avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:1066.12 km (w terenie 105.00 km; 9.85%)
Czas w ruchu:46:50
Średnia prędkość:22.76 km/h
Maksymalna prędkość:47.56 km/h
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:48.46 km i 2h 07m
Więcej statystyk
Skołowałam 23.46 km (0.50 km teren)
01:00 h 23.46 km/h
Maks. pr.:40.77 km/h
Temperatura:20.0

KICAK IS BACK! :)))

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 0

Fajnd somfin niu, por fabor:

Małe białe a cieszy :) © KOCURIADA


Wreszcie zakończył się nowosolski slalom gigant uskuteczniany przy każdej chętce na zmianę „dorożki” :)

Mam zatem dwa pocieszne białasy :) Z samego rana odstawiłam nimi lansik na Pietrynie, której właściwie nigdy nie hołubiłam, ale że jest prawdziwym zagłębiem sklepów optycznych, zaś ja miałam nagłą potrzebę zakupu płynu do soczew, z którymi w trybie przyspieszonym muszę się przeprosić, bo nic, kruca, nie widzę w terenie przez swoje „NA-oczniaki”, to złożyłam sobie te dwa fakty (zagłębie oraz konieczność „W-oczną”) do jednej kupy i wyszło na to, że po dziewiątej ruszyłam Jakubkiem w stronę Ssss…syfu (Słońce też centralnie przygrzewało, nie neguję, lecz Sssyf był wyrazistszy).

Nad oczodoły przedkładam jednak sprawy techniczne, więc priorytetem była wizyta u bajko- mechanika. Człowieka dopadłam z tak zwanego polecenia. Pan sympatycznej aparycji, postury mikrej a z ducha wypisz wymaluj NAPOLEON. Wykonał 3 ruchy strategiczne:

Podszedł

Omacał

Zakręcił

a na koniec zawłaszczył więcej niźli przypuszczałam. Z charakterystycznym grymasem na twarzy orzekł, że oba (powtarzam ULALA OBYDWA) moje bajki zostały spartolone, przez co będę wydłubywać z sakiewki więcej diengów niż pierwotnie zamierzałam...

Bo:

Centrowanie kół x 4 = kuźwa RAZY CZTERY! No co za fajfusy w tych serwisach siedzą! Nigdy, już nigdy nie oddam rowerków z niepowołane łapska!)

Hamulce do regulacji x 4 = jw., tylko z jeszcze większym ładunkiem emocjonalnym na rzeczowniku „fajfusy”

Plus to, co wyjdzie w tak zwanym praniu = na samą myśl zwijam się z bólu, a „fajfusy” zamieniają się w te „które, jak kity gęsto świecą przy pasie litym” („Pan Tadeusz” ks.I)

Nic mi dzisiaj jednak nie było w stanie popsuć dnia, ponieważ: MÓJ KICAK IS BACK :))))))))))

Wreszcie jest za kim napiżdżać :)))) Krótko było, bo jegomość porusza się jak na razie „asekurancko” i wielce baczy na każdą nierówność pchającą się pod koła, ale jak już wyjechaliśmy z tej Świątyni Smrodu i Chamstwa (mowa o szanownym mieście UĆ), to była dla mnie przepyszna esencja freak’a (szkoda, że tak króciutko).
A wszystkie (z)dawkowe narzekania na spadek formy to, proszę ja Was, można o kant pedała potłuc!
Zasapałam się na 3 podjazdach jak wieloryb próbujący ewakuować się z plaży do oceanu, a i tak Łosiu poczęstował mnie odstawką.
Poczkej Milaczku, jeszcze kilka sezonów na mnie poczkej...Ty się starzejesz, ja młodnieję, w końcu zapanuje harmonia...
Kategoria Puma (...25)


Skołowałam 31.52 km (3.50 km teren)
01:25 h 22.25 km/h
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:15.0

Rozkwas...

Wtorek, 17 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 3

albo i nie, bo nogi już nie bolą po dłuższych dystansach tak jak kiedyś.
Za to robią się twarde. Kogut pieje po wsi, że to sadło przemienione w mięsień, lecz nie czuję się z tym faktem zbyt komfortowo, albowiem „bez tłuszczyku nie ma pod remizą szyku”, czyż nie?

