avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 25.44 km (1.00 km teren)
01:13 h 20.91 km/h
Maks. pr.:42.20 km/h
Temperatura:3.0

Killing an emo

Piątek, 18 marca 2011 · dodano: 18.03.2011 | Komentarze 0

Niemalże całe moje poranne „nadworne fikanie" odbyło się w swoistej atmosferze...końca.
Większość ludzi już dawno ruszyła ze swojej podmiejskiej sypalni w robocze tango milonga, więc na drogach ostały się rzędy przygaszonych latarń i cinderkowa ja. Powietrze na szaro poprzetykane mglistą watą otulało świat na tyle szczelnie, że każde z nas miało czas na tzw. „osobiste przemyślenia”. Konik nieroztropek rozmarzył się oczywiście na temat iXTeków, które leżą ślicznie w pudełeczkach i czekają na pierwszą jazdę. Szkopuł z tym, że nie z nim, lecz z Jakubkiem...
Ja zaś zapadłam się w sobie na okoliczność „końca, który winien zmetamorfozować ostatecznie w jakowyś początek...pewnie nowego zasranego końca?”. Itepe itede.
Im bardziej zmagałam się z tym porypanym emo, tym więcej wychwytywałam rozkładu w okolicznym krajobrazie: dojmująca mżawka rozmazująca rzeczywistość, starsi ludzie kręcący się bezcelowo po obejściach swych zmurszałych chat, jakieś przemoknięte kurzaki bez ładu i składu latające przy drodze, jakby celowo pchające się pod MOJE koła. W oddali zawodzenie cierpiącego psa, kilka kotów na poboczu w różnym stadium zarobaczenia. I ja, zakonserwowana w tym całym marcowo-jesiennym syfie.
„Piękna” aura, no żesz naprawdę „piękna”! Nawet własne organa odmówiły posłuszeństwa mej niezłomnej woli i jechało się ciężko. Pikularki zaparowane, więc z musu skoncentrowałam się na kroplach deszczu ślizgających się po rancie kasku. I kręciłam beznamiętnie, oby tylko coś tam ujechać, a najlepiej ujechać samą siebie. Długo nie musiałam pedałować. Autodestrukcyjny cel najłatwiej osiągnąć na kilku podjazdach, w które nieźle obrodziła ziemia Nowosolnej. Zatem Byszewy, potem Borchówka (tutaj doznałam ataku szału na własną bezsilność), następnie Kalonka ze zjazdem na Wódkę, który zapowiada krótki i ostry podjazd na mało aksamitnej ulicy Aksamitnej :( I końcówka upodlenia na Grabinie, te sztywne kilkadziesiąt metrów, na których spotkałam Lessiego – gotowego do pogoni za zającem, czyli mną. Ech, myślę: „kutwaszę to”, ale mimo wszystko zebrałam się na kontrolny sprint. Wzrok ulokowałam gdzieś pomiędzy prawą nogą a umykającym pod nią asfaltem. Ostatkiem sił wdrapałam się na zakręt, wzięłam głęboki przedagonalny wdech, podniosłam wzrok nad kierownicę i w mój depresyjnie zapyziały kadr wjeżdza on!
KOŃ! :D I to koń nie byle jaki! Piękny, wycackany, wyczesany! O lśniącej sierści! Namaszczony słońcem Bóg Młodości! Po prostu dziarski Pablo w pełnej krasie! :D

I tyle było mojego defa. Został na trasie za koniem. Ostatnie kilometry gębę jarzyłam jak głupi na widok sucharów :D

O, a tam kiedyś pojadę:



I to będzie kilkutygodniowy orgazm :D :D :D :D :D :D :D :D :D :D
Kategoria Triki (25...55)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!