avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2011

Dystans całkowity:160.77 km (w terenie 13.00 km; 8.09%)
Czas w ruchu:13:49
Średnia prędkość:19.49 km/h
Maksymalna prędkość:42.60 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:26.79 km i 1h 09m
Więcej statystyk
Skołowałam 0.00 km (0.00 km teren)
00:34 h 0.00 km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:

Pójdź dziecię, ja Ci ćwiczyć każę

Środa, 2 lutego 2011 · dodano: 02.02.2011 | Komentarze 2

Wolałabym raczej usłyszeć z ranka słodkie pienie w stylu „daj ać ja pokręcę a ty poczywaj, po czem wpiszemy to jako Twój wynik”, ale się marzenie nie chciało ziścić...
Westchnęłam zatem głęboko i przeciągle, tytułem rozgrzewki machnęłam na przemian łapkami oraz nóżkami, przyodziałam miękkie gacie i nie widząc już żadnego zbawczego światełka w tunelu, posłusznie wdrapałam się na Trekusia. Znowu pogibałam się na nim tylko pół godzinki, tym razem w trybie regeneracyjnym (cykl treningowy ściągnięty ze strony tacx’a – senks sweet-heart!) i cieszy mnie ogromnie, że było znacznie lepiej niż wczoraj, choć nadal czuję, że trzyma mnie jeszcze grypa za gardło i ni cholery odpuścić nie chce.

Przyuważyłam niedawno na forum, że wątek „chłopców trenażerowców” jest nadal żywotny i postanowiłam ostatecznie zająć w tej sprawie stanowisko – właśnie tu i teraz, a co mi tam! ;p
No więc... co to ja chciałam rzec? A, już wiem: zwisa mi i powiewa, co ludzie wyczyniają w swoich blogowych 4 ścianach, w końcu to ich osobisty kawałek podłogi, więc niech sobie piszą tylko i wyłącznie o swoich treningach, niech często i gęsto zwierzają się ze swoich porypanych stanów emocjonalnych, niech dzielą się fotami, muzą, rowerami, partnerami i czymkolwiek jeszcze sobie zażyczą ALE nie kumam wpisywania kilometrów i średnich wystanych w miejscu. Z drugiej jednak strony doświadczyłam już kilkakrotnie na własnej skórze, iż dokładnie wykonany trening na stacjonarnym potrafi wylać więcej potu i łez niż niejedna outdoorowa setunia, a że przygotowuję się do wielkiego czerwcowego wyzwania, to postanowiłam zmienić nieco profil bloga. W tym momencie ważne staje się dla mnie to,
1. ile pracowałam
2. w jaki sposób pracowałam
3. jak przepracowałam
te dni, które nieuchronnie zbliżają mnie do godziny zero, więc dorzucam Trekożera do swoich zabawek :P Mam zamiar zapisywać objętości treningów, co by łatwiej prowadziło się miesięczne „rozliczenia wydatkowe”. Chcę widzieć biało na czarnym jaki procent planu wykonuję, czy są jakiekolwiek postępy itepe itede i jeśli nawet polegnę na jucznej wyprawie, to chcę sobie spokojnie spojrzeć w lustereczko i powiedzieć, że przecież wykonałam maaaasę roboty i nie padłam dlatego, że jestem leniwy cienias, tylko wręcz przeciwnie, bo jestem walniętą pracoholiczką, która z deczka przesadziła z obciążeniami lub też miała kiepsko ułożony plan przygotowawczy. Amen.
Przez moment powiało dojrzałym podejściem do tematu– ciekawe jak długo wytrwam w swoim postanowieniu??? Tym bardziej, że wytrzmałość nigdy nie była moją mocną stroną ;p

Trening regeneracyjny – 34 minuty – przejechana całość


Skołowałam 0.00 km (0.00 km teren)
00:31 h 0.00 km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:

Na dwór na razie mnie nie ciągnie = Łaj de fak de fan yz gon???

Wtorek, 1 lutego 2011 · dodano: 01.02.2011 | Komentarze 0

No dobra, koniec opierdalania się! Mam dosyć barowania się z noworocznymi przyjaciółmi: wirusami, bakteriami, chujami-śmujami itepe. Zatem koniec moszczenia przez cały dzień dupska w pościeli, przyjmowania stosu cierpkich witaminek i raczenia gardziołka oceanem malinowych herbatek. Dziś jest wielkie finito bezsensownego stukania palicami z nudów po klawiaturze, strzelania gilami w sufit, gwałcenia kotów i tego wszystkiego co można określić mianem słodkiego miłego życia. Trzeba w końcu wziąć dupę w troki a nogi w bloki, zakasać rękawy i otrzaskać porządnie ryja mojej „najukochańszej” fumfelce: zimowej depresji. I nie ma że boli! A dzisiaj kuźwa umęczyło mnie okrutnie takie małe, zwykłe, najwyklejsze, malusieńkie pół godziny na „stakszonym treku”!!! No ale jest git, będzie kiedyś lepiej, tylko nie wolno się poddawać przez jakieś tam osłabienie pogrypowe, co nie? Tym bardziej, że domorosły trener (naczytawczy się uprzednio w skrytości wszelikiej maści arcydzieł) obadał wczoraj z wieczora ku swej uciesze a mojej irytacjones sportowe możliwości ciela mego upadłego, predyspozycje tegoż zezwłoku do zabawy z rowerem, a także wytropiwszy u niego kilkanaście pięt achillesowych, postanowił uczynić z tejże amebowatej materii organicznej materię organiczną w postaci królika doświadczalnego i ustawił mu grafik męczarni. No to do dzieła, mam nadzieję, że przeżyję i, muszę to w mordę jeża napisać, wierzę, że „co mnie nie zabije to mnie wzmocni”(siasiam fifozolów za ten wyświechtany slogan reklamowy ;p). Na sajmprzód w planie są 6 Weidera na rześki poranek lub ogrzewczy wieczorek, taksowanie regeneracyjne, treningi jazdy z wysoką kadencją (ło matko! na tym właśnie dzisiaj odpadłam w 31 minucie!!!!! ;p), raz w tygodniu siłka i nauka pompek, których nigdy to a nigdy w życiu nie robiłam, więc tylko liżę ze śmiechu podłogę przy każdej próbie podźwignięcia się/siebie/tego czegoś,co jest niby mną,a z czym wcale się nie identyfikuję (właściwe podkreślić).

I łaj de fak de fan yz gon? Usłyszałam, że między innymi trzeba będzie poprawić „nawyki myślowe”, czyli przede mną ostry trening bycia przekornym w stosunku do własnej przekory...Już teraz czuję się jak 67 pacjent Shutter Island i chyba z tej radości zafunduję sobie lobotomię.

Tjaaaa, kontrolnie przeczytałam co już nasmażyłam i nie ma co, trzeba się przyznać do dopingu. Jestem i jeszcze długo będę na ziołach, muszę uspokoić wątrobę, wzmocnić nery, podnieść ogień trawienia, usunąć stres z mięśni, a do tego wszystkiego pewiem przesympatyczny Mongoł tak mi na masażu rozhuśtał ośrodki energetyczne, że stałam się do-słownie niepoczytalna...Życie na ziołach yz kul ;p

Do następnego po(S)tu wyciśniętego!

I jeszcze jedno – Łosiu, za ten kurewski plan uczynienia ze mnie potwora ja nienawiżu Tiebia! (a w domyśle: Ajlawju! I obiecuję, że zrobię dziś 6W przed snem, ale tylko jedną, pliiiizzzzz)

Trening jazdy z wysoką kadencją - rezygnacja na 31 minucie (buuuuuu a miały być 43)