Nuta tak samo luzacka jak kręcenie o wczesnym poranku:
&feature=related
She knows she'll be there on her own.
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 94.35 km (10.00 km teren)
04:04 h 23.20 km/h
Maks. pr.:43.10 km/h
Temperatura:16.0

Z Tatkiem (na jego własne życzenie) przez świat...

Poniedziałek, 16 maja 2011 · dodano: 16.05.2011 | Komentarze 4

ale że w Strykowie Tatek padł, to resztę dokręciłam samodzielnie :)
Ciężko było nadrobić średnią, więc teraz padam także i ja :)

Powłóczyłam nóżkami przez:
Nowosolna – Kopanka - Kalonka – Okólna – Wycieczkowa – Łagiewniki – Skotniki – Palestyna – Glinnik – Szczawin – Biała – Kębliny – Stryków – Sierżnia – Lipka – Niesułków – Grzmiąca – Buczek – Jaroszki – Moskwa – Boginia – Borchówka – Bukowiec – Janów – Nowosolna

Czas na najważniejsze.
Oto kilka minut szczerego muzycznego kajania się (osoba przepraszana dobrze wie, że to właśnie o nią chodzi):

Dziękuję, że dożyłam TEJ chwili:
PLEPLASIAM!!! To moje wielkie przywannowe okołoserwisowe niedopatrzenie!
Twojej uwadze z pewnością nic nie umknęło, lecz ja, Twoja Pospolita Pierdoła, dopiero na dzisiejszej trasie zoczyłam, iż tak haniebnie przerysowałam ziutkowy bok...wszystko przez to deszczowe „nasłuchowanie asfaltu” podczas 2 dnia Karolinek...
Ajem truli truli sori! NAPRAWDĘ.
W ramach ekspiacji mogę od jutra przeistoczyć się w Twojego trenejro...
Znaj ogrom mego poczucia winy, będzie to usługa CAŁKOWICIE NIEODPŁATNA (absolutnie bez żadnych ukrytych kosztów – obiecuję :P).
I jeszcze w koszyk dorzucę izotona – taka ze mnie super niby-żona.

A jeśli w najbliższym czasie nie będzie tutaj żadnych wpisów, serdecznie zapraszam na blog mordercy:
http://dawko.bikestats.pl/
Mam nadzieję, że zdechnę na specjalnie dla mnie uszykowanej trasie (200km lub 300km) i będzie z tego choć skromna pamiątka w postaci megawypaśnego opisu u winowajcy.
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 46.90 km (3.00 km teren)
01:56 h 24.26 km/h
Maks. pr.:44.70 km/h
Temperatura:15.0

Niezapominajka

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 0

Nowosolna – Grabina – Kalonka – Borchówka – Boginia – Skoszewy – Sierżnia – Niesułków – Wola Cyrusowa – Tadzin – Syberia – Buczek – Jaroszki - Moskwa – Byszewska – Nowosolna



Kuń zieleniał pod ścianą z zazdrości, że inni brykają ino jemu nic się nie sypie do żłoba, więc zalogowałam się o poranku w cinderkowe espedy.

Zaraz po tym licznik zaczął wdzięczyć się do mnie w języku niemieckim . Taki sam on „pitkny” na obrazku jako i wtłaczany w otwory małżowin…w wolnej chwili to odkręcę…

Przy okazji zorientowałam się, że wykasowało mi „total”…Kiedy???

No i chciałam wykadrować sobie jedną taką śliczną Panią Króweczkę odpoczywającą na łące, lecz mnie skubana przyuważyła, tyłek z gruntu szybko podźwignęła, po czym patrząc z dezaprobatą bezpośrednio w moje oczęta upuściła spod ogona koło tony nawozu… co trochę trwało, więc w połowie procesu odechciało mi się czekać…
Tak więc, ten teges, zdjęcia nie będzie, a następnym razem najpierw Ją zagaję na okoliczność prawidłowego pozowania.

