avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 122.09 km (39.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:44.73 km/h
Temperatura:23.0

Chiba chiba, a ja riba ja riba!

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · dodano: 31.07.2012 | Komentarze 0

N – Grabina – Kalonka – Łagiewniki – Smardzew – Maciejów – Rudunki – Bazylia –Lućmierz Las – Grotniki – Ustronie – Nakielnica – Stare Krasnodęby – Gajówka Wieś – Dalików – Kuciny – Sarnówek – Dzierżanów – Malanów – Bełdów – Zgniłe Błoto – Wola Grzymkowa – Aleksandrów Łódzki – Brużyczka Mała – Zgierz – Chełmy – Łagiewniki – Kalonka – Grabina – N
pustota © KOCURIADA

„Chiba” było prawdziwym słowem wytrychem, którego koleżanka Ilonka notorycznie używała na trasie, bo „chiba tu abo chiba tu”, a wszyyyyyystko to...było mi wszystko jedno, albowiem cel uświęca środki, a że celem wybornym było zeszmacić się z wyżej wspomnianą koleżanką w poniedziałkowy dzień, to się zeszmaciłam dokładnie i po całości: po długości, szerokości oraz głębokości swej.

Ponad 50 kilometrów centralnie z wiatrem w twarz, pierwszy prawdziwy przystanek na kilometrze numer 80 w Zgniłym Błocie, które to Zgniłe Błoto wcale a wcale nie zalatywało szambem (łot e suprajz!) .

Na cały trip utrafiłyśmy dwa „zboczone” przypały terenowe (ten drugi był niecnie krwawy :P), aczkolwiek wróciłyśmy na właściwą ścieżkę nadzwyczaj szybko. Najpewniej wielka to zasługa własnoręcznie poczynionej mapki, którą Ilonka co i rusz wyciągała z kiery (no ma się te sposoby, sposobasy, sposobiki ...jak to dobrze, że nie wyciągała jej z nosa!). Z drugiej jednak strony nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że już nieco gorzej szło z odczytywaniem onych mapnych hieroglifów... Apeluję zatem na przyszłość: „mości Pani, pisz Pani większymy wołyma”.

Przez ten nasz uroczy analfabetyzm wtórny trza było nagabywać lud miejscowy. Dodajmy, że nie zawsze takim się okazywał. Podejrzewam jednak, że był zwyczajnie zbyt leniwy by ruszyć mózgownicą albo zbyt zmulony nadchodzącym frontem atmosferycznym tudzież zbyt polski, aby mógł się okazać uprzejmie pomocnym. W tym zalewie barbarzyństwa spotkałyśmy dwie usłużne małe dziewczynki (a jednak wiedziały gdzie jest ulica Romantyczna, a jednak!), „pana z fajnym koniem” oraz chiba-chiba najbardziej rozgarniętą babinę w całych Krasnodębach - doprawdy, tak szybka i rzetelna odpowiedź zdradzała niebywały talent dydaktyczny tej Pani.

Ponad powyżej opisane muszę dodać, iże terenu podczas podróży miałyśmy tak w sam raz, ubaw z tego był po same odwłoki, a ostatnie kilometry trasy powrotnej mogę z czystym sumieniem okrzyknąć mianem drogi do raju. Raju sofowego z miękkim podnóżkiem w kształcie kota oraz pełną obsługą cateringowo-relaksacyjną :P

A pod wieczór koleżanka-roweranka zapodała mejlowo takie oto pytanie: to my byłyśmy dziś na rowerach?
Chiba tak – odrzekłam uradowana faktem, że jeszcze ze sobą rozmawiamy...czyli, że można docisnąć nas bardziej, albowiem:

„Póki mowa przez świat płynie, ciągle żywe są miszczynie” :P
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!