avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 56.69 km (42.00 km teren)
03:25 h 16.59 km/h
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:

Maraton Cyklomaniaka :D

Niedziela, 17 października 2010 · dodano: 17.10.2010 | Komentarze 2

Jeśliby szczęście mierzyć kilometrami, to osiągnęłam 56.69 czystej radochy!!!!!!!!
Zaczęło się całkiem przypadkiem, od wczorajszego buszowania po BS, podczas którego natknęłam się na wzmiankę o dzisiejszym nieoficjalnym maratonie cyklomaniaka. Opis wyglądał fascynująco, mapka też. W trakcie wnikliwego studiowania wszelkich uwag oczęta zaczęły mi świecić niczym gwiazdy na niebie - decyzja zapadła! W końcu to moje tereny, więc muszę popedałować!!! I tutaj zaczęły się schody...niedziela miała być softowa, a poza tym już od miesiąca byłam umówiona na 2 spotkania z fumfelkami z UK i Spainu i absolutnie nie mogłam niczego odwołać :(((
No ale nic, przez następną godzinę poobgryzałam wszystkie paznokcie, podrapałam się po głowie aż do krwi, wyżarłam prawie wszystko z lodówki, czyli generalnie jakoś tam próbowałam sobie poradzić ze stresem, by ostatecznie przyjąć, że nie wystartuję oficjalnie, tylko tak po prostu relaksacyjnie przejadę się traską. I żeby nie było, zrobię to po swojemu, bo łatwo znaczy nudno, czyli trzeba jechać pod prąd ;)
Rano druknęłam Łosiowi mapkę (jak się później okazało, tylko jej połowę i to tę połowę, którą znamy doskonale ;p) i spojrzałam na termometr (motywujące +1). Ubrałam się więc niczym Bulinka i ziuuu na Kasprowicza, ponieważ chcieliśmy rozpocząć przygodę od trudnego podjazdu, czyli w naszym przypadku łatwego zjazdu ;)
Zimnawo było, w zacienionych miejscach pełno szronu (jeszcze w południe żeśmy się po nim gdzieniegdzie turlali), oczy zaczęły łzawić od pędu powietrza i już po 3 kilometrach mój starannie wykonany makijaż (w końcu dzień święty trzeba święcić - każdy wedle własnego uznania ;D) pozostawiał wiele do życzenia...A co tam, mejkap rzecz nabyta! Toczyłam się zatem dalej, tym bardziej, że wybrałam się bez mej słynnej kosmetyczki ze stelażem...Jadąc tak sobie po wiejskich laskach miałam poczucie, że śmigam dosyć dzielnie w dół i jeszcze dzielniej żółwię się pod górki. Bez względu jednak na ukształtowanie terenu, minuty mijały bardzo wolno a widoki były boskim-nieboskim arcydziełem (zwłaszcza w lesie w Grzmiącej). Po jakimś czasie w główkę zaczęło przygrzewać słoneczko (czasami troszkę za mocno, bo gapa ze mnie i założyłam czapkę zimówkę ;p) a serce niemalże wyrywało się z piersi i gdzieś w przestrzeni tańczyło szaleńczo w upojnej radości, nawet wtedy, gdy przyliczałam niczym punkty kontrolne te swoje 3 słodkie gleby! Mea culpa mea culpa mea maxima culpa - technika jazdy w terenie koniecznie do poprawki!
Już w dobieszkowskich krzaczorach mieliśmy mijankę z maratończykami. Panowie cięli przez las na maxa, aż drzewa szumiały! A ja oczywiście jak to ja: pierdółka-zawalidroga, za co bardzo serdecznie teraz przepraszam, choć nie obiecuję poprawy. Naprawdę wielki szacun dla startujących, a największy ukłon, wręcz padanie do stóp dla bodajże 2 superbabeczek (jedną widziałam na pewno :D). Po dojeździe do kalonkowej kostki troszkę się pogubiliśmy, jeździliśmy w te i nazad celem trafienia we właściwą ścieżkę, ale się nie udało. Zrobiłam się głodna, pojawiło się także suszenie w gardziołku, a tu ani okruszynki ani kropelki przy sobie :( Złapał mnie chwilowy wkurw, jak to przy spadku cukru...Koniec końców wspięliśmy się polnym skrótem do Imielnika. A po przekroczeniu przepustu pod Strykowską to już była prawdziwa tragedia orientacyjna :) Coraz częstsze stawanie, kontrolowanie mapy, nawigowanie innych zagubionych, jazda w wysokiej trawie, stawanie, cofanie, przeprowadzanie rowerów przez jakieś haszcze...Sytuacja była tak absurdalna, że pusty śmiech mnie ogarnął i przyjemności z tego zbłądzenia zrobiło się bez liku :D Po pewnym czasie skonstatowałam z wielkim żalem, że właściwie minął czas przeznaczony na rowerowanie :( Decyzja o skróceniu trasy była choooolernie ciężka, nawet zakupy w Rossmanie szybciej robię ;p No ale jak trzeba to trzeba.
W trakcie powrotu odnaleźliśmy bar Modrzewiak, tutaj świetna inwestycja w podrabiane delicje i izotony (tylko kuźwa, czemu z lodówki!?), no i już nieco szybszym tempem na Nowosolną.
Podsumowując peregrynację ogłaszam wszem i wobec, iże nieoficjalne przejechanie nie całego nieoficjalnego maratonu cyklomaniaka było dla mnie świetną zabawą, a co przeżyłam, to już moje do końca tego życia i tak aż po wszelkie przyszłe wcielenia ;D
Może następnym razem będzie cały? Albo cały i oficjalny? :D

I foteczki:
Co ma jechać, nie uleży, czyli po analizie pierwszej gleby i fachowych poradach Łośstronga, kierunek - rower :) © KOCURIADA


Walcząca z podjazdami, tańcząca z pedałami ;D © KOCURIADA


Beztroskie pomykanko polikowymi polami © KOCURIADA


i wjazd do złotego lasu w Grzmiącej © KOCURIADA


Nowoodkryty gatunek: leśny skrzat rozpromieniony ;) © KOCURIADA


Leśne stwory lubią bagna, lubią się potaplać... © KOCURIADA


Zamostkowy wjazd do dobieszkowskiej dżungli, coraz fajniej będzie :) © KOCURIADA


No dobra, pojeździłam sobie trochę po piachu i szkle, dokąd teraz? © KOCURIADA


Dokąd? Nie mam Dobrej Nowiny...skończyła się mapa... © KOCURIADA
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
KOCURIADA
| 20:27 niedziela, 17 października 2010 | linkuj Mapki nie dodałam, bo trasa w 2 punktach wyglądałaby jak Glisando z bajek Wojtyszki ;)
Szkoda, że się nie umówiliśmy :(
lobotomik
| 20:09 niedziela, 17 października 2010 | linkuj Wow, szkoda, że nie dodałaś mapki, pewnie kilka razy mijaliśmy się o włos, w Modrzewiaku też byliśmy:)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!