avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 103.87 km (15.00 km teren)
04:51 h 21.42 km/h
Maks. pr.:50.70 km/h
Temperatura:20.0

Ozorków na 100

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 04.04.2011 | Komentarze 4

Nowosolna – Grabina – Bukowiec – Kalonka – Wódka – Okólna – Łagiwniki – Zgierz – Jastrzębie Górne – Jedlicze – Grotniki – Kowalewice – Ozorków – Maszkowice – Modlna – Brachowice – Wypychów – Gieczno – Lorenki – Kwilno – Gozdów – Wrzask – Ciołek/Osse – Koźle – Wola Błędowa – Bratoszewice – Nowostawy Górne – Stryków – Sosnowiec Pieńki – Ługi – Dobieszków – Borchówka – Kalonka – Bukowiec – Grabina – Nowosolna

Lovely Sunday :)))
Zrobiliśmy pętelkę przez Ozorków, po terenach, których jeszcze nie miałam okazji zwiedzać jednośladem. Oh, jak ja lubię jechać w nieznane! :)))
Pełno było dziś wokół miłosnego nastroju: a to gżdżące się bezwstydnie na środku nagrzanego asfaltu ropuchy (jedna para niemalże skonała pod kołami Jakubka!), a to znowu sfory psów ciekające po polach za jaką zwęszoną „gotową”. Kobitki roznegliżowane w przydomowych ogródkach, panowie eksponujący przy piwku pod wiejskim sklepem swe jakże męskie owłosione klaty, a już w szczególności te damskie pończochy zarzucone niedbale gdzieś na drzewie utwierdzały mnie w przekonaniu, że wiosna już pełną gębą rozdziawiła się na świat i jest gotowa do płodzenia.
No więc nie pozostało nic innego, jak wpisać się w ogólny nastrój i urodzić pierwszą w tym roku kilometrową setę. Miała ona po części sprawdzić jakość wykonanej przeze mnie dotychczas pracy. Może i się mylę, ale mniemam skromnie, że exam is passed :))) Calutki czas czułam się bardzo dobrze, kręciło się w miarę lekko i w ogóle zero zadyszki, co nie zmienia jednak faktu, że po powrocie do domu momentalnie zmorzył mnie sen, więc musiałam sobie po kociemu uciąć regeneracyjną drzemkę...

Ale od początku – mimo łosiowego kacora wyjechaliśmy planowo, bo przed 12:00. Najpierw zjeżdżoną już milion razy trasą, bo przez Kalonkę do Łagiewnik. Szybko można było zauważyć, że pogoda dopisała, albowiem na ścieżki wyległy wszystkie możliwe kręciołki. Jakieś profi peletony, kościelne chuściny na swych kozach, samotne górale, czy też typowo niedzielni rodzice chcący w aktywny sposób zapełnić czas swej „plejstejszynowej” dziatwie.
Po przebrnięciu przez Zgierz, w którym bez przewodnika z pewnością zginęłabym z kretesem w gęstwinie przecinających się ulic, zrobiło się nagle luźno i ślicznie po obu stronach drogi. Suuuunęłam, ot tak sobie, zajepłaską ziemią przez ładniutkie Jastrzębie Górne i Jedlicze. Ten malowniczy odcinek zakończył się w Grotnikach, nie pozbawionych całkiem uroku, lecz ja jestem przede wszystkim miłośnikiem otwartej przestrzeni, więc z nieukrywaną radością wyjechałam z nich w stronę Ozorkowa.
W rzeczonym Ozorkowie poczyniłam zakupy w jednym z otwartych sklepów. Zabezpieczyłam ciało w „lwią siłę”, z dezaprobatą łyknęłam cytrynowego oszona (bleeeee) i ruszyliśmy z drogę. Od tego momentu mieliśmy przez większość trasy pod wiatr, więc starałam się tak ustawiać względem Łosia, by przyjmować na siebie jak najmniej podmuchów ;p
Następny brejk przypadł na Modlną, ponieważ Dawko chciał ponownie obfocić „kościółek z trumnami”, jako że zdjęcia z jego samotnej wycieczki sprzed kilkunastu dni po prostu nie wyszły. Pstrykał i pstrykał, a ja łaziłam w te i wewte, ładując się w kadr:

Modlna bez mojej modlitwy, za to w trybie przeszkadzacza... © KOCURIADA


I jeszcze zapatrzyłam się w modrzew przykościelny, który już puszcza zielone:

