avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 66.00 km (25.00 km teren)
03:17 h 20.10 km/h
Maks. pr.:43.87 km/h
Temperatura:4.0

Oby przed siebie

Wtorek, 8 marca 2011 · dodano: 08.03.2011 | Komentarze 0

Otwieram ślipka przy pierwszym pianiu koguta iiiiiiiiiiiiiiiiiiii....
Co prawda nie w Houston, lecz na łódzkiej Nowosolnej, ale jest równie pięknie:



No i już mam 100 procent pewności, że odbieram nadgodziny, nie ma wała! Nic mnie dzisiaj nie powstrzyma :) Wreszcie będzie pierwszy w sezonie trening wytrzymałościowy!!! W moim przypadku oznacza to skromne plus minus 50, ale i tak nie mogłam się doczekać i na samą myśl o przejażdżce tak intensywnie przebierałam pod biurkiem nóżkami, że w pracy pewnie wszyscy teraz domniemywają, że cierpię na cystitis ;P
Odfajkowałam w robocie to co trzeba i w dołku startowym byłam już po 12:00.
A potem przed siebie! To tu, to tam, wszystko chciałam pochłonąć za jednym zamachem. Najeść niebem oczy, nawąchać wiosną nozdrza, nasłuchać uszy wróblami i co najważniejsze, nałykać orzeźwiającym powietrzem gardziel!
Na początek skontrolowałam czy zacerowali już „czarny aksamit” przecinający Las Łagiewnicki. Sprawnie panom poszły roboty drogowe, można pomykać :)
Z Okólnej pojechałam na Wódkę, w której odbiłam na Dąbrówkę. Ku mej radości biały shit już całkiem spłynął z pól:

między Dąbrówką a Dobieszkowem © KOCURIADA


eeeeeechhhhhhhhhhhhhh © KOCURIADA


i budzące się do życia brzózki tamże © KOCURIADA


W drodze na Dobieszków zaaktakowały mnie 2 niskopodwoziowe skudłacone skur...ele, więc siłą rzeczy musiałam poćwiczyć sprinty, a goniły mnie prawie przez kilometr – niewyżyte posrańce! Dosłownie, jakby miały załadowane pod ogony odpalone race!
Dotarłam do sadzawki i zrobiłam sobie malutki przystanek, co by uspokoić oddech, a poza tym te kaczory wydawały się w porównaniu z psiorami wyjątkowo malownicze, takie stateczne, spokojne, więc je sobie pstrykupstryk:

kaczki dziwaczki © KOCURIADA


No i dalej w drogę, w odwiedziny do ciotki Górki Dobieszkowskiej :) Skonstatowałam, że współpraca zaczyna nam się powoli układać. Oby tak dalej! Czuję, że mogłabym ją nawet pokochać miłością dozgonną i czystą jak biały „kwiat leliji” :)
Na samym szczycie skręciłam w teren, na Skoszewy. I co? Kolejny kundel próbuje uwiesić się na mojej nodze, no żesz kurna, na Świętego Bezecnego Orzeszka! Napitalam jak trzeba, by go pożegnać z wszelkimi honorami, lecz tym razem trafiła się mocniejsza sztuka. Wiejski paker! Kątem oka obczajam, że dupę ma zawieszoną nieco wyżej, to i kulasy dłuższe. Wszystko ułożyło się w spójną całość. Nie ma to tamto, trza jeszcze bardziej spiąć poślady! W końcu dziada zostawiłam...ale kuźwa, jakbym mogła to bym zsiadła z Jakubiszona i zatłukła „gołymy rencyma”! Jeno ta paszcza taka mroczna i kłapiąca, więc wolałam się jednak ewakuować...
W Skoszewach odbiłam na Głogowiec, a stamtąd na Buczek w stronę Jaroszek. No i w końcu zdarzyło się to, co Kocuriada u-wiel-bia. Przywitał ją z miedzy taki oto Słodziak (no bo to na pewno on! Co jak co, ale na tym to akurat się znam :P). Co prawda, dżentelmen o smutnym, nostalgicznym spojrzeniu, ale z pewnością nie zrobiłby nikomu krzywdy, bo generalnie to on ma na wszystko w życiu wyj...bane (no chyba, że ktoś sam o te jego pazurki poprosi ;p):

Pan Kot Buczek © KOCURIADA


W Jaroszkach jak zazwyczaj, czyli lepiej być nie mogło:

PKWŁ-Jaroszki © KOCURIADA


A potem poturlałam się spokojnie przez Moskwę do Ksawerowa. Psioczyłam niedawno na nierozumne zwięrzęta, ale i niektórym kierowcom natura poskąpiła zwojów, więc jakiś jelonek rogacz wiązący swoją Kobietę (zapewne na uroczysty obiad z okazji Jej Dnia) musiał mnie na podjeździe suto obtrąbić, bo zajmowałam 30 cm drogi asfaltowej. A przecież miałam centralnie pod wiatr... :( Tym razem będzie mu wybaczone, w końcu to Jej Dzień Święty.

Za Ksawerowem wybrałam drogę na Małczew, bo niezmiernie lubię tam jeździć:

małczewskie bajorko © KOCURIADA


Następnie, z Gałkówka Kolonii skręciłam w stronę Andrespola. Mam jednak pecha....przyliczyłam kolejny nieplanowany sprint :( Jeszcze przed zjazdem na Bedoń Przykościelny dopadło mnie czwarte z rzędu bydlę. Tak - bydlę, bo tym razem psiór był duży i przysadzisty, owczarkowaty. Przez pierwszą sekundę chciałam się poddać, ale jak pomyślałam o ewentualnych konsekwencjach własnej porażki, to migusiem mi się odmieniło. No i co tu dużo gadać, takiego turbodopalania to ja jeszcze nie miałam. Prawie straciłam przytomność, bo i ogłuchłam i ciemne mroczki całkiem zaczęły przysłaniać mi wizję...oj, długo musiałam się po tej przygodzie wyciszać, długo. Na szczęście droga wiodła przez wieś, mogłam się naoglądać panien biegających po Ostatkach. Zoczyłam jedną wiedźmę, jedną mumię i caaałą kopę wystylizowanych na „kurwiszonki” :) To chyba jakaś nowa moda, którą próbują załączyć do tradycji. I pewnie się przyjmie :)
Za Bedoniem Przykościelnym obrałam azymut z Gajcego na Rataja, stamtąd zaś przez wiączyńskie górki na metę :)

Ogółem: gdyby nie te czworonogie popitalacze, mogłabym rzec, że było bosko!
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!