Na szczęście sama jazda nie nastręczała większych problemów. No może poza łachą terenu, na którą nie powinnam zapuszczać się z ledwie zipiącym amorem. W rezultacie poślady mam trochę obtłuczone, ale spoks, do wesela się zagoi :P
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 25.60 km (10.00 km teren)
01:06 h 23.27 km/h
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:18.0

"Błolec Łorkiestra...denta, cała rozdenta, mocno nawala, lecz pojechala"

Czwartek, 12 maja 2011 · dodano: 12.05.2011 | Komentarze 2

Jakubiszon się pyszni
Czub się pasie... © KOCURIADA

albowiem wyszło 10 kilo po luźnych kamorach wielkości wszelakiej poprzetykane czołganiem się w zdradliwej trawie.

Po dzisiejszym konstatuję, iż nie potrafię już jeździć na ślimaka. Na żółwia też nie. Na leniwca tak samo...chyba tylko potrafię na Pumę, co oznacza ni mniej ni więcej jak „interwałować się na małej przestrzeni”, jak to czyni w domu moja czarna kocurka.

Poza tym źrę tyle co ryjówka :) Dzisiaj dla przykładu były 4 śniadania, 2 obiady i 2 kolacje.
Test ciążowy zrobiony w sposób naturalny papierkiem lakmusowym, więc nie o to chodzi, sorry rodzinko, radochy nie będzie...

Należy dodać jeszcze jedną uwagę - jeśli po powrocie z przejażdżki nie napierniczają mnie choćby cebulki włosowe rosnące w tych miejscach, które profesjonalni „korbokrętacze” mają obowiązkowo wygolone (mowa oczywiście o brwiach, które stanowią bodaj największą przeszkodę dla „opływowości” kolarskiego ciała), to wielcem rozczarowana taką jazdą srazdą. Dziś też mało brakowało...

Poryp ze mnie albo jedno ze zwierząt doświadczalnych wziętych na ruszt przez bliżej nieokreślone obiekty latające zwane powszechnie w Podcipkowicach Dolnych pod nazwą UFO (oba człony tej alternatywy mogą być prawdziwe! – a niby taka wyłączająca...kto by pomyślał?...).

Jeszcze tylko zamachać okoliczne Złote Piaski, co mi łażą ostatnio po głowie i na kolejnym etapie zaszyję się z moim C(z)UBEM w głębokim lesie...ale ale ale...właśnie naJszła mnie myśl trabiąca o tym, iż przez głęboko zaorane pole w sposób poprzeczny też nie mieliśmy do tej pory żadnej przyjemności ciąć...

No dobra, co zapisane, to zapamiętane – w stosownym czasie wróci się do tego platońskiego „farmakonu”...
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 47.82 km (11.00 km teren)
02:04 h 23.14 km/h
Maks. pr.:45.61 km/h
Temperatura:19.0

Czyżby już kwitły kosaćce?

Wtorek, 10 maja 2011 · dodano: 10.05.2011 | Komentarze 0

Nowosolna – Brzezińska – Kopanka – Kalonka – Łagiewniki – Klęk – Kiełmina – Dobra – Michałówek – Dobieszków – Głogowiec – Buczek – Jaroszki – Moskwa – Byszewska – Nowosolna

Softowo, ale bez przesady, miałam momenty mocniejszego depnięcia :)

A teraz chwila Ilo z uśmiechem numer 8 oraz jej najfatalniejszej uczennicy:

Dlaczego te wszystkie filmy (i zdjęcia, których się już trochę „nawlampiałam”) tak koszmarnie przekłamują ukształtowanie terenu???
Gdybym tylko była chocia odrobinkę mądrzejsza i nie zignorowała informacji, wedle której w TYM właśnie lesie, na TYCHŻE właśnie „góreczkach” pociskała sobie w latach dziecięcych Magda Sadłecka, to bym jednak leżała cały niedzielny dzionek pod pierzynką.
A tak? Wstyd, poracha i żenada. Tak to kuźwa się kończy, jak se człowiek kupi dobry rower i nie wie potem, jak go prawidłowo używać... Szczęście, że sromotę suto obwarowałam szczerzeniem zębów w stylu „głupiemu zachciało się sucharów posypanych sezamem”...
No ale pamiątka jest – i to się liczy najbardziej :)

