy tego często używać – zatem dzisiaj powtórka z rozrywki :)
Ziutkowe siodełko podwyższone po raz 3 i mam nadzieję, że ostatni :) Pozostałe klamoty także nastawione prawidłowo :) Przed nami jeszcze jeden test = test wagi państwowej, po którym obaczę, czy zajdzie konieczność posiłkowania się zewnętrzną opinią co do wyboru powozu na majówkę. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że będę ciągnąć szprycho-zapałki, lać wosk przez klucz imbusowy i sprawdzać bikeboardowy horoskop a wszystko to oczywiście w klimacie palonych przez szamana gum...

Relaksacyjnie przez: Nowosolna – Wiączyń – Rataja – Srel – Jędrzejowska – Wiśniowa Góra – Bedoń Wieś – Wiączyń – Nowosolna

ps. DZISIAJ DOJECHAŁY RACING RALPHY EVO :)))))))))))))))))) I stópki od razu zaczęły mnie smyrgotać - na samą myśl, że znowu będzie co porównywać :))))))))))))) Życie jednak fajne jest :))))))))))))))))
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 10.33 km (0.50 km teren)
00:26 h 23.84 km/h
Maks. pr.:41.80 km/h
Temperatura:15.0

Ziutkowy spontan o zachodzie słońca (czyli jak się skutecznie dobić)

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · dodano: 19.04.2011 | Komentarze 2

Aby ten wpis miał sens, musiałam dodać kolejny rower :P
W końcu nic w tym złego, że skoro swego czasu wielokrotnie odstępowałam Konę, to w zamian wypuściłam wieczorem na wybieg Treka :D
Oj, jaki on był wyposzczooooony!
Kolejne doświadczenie sprzętowe zebrane – myślałam, że ten Łosiątkowy rower to leciwy wałach, a tu kolejna niespodzianka :) Leciuteńka rama, na zakrętach idzie jak marzenie, nowiutkie smart samy o całe niebo szybsze od moich konikowych tiog, no i ta prosta kiera na byka zrobiona - po prostu „CUT MJUT”!!! Jeśli miałabym się czegoś czepiać, to tylko głęboko biorących hamulców, symbolicznie działającego amora i tego malowania ni w pipe ni w oko (no nic a nic ten odcień czerwoności nie współgra z moimi turkusowymi ciuszkami, a fuj!)

Przy okazji tego spontana obrodziłam w kolejne pomysły na tunning Jakubka, hehe

A z Treczkiem będziemy się zaznajamiać do maja, ile się da (albo ile nam dadzą :P)

I jeszcze jedna uwaga – ilekroć dziecięciem będąc nie mogłam sobie z czymś poradzić i zaczynałam marudzić szukając winnego wszędzie byle nie w sobie, słyszałam od Tatka niezmiennie ten sam tekst „tak, a woda była za rzadka zaś gówno za gęste”. No to będzie apostrofa: „Tatek, mów se co chcesz, ale czasami naprawdę tak właśnie jest”.
Na totalnej zrypie wydusiłam z Treka średnią, której za chińskie Chiny nie mogę wymodzić bez podmęczania nóg nawet na Jakubku. Kuźwa, a może to jednak ten Nobby N, a nie ja? ;P
Temat do sprawdzenia.
Kategoria Puma (...25)


Skołowałam 35.37 km (1.00 km teren)
01:34 h 22.58 km/h
Maks. pr.:41.13 km/h
Temperatura:18.0

A dzisiaj to będą nawet dwa wpisy :)

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · dodano: 19.04.2011 | Komentarze 5

Nie wiem, czy to dobry pomysł, by po 300 przymusowych przysiadach wykonanych w pracy rzucać się na podjazdy, ale cóż, plan od dawna ułożony, więc nie chciałam go modyfikować.
Zatem krótka poobiednia „dżemka” regeneracyjna i ziuuuuuu na trening.
Okolicznych wzniesień było 6, wreszcie połknęłam te z górnej półki i o dziwo nawet sprawnie mi to poszło. Pewnie dlatego, że nie wypruwałam sobie żył na 100, tylko na 80 procent (zważając na mój obecny tryb życia, setka z pewnością byłaby gwoździem do kocuriadowej trumny).

No i mam luz na lewym bloku, bo zdarza się, że stopa przy mocniejszym depnięciu zaczyna drętwieć. Nie akceptuję tej „przyjemności”, więc problemowi nadaję status „emergency”! Z tego też tytułu poszukuję terminatora do likwidacji powyższego problemu - proszę zgłaszać CV z aktualnym zdjęciem na mój priv (referencje mile widziane, wymagane min. dwuletnie doświadczenie itepy itedy bla bla bla)...

No i mjuuuuzik na pagóry (wstępną gadaninę trza przetrzymać :P):
&feature=related
Run for Your life :)
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 40.33 km (1.50 km teren)
01:43 h 23.49 km/h
Maks. pr.:43.05 km/h
Temperatura:18.0

Chillout

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · dodano: 18.04.2011 | Komentarze 0

Nic szczególnego, czyli odpoczynek po wczorajszej objazdówce.
Popracowo wybyłam na dwór pomachać nóżkami - oczywiście uważając przy tym, by się zbytnio nie Z-machać.
Ostatnie 10 kilometrów „falowałam” pod wiatr, więc ciuszki i tak do wykręcenia...
Taki to był poniedziałkowy chillout :)
Kategoria Triki (25...55)