avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 100.28 km (0.50 km teren)
04:02 h 24.86 km/h
Maks. pr.:37.64 km/h
Temperatura:28.0

No longer human? ;)

Niedziela, 5 czerwca 2011 · dodano: 07.06.2011 | Komentarze 4

Kocha, lubi, szanuje, chce, dba i roweruje, ale co się piąstka pieruńska naczekałam na ten Łosiowy powrót z pracy, to tylko behemoty raczą wiedzieć. Oraz czuć, bo wyduśdałam je przez te kilka godzin chyba za cały niedomiziany maj ;P
Oczekiwanie umilał nam (oki, nie ściemniam, umilona muzycznie byłam tylko ja :D) tegoroczny openerowy must dance, must breakdance:
&playnext=1&list=PLF4F2766C44510B37
(Gwoli ścisłości, za twórcze wykorzystanie noży, tasaków i szabli „purytanie” zajęli zaszczytne miejsce w ośrodku mózgowym odpowiedzialnym za moje muzyczne orgazmy, aczkolwiek nie jest to prym na pudle w kategorii „Sponiewieranka”. Są lepsi.)

Tonęłam więc sobie „zasłuchowawiwszy się Hidden”, aż z letargu wyrwał mnie przyjazd zlanego potem Łosia…Tjaaa, typish for him. Miał mieć lekkuchną robotniczą rogrzewkę a zapierdalał jak smok, co oczywiście wróżyło tylko jedno – wspólny poobiedni trening mógł się okazać dla mnie nie lada wyzwaniem.
Nie uprzedzajmy jednak faktów. Fucktycznych.

Wszamaliśmy kurę pływającą w towarzystwie ryżu i papryki po wielkiej patelni, na maxa napełniliśmy bidony i w drogę – od razu pod wiatr. I to nie 5,10,15, lecz całe 45 kilometrów. A słońce aż parzyło po ramionach.
Na trasie „do” (punkt docelowy poznałam dopiero po jego osiągnięciu ;p) zaliczyliśmy Izoton Time u Pani Kozińskiej zamieszkałej w Chrustach. Całkiem gościnna dama, a pozowała jak się patrzy:

Lewy profil wolisz czy prawy...poczkej...jeszcze tylko się uśmiechnę... © KOCURIADA


Po miłych pogaduchach przez płot, orzeźwiła nas długa prosta przez taki oto „płot żywy”:

Uwaga, bo zaraz zacznę koncert ;P © KOCURIADA


To było jedyne realne wytchnienie od skwaru w tym dniu. Jechało się fantastycznie, a mnie albo wzięła dzikość serca, albo doznałam szoku termicznego, bo na cały regulator rozdarłam do krzaków swą niepohamowaną gardziel. Katarktyczne doświadczenie :) Słoneczko grało wysoko na liściach, robalki toczyły swe klucze wiolinowe w leśnej ściółce, to się przyłączyłam do orkiestry, a co! :)
To jednak nie koniec realizmu magicznego tego dnia, ponieważ sobie tylko znanymi ścieżkami :

Przodownik Pracy Pod Wiatr © KOCURIADA


Dawko dowiózł mnie do Popielaw, a jak powszechnie wiadomo, w Popielawach kształtowała się artystyczna wrażliwość J.J. Kolskiego, do którego dzieł mam słabość. A raczej sentyment.
Przystanek pod tablicą - obowiązkowy:
Idiotycznie w Popielawach © KOCURIADA


Czemu złapałam pozę najgłupszą z możliwych???…A może znalazłam w tej trawie jakieś „Cudowne miejsce”, tudzież gram sobie z jakubkowego talerza?…Może uprawiam „Pornografię”, albo cieszę się „Ładnym dniem”? Lub też najzwyczajniej w świecie, pod czujnym okiem autochtonów, robię „Pogrzeb Kartofla”…
Myślcie co się Wam żywnie podoba, lepszej foty nie mam i mieć nie będę :)
Mam za to Popielawy pod innym kątem wzięte, elektrycznie-płasko-klimatycznie, proszę uprzejmie:

Popielawy © KOCURIADA


I to by było na tyle mej relacji, drodzy Państwo, powyżej unaoczniona wiocha była szczytem tej niedzieli. Genialnym.
Jak tylko skręciliśmy i zaczęło wiać nam w plery, krajobrazy migały jak w kalejdoskopie, a od Zamościa zostałam samozwańczym przewodnikiem naszej dwu-osobowej wycieczki, jako że tereny miałam dobrze obcykane po samotnej secie sprzed miesiąca.
Coś tam Łosiątko pjuknął na 70 kaemie, że już czuje nogi, alem mu strzeliła na pocieszenie 2 piwka w plecak i od razu werwa wróciła :) Cięło się znakomicie :)
Na koniec, już na Niusolti załapaliśmy się na ostatki handlu truskawami (for me for me :D) oraz czereśni (for Him for Him :D). Jak się można domyśleć, zakończenie dnia wyszło prawdziwie niebiańskie – naprułam się suto polawszy owoc Kasztelanem, do wanny szło się jakoś tak na skos, a wątroba nie pozwalała o sobie zapomnieć już od trzeciej nad ranem :P

Prostackie to moje szczęście: narobić się, nażreć, nachlać i do wyra….

Nowosolna - Wiączyń – Eufeminów – Janówka – Justynów – Zielona Góra – Borowa – Chrusty – Rokiciny Kolonia – Cisów – Kol. Łaznów – Popielawy – Olszowa – Wykno – Rosocha - Będków – Prażki – Zamość – Czarnocin – Rzepki – Wola Kutowa – Połczyn – Wola Rakowa – Stróża – Wiśniowa Góra – Feliksin – Srel – Andrzejów – Wiączyń – Nowosolna
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
KOCURIADA
| 08:59 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj Sandman - oj żar był, i to jaki! Dobrze, że miałam na głowie skorupę anty-udarową ;P
Szczęśliwko - nie możesz jakoś przyspieszyć dojrzewania śliwek? Po truskawach to moja kolejna chętka ;P
sliwka
| 10:39 piątek, 10 czerwca 2011 | linkuj Nie ma to jak popieldalać w Popielawach :))
sandman
| 19:01 czwartek, 9 czerwca 2011 | linkuj Malownicza trasa i średnia też całkiem na takim dystansie i przy tym żarze z nieba:) W pętli bywa fajne to, że część pętli wiatr może sprzyjać:) Ja tej niedzieli miałem pod wiatr niestety. Ale Kasztelana zaliczyłem i jakoś się dotargałem do domciu:) Pozdrówki dla Was!
Dawko
| 11:38 czwartek, 9 czerwca 2011 | linkuj No longer human... You are a weapon ;-)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!