Ps. Za nieuzasadnione wykorzystanie linka najmocniej przepraszam, lecz nie obiecuję w tym względzie żadnej poprawy
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 39.22 km (2.50 km teren)
01:31 h 25.86 km/h
Maks. pr.:47.56 km/h
Temperatura:18.0

Popołudniowy bzik

Poniedziałek, 9 maja 2011 · dodano: 09.05.2011 | Komentarze 0

Po wczorajszym ujechaniu się w tadzinowym lesie kończyny GÓRNE odmawiają mi posłuszeństwa jakbym wygrabiła całe tony kamorów z kilkuset hektarowego pola...A jako wyznawczyni doktryny mówiącej o tym, że „cierpienie powinno rozkładać się w ciele możliwie najbardziej symetrycznie”, pojechałam domęczyć pozostałe członki do takiego samego poziomu zrypania :)

Bryknęłam po starych śmieciach „pekawułu”, czyli Wiączyń-Eufeminów-Gałkówek-Małczew-Ksawerów-Moskwa-Borchówka-Kalonka-Bukowiec-Janów-Byszewska

Rzepak kwitnie pięknie a bzy pachną obłędnie, więc nawet jazdę pod wiatr miałam w głębokim poważaniu. Ino uśmiech na giembie musiałam co i rusz powściągać, bo mi jamę chłonąco-trawiącą muchy atakowały zbyt natarczywie...
To rozjarzę się teraz:
:)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 52.42 km (21.00 km teren)
03:06 h 16.91 km/h
Maks. pr.:46.74 km/h
Temperatura:16.0

„Brzezińskie góry” = objazd trasy maratonu

Niedziela, 8 maja 2011 · dodano: 08.05.2011 | Komentarze 6

Przejechać 170 kilometrów w jeden dzień – no problem.
Przejechać 380 kilometrów w 4 dni – pestka.
Przejechać 14 kilometrów po brzezińskich górkach – prawie niewykonalne, przez co takiej średniej to ja chyba jeszcze nie miałam :D



Co ja sobie ubzdurałam z tym maratonem??? Babcia Kocuriada winna w ogóle dzisiaj nie wychodzić z domu, tylko leżeć w wyrze i drapać się po uchu, a nie wyrywać się na jakieś objazdy trasy z podjazdami 10%...12%...15%, z łatami kopnego piachu, z singletrackami gęsto usianymi szychami, ze zwodniczą „pralką”, ze słynnym Pijakiem, z jeszcze lepszą Kaśko-Zośką...e-te-ce

Kondycji nie mam za grosz, technika u mnie leży plackiem i zażywa słoneczka (choć były tylko 2 gleby, na tzw. dobry początek ;P) a jednak, mimo trasy grubo nadzianej przeciwnościami losu, JESTEM ZADOWOLONA, żem na zbiórkę trafiła :)))))))))
Tadzinowski las jest fantastycznym miejscem do treningów! :)

Sandman, dzięki wielkie! :) Świadomość, że nie jestem jedynym „niedzielnym kierowcą” w tym towarzystwie podtrzymywała mnie na duchu jak nie wiem co!

Może jednak pojadę FUN?
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 26.39 km (2.50 km teren)
01:06 h 23.99 km/h
Maks. pr.:46.33 km/h
Temperatura:17.0

U siebie :)

Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 07.05.2011 | Komentarze 6

Po 4 dniach romansu z Ziutkiem, chciałam sprawdzić czy moja miłość do Jakubka jest równie silna co tydzień temu... Jest :))) A wrażenie analogiczne jak przy przesiadaniu się z Corsy do Yarisa :)
Żeśmy sę nobliwie pobuczeli, dzięki czemu w sercu mam teraz takie oto wibracje:

