avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 41.67 km (2.00 km teren)
01:54 h 21.93 km/h
Maks. pr.:44.30 km/h
Temperatura:4.0

NIBY regeneracyjnie,

Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 20.03.2011 | Komentarze 1

bo wskazania pulsometra, którym w radością opasał mnie Łosiu (ależ on się realizuje w nowej profesji!!!) wykazały na koniec wycieczki, iże 73% czasu jazdy pedałowałam na granicy wyzionięcia ducha...Czyżby było ze mną aż tak fatalnie? Eeeetam, krążeniowo czuję się wyśmienicie, nie mam nic do zarzucenia swojemu serduchu, zatem wynik zrzucam na karb złośliwości przedmiotów martwych, a raczej tego, że wzięliśmy pod uwagę średnią krajową stref treningowych zamiast najpierw wykonać test progu mleczanowego dla ciała Kocuriady. Może w następnym podejściu? Pożyjemy, zobaczymy :)
Samo przemieszczanie się poszłoby gładko, gdyby nie:
a)moje wczorajsze siłowe harce, które od samego rana lekko ścinały mnie z nóg
b)pogoda, która powinna być bardziej łaskawa i zgodna z komunikatami pogodynek, bo wiatru miało nie być, a skurczybyk był! I jakby było mało, to wysmagał mnie wręcz arktycznie!
c)to, że nie potrafiłam utrzymać uwagi na kręceniu „albowiem bo poniewuż gdyż” miałam zbyt wiele gadżetów do obserwacji no i nie mogłam uwolnić się od kojarzenia pulso-pikania z poranną pobudką do roboty, a wiadomo jak to jest, myśl o harówce z miejsca podwyższa ciśnienie, co z kolei owocowało wskakiwaniem do wyższej strefy treningu i tak w koło Macieju
d)najważniejsze - NIE JADŁAM DZIŚ OD SAMEGO RANA ANI KRZTYNKI PADLINY, więc zbuntowany żołądek co i rusz przypominał o wrzuconej weń bananowej owsiance
Mimo powyższych przeszkadzajek kręciło się jednak miło i z każdym machnięciem korbką po moich kościach rozchodziło się ciepło radości, że już tuż tuż, za kilka tygodni palniemy sobie 4 dni po lubelszczyźnie :) Mniej więcej w połowie trasy Łosiu zoczył połać zieleni i zakrzyknął, że zrobi sobie przystanek na sfocenie tych cudności, i że mam nie czekać, że on mnie dogoni. Pojechałam więc swoim ślimaczym tempem na jaroszkowe górki, przetoczyłam się przez Moskwę, pogoniłam przez Ksawerów, a po Łosiu ani widu ani słychu...Przed Helenowem postanowiłam poczekać, aż chociaż zacznie majaczyć na horyzoncie. Stałam i stałam i nic konstruktywnego z tego stania nie wynikało, z czego wnioskuję, że robienie zdjęć było pretekstem, by Łosiu mógł pobyć sam na sam ze swoją łosiowatością, czyli:



A jak było naprawdę?
Kategoria Triki (25...55)



Komentarze
Dawko
| 21:22 poniedziałek, 21 marca 2011 | linkuj Jestem ładniejszy... i mięsożerny.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!