Chcesz zielone? Już się robi :) © KOCURIADA


Z Modlnej skręciliśmy na Gieczno, krajobraz ponownie cuuuudny, jechałam jak zahipnotyzowana :)))

Błękit tu błękit tam © KOCURIADA


Szumi trawka szumi... © KOCURIADA



Ładowałam swe słoneczne baterie aż do upadłej chatynki, którą po prostu musiałam uwiecznić z Jakubkiem:

Jakubkowa poświata © KOCURIADA


Imperatyw wewnętrzny pchał mnie także do zwiedzenia wnętrza rozpadającego się domostwa, lecz nagle na horyzoncie pojawił biały VW, jak słusznie zauważył Dawko „ten sam, którego kierowca zatrzymał się, by mógł spokojnie robić zdjęcia podczas poprzedniej wycieczki”. Czekam zatem na rozwój sytuacji, zastanawiam się, czy ładować się na zaplecze domu czy nie...auto pojechało. I akuratnie jak skończyłam sesję fotograficzną i zebrałam się ostatecznie za realizację planu, VW podjeżdża od drugiej strony i z jego czeluści zagaja do nas męska giemba: „ale o co tutaj chodzi? Pan tu ciągle przyjeżdża i robi zdjęcia, można to tak? i po co?”. Biorę zatem ster w swoje ręce, ładuję na pysk uśmiech numer 8 i nawijam panu makaron na uszy, jak to kochamy stare chaty, że uwieczniamy Polskę, której już prawie nie ma i takie tam (no przecież nie powiem wieśniakowi, że tak naprawdę pstrykam rower, bo tego to już z pewnością nie pojmie!) ...Pan jednak przesiąknięty jest do cna polskością, zerka podejrzliwie, sugeruje, że to jego własność i że nie ma nic za darmo, a jak chcemy to całą chatę może nam sprzedać...na co ja odparowuję, że chętnie, tylko: „CZEMU JĄ PAN TAK ZAPUŚCIŁ? ŁADNIE TO TAK????”...a potem jeszcze zarzucam go pytaniami w stylu, czy to spadek po rodzicach, czy po dziadkach...no więc, koniec końców, Pan nie miał wyjścia, wymiękł zrozumiawszy, że nic nie wskóra, że nie będzie miał przyniedzielnej flachy za friko i spokojnie odjechał w siną dal (a już sądziłam, że będzie niezła afera :)))
Po tej przygodzie dalsza część podróży odbyła się pod znakiem zmagania z wiatrem, który mając farbę w postaci wyciekających z nosa gili malował na moich policzkach różne ciekawe abstrakcje, ale mimo to kręciło się super :)))
Do Gozdowa, gdzie zrobiliśmy sobie krótki postój pod sklepem na nawodnienie komórek, jechaliśmy ciutkę przez las, większość zaś trasy przecinając pola. I tylko to Kwilno zapadło mi głęboko w pamięć. Wyglądało, jakby dopiero co przetoczyło się przez nie tornado. Bardzo przygnębiający obrazek :(
A od Gozdowa aż do Niusolti, niewiele pamiętam, koncentrowałam się na technice jazdy pod wiatr i dziurach do ominięcia. Jeszcze tylko w Ługach szybkie zdjęcie:

Prawie hołm, słit hołm... © KOCURIADA


i dalej już na pamięć do mety, napoić się i zasnąć pod pierzynką z kotów (sic!) :)))
Dobry to był dzień, wspaniały :)))
Ozorków bez wywieszonego ozora :)))
Dla Łosia regeneracja, dla mnie zaś wytrzymałość w tlenie.
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
KOCURIADA
| 17:49 środa, 6 kwietnia 2011 | linkuj Szczęśliwko, mnie deszcze i wiatr już nie straszne ;p Oby mi tylko chłopa z gipsu zdążyli na czas wypatroszyć, to będzie gitesowo :)
sliwka
| 11:17 wtorek, 5 kwietnia 2011 | linkuj Nie martw się, będą jeszcze inne terminy. A kto wie, może w maju będzie tam cały czas lać, wiać i grzmieć??
KOCURIADA
| 08:43 wtorek, 5 kwietnia 2011 | linkuj Dzięki Śliweczko :) Tylko co mi teraz po tym moim treningowym Jakubku, skoro ryczę, że cała nasza praca poszła na nic i z majowego wyjazdu nic ino DUPA DUPA DUPA... :(((
sliwka
| 08:38 wtorek, 5 kwietnia 2011 | linkuj Bardzo przepięknie się Twój rowerek prezentuje na tle tej chaty :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!