Traska krótka, bo lekko rozjazdowa po majówce i jednocześnie rozgrzewkowa przed jutrzejszym terenowym wyzwaniem (oby tylko pogoda dopisała).
Wiatrzycho dęło tak mocno, że mi momentami płuca plombowało na amen :)
Na Borchówce spotkałam dwóch bajkerów. I chyba jeden z nich wiózł się na moim kole na podjeździe do Kalonki. Pozdrawiam serdecznie, acz upraszam, by wychodzić słabszej płci na zmiany :)
Aaaa, i rzeczywiście asfalt podreperowany przez szosowy maraton ŻTC. Doceniam, więc ślicznie dziękuję :)
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 99.66 km (5.00 km teren)
04:11 h 23.82 km/h
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:14.0

KAROLINKI 2011 - dzień czwarty, czyli Bos lassus fortius figit pedem

Wtorek, 3 maja 2011 · dodano: 07.05.2011 | Komentarze 2

Urszulin/Zabrodzie/Wereszczyn/Świerszczów/Małków/Wierzbica/Busówno/Cyców/Wola Korybutowa/Szpica/Ciechanki/Ostrówek/Mełgiew/Jacków/Świdnik/Lublin

Dość frywolnym posunięciem było przerzucanie godziny pobudki o jeden pełny obrót wskazówek wstecz...i narzucanie tego zdania mężczyźnie zawianemu kilkoma piwkami...
Kto wie, może właśnie dlatego nasz szelmowski babski plan się udał?
Tak czy siak, wstaliśmy punktualnie i bez najmniejszej łezki w oku opuściliśmy „pożal-się-Boże-kwaterę” grubo przed 9 rano.
W bardzo rześkim powietrzu obraliśmy najsampierw kierunek wschodni. Mym oczom nie podobały się za specjalnie sunące przed nimi wiejskie widoczki, a tyłek przez kilka kilometrów przemierzania „wspomnienia po asfalcie” ryczał do księżyca, słońca i bogowie olimpijscy wiedzą czego jeszcze...z bólu. Ale jakoś się kręciło.
Właściwie od pierwszych machnięć korbami Eve&Stamp; sukcesywnie się rozpędzali i szybko zrozumiałam, że tego dnia chyba zawojują świat :) Chcąc nie chcąc musiałam deczko podkręcić tempo. I podkręcałam do sameeeeego Lublina. Cholernie cieszyło mnie przy tym, że był to ostatni dzień wyprawy, bo następnego ranka prawdopodobnie nie byłabym w stanie ruszyć zezwłoka z wyra...
Po mało przyjemnym fragmencie, który opatrzyłam mianem „Borchówa x100”, ponieważ wręcz „przepadam” za wyrąbanymi w kosmos podjazdami z małym, acz gigaupierdliwym nachyleniem, osiągnęliśmy punkt kontrolny o nazwie Wierzbica.
Odsapka. Telefoniczna pogadanka z Łosiem. I napędzacz Lion, wrrrraaaauuuu
A potem interwałów część druga. I stamperowy pokaz mocy :) Pocinałam schowana w jego aŁerodynamicznym tunelu trzy dyszki na godzinę z (nawet nie tak bardzo przeszkadzającym) „omnia mea mecum porto” zarzuconym na bagażnik. Poziom mego ukontentowania odpowiadał poziomowi upocenia, na skutek czego na przystanku pekaesowym w Cycowie objawiłam światu piersi dwie...a widok miały one taki:
Przystanek w Cycowie © KOCURIADA

A tak w ogóle to muszę w tym miejscu poskarżyć się całej Polsce, że rowerzyści w tej wiosze nie odpowiadają na pozdrowienia...chamskie cyce :P
Po wciągnięciu kolejnej porcji węgla i pozowaniu przy tablicy
Cyców © KOCURIADA

uderzyliśmy na Ciechanki. Zrobiło się milej, bo asfalt do Korybutowej był prima sort, zaś po zjeździe w prawo z głównej trasy rozpieszczało mnie wszystko to, co kocham: słoneczne pola, zacienione lasy...mogłabym tak jechać przez caluuuutki dzień.
Same Ciechanki były mało ujmujące. Na krzyżówce powitała nas miniatura Golgoty (mam przeogromną ochotę zliczenia kiedyś tych wszystkich krzyży, kapliczek oraz pomników JPII walających się po całej Polsce, by podsumować ile kasy idzie na marne) oraz psy:
Mordy jedne... © KOCURIADA

Zwierzaki były centralnie dziabnięte. Suka zachwywała się jakby ją kto regularnie kijem okładał, bo do ogrodzenia czołgała się w pozie uległości dobrych kilka minut. Samiec natomiast miał chyba jeszcze bardziej zryty beret - siadł przed Magicznym Kellysem i zaczął do niego niemiłosiernie wyć (machając przy tym łapami).
Cóż, gdybym mieszkała w widokiem na górkę z metalowym krzyżem, też by mi się pewnie udzielało...wolałam jednak odwrócić wzrok ku przyjemniejszym obrazkom
Kocuriada grzebiąca palcem w...mapie © KOCURIADA

Następny etap ewidentnie należał do Eve :) Wypruła kobieta tymi swoimi dłuuugimi pomykaczami tak mocno do przodu, że ledwie ją można było dogonić :) Niestety nie zredukowałam dzielącego nas dystansu do zera metrów, choć pod samym Mełgiewem już mało mi brakowało...może gdyby nie to przepuszczenie auta, ale nie czas na takie gdybanie. Fakt faktem - trochę się na tym odcinku wypsztykałam energetycznie, więc z wielkim zadowoleniem zasiadłam w Mełgiewie do stołu, bo...znowu byłam głodna :P Dobrze trafiliśmy, ponieważ wieś miała jakieś święto. Przy dźwiękach produkowanych przez orkiestrę straży pożarnej, a także występach sexi-mażoretek zapodałam na ruszt pierwsze tego dnia mięcho, po czym przytulił się do mnie Pan Błogostan :)
Urok nóżek :) © KOCURIADA

Na szaszłyku popitym colą mogłam ponownie zapitalać. Ostatnie kilometry do Lublina machnęliśmy niezłym tempem, mimo, że sam wjazd do miasta okraszony był podjazdami. Wdrapaliśmy się jeszcze na Stary Rynek, by cyknać to i owo, przy czym wlazł nam w kadr Niemiec mający zamiar objechać samotnie w 3 miechy kawał Europy:
Eksponaty muzealne © KOCURIADA

Chwilkę pokonwersowaliśmy, lecz po informacji, że facet nie ma w Polsce żadnych problemów z wilkami (:P), doszliśmy do wniosku, że skoro już rozmowa sama zeszła na tematy zwierzęce, to się kulturalnie pożegnamy, bo musimy udać się w wiadome miejsce - czyli do żarłodajni, a jakże!
Wybraliśmy fatalnie. Realizacja zamówienia przeciągała się w nieskończoność, obsługa miała NIEprofesjonalne podejście do klienta, a jadło nie było warte swej ceny, lecz...„dodatek” do ruskich pierogów rozbroił mnie całkowicie ;P Ponoć zrobiłam się nieznośnie gadatliwa. Zaś po telefonie od Tatka, który miał nas odebrać z wyprawy o 18:00, ale i jemu nóżka w aucie podawała, więc przybył zawczasu i niecierpliwie „czekał w dołku, przed dużą górką, przy tablicy z napisem Radom, Warszawa” podobno rozbrykałam się na całego flugając siarczyście przez cały wyjazd z miasta na to SZCZEGÓŁOWE ORAZ PRECYZYJNE objaśnienie punktu spotkania. Bo jakoś pan kierowca z trzydziestoletnim stażem nie pomyślał, że Lublin to jedno pasmo górka-dołek z tablicą „Radom, Warszawa” na każdym skrzyżowaniu...Kurdię!!!
Złość opuściła moją wątrobę dopiero po tym, jak wygodnie umościłam się w aucie kątem oka spostrzegłszy za oknem ŚNIEG! Cięło tym białym syfem z nieba aż do Łodzi - „cóż mnie jednak to obchodzi?”
Podsumowanie wyprawy:
4 dni
380 km
Jestem szczęśliwa :)
Kategoria Yogus (55...)