avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 92.52 km (1.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:44.30 km/h
Temperatura:17.0

Babole turystyczne - day 1

Czwartek, 30 maja 2013 · dodano: 07.06.2013 | Komentarze 0

Nic na to nie poradzisz, że Kocuriada wciela swoje plany w życie – nawet te najbardziej beznadziejne, nawet kiedy ma gorączkę, bez względu na warunki pogodowe, kompletnie nie zaprzątając sobie myśli funduszami…bo plan to rzecz święta, a że przyszły BC święta, to świętować trza!

„Poświętuchowała” więc sobie w towarzystwie Jelonka, któren to Jelonek ostatecznie zdecydował się porzucić darowanego konia bez zaglądania w zęby (Konę) na rzecz ciężkiego byka (Fezzari) brata swego jedynego.

Zrobiły pocieszne 400 kilometrów rozciągnięte pomiędzy Częstochową, Krakowem a Kielcami :)

Inauguracyjnie pojechały obie w kierunku Koluszek, gdzie czekał na nie ciapong. Czekał, podstawion był, lecz chyba nikt nie wiedział gdzie, a z pewnością nie panienka z okienka (przesadziłam – to była kobita w sile wieku), która na zgrabnie zadane pytanie była odrzekła, iże ciapong a i owszem będzie, ale gdzie on będzie podstawion, to tylko dyżurny ciaponga raczy wiedzieć. No stanie tam, gdzie będzie chciał – ten ciapong posłuszny dyżurnemu, rzecz jasna.

Jest super, pomyślała K., nieco zmachana niechcianą (przez męża narzucaną) tempówką „dociapongową”. Najważniejsze, że słonko świeci i nic z nieba nie leci, a na dodatek świąteczne menele leżą pod dworcem – wszechświat w dobrej formie jest.

No to na pohybel! © KOCURIADA


Czas oczekiwania upływał w rytmie milisekundowym, sekundowym, minutowym a siodełko Ziutka jak było źle ustawione tak pozostało na 4 kolejne dni (i dłużej, ale to dłużej nie było zmartwieniem Kocuriady).

ON wreszcie podjechał. Rowery wniesione i one też wsiadły, zady dostojnie rozsiadły w oczekiwaniu na przygód dalszy ciąg = ot, do peregrynacji tej miały wielgaśny pociąg.

Azaliż pięknie było do czasu aż narobiły sporo hałasu, bo za oknem jednak deszcz!
Na stacji wysiadkowej tak jakby ciutkę się wykropiło, będzie się jechać więc bardzo miło.

Ups, procesje, ekscesje i całe to okołokatolicko-ochotniczo-pożarniczo-odpustowe ble…

A potem narratorowi odechciało się grubo ciosanej finezji, z rynsztoka poezji oraz gęstych rymów częstochowskich. Narrator jest zmęczony, aktualnie przebywa na zwolnieniu lekarskim (ciekawe czemu? ;P). Ponadto będzie się streszczał wyłapując tylko najważniejsze impresje – te, które nawet za 50 lat ułożą w jego przytępiałym mózgu spójny obrazek jakże barwnej wyprawki. Narrator zaczyna pisać przede wszystkim dla siebie.

Zatem – już przy pierwszym podejściu „orientacyjnym” uświadomiłam sobie, że bycie przewodnikiem wycieczki to jednak nie przelewki. Muszę trzymać pewien poziom a jeszcze lepiej jakbym pion trzymała. Ba, poziom z pionem powinny być w zgodzie! :P

Do Mstowa płasko, wiejsko, po drogach usłanych kwieciem oraz kotami. Prawdziwie Kocie Ciało.

W Mstowie przystanek pod sklepem Lewiatan, w akcie zemsty za „kurestwo” zawartość mojej kolawki ląduje na jelonkowej piersi odzianej w jedną jedyną kurtkę wyprawą – szczęście, że w kolorze czarnym. Brązowe na czarnym prawie niewidoczne ;)

Od Mstowa startujemy w hopki, na razie łagodnie falujące, miłe oczom, nienachalne nóżkom.

Zaczynamy podjazdy © KOCURIADA


Do Olsztyna fantastycznie, robimy sobie zmiany, choć częściej ja jadę z przodka, albowiem w przeciwnym razie nic a nic nie zrozumiałabym z potoku słów wlewanego do moich zawatowanych małżowin.

W Olsztynie o kurde pierwszy zamek, na poniższej fotce widziany w wyjątkowy sposób, czyli od tylca. No takeśmy niestandardowe, hehe
A prawda taka, że chciałyśmy go objechać, ale nam się w połowie odechciało.

Olsztyński zamek widziany od tyłu © KOCURIADA


Poza tym niebo straszyło ciemnymi chmurami.

Po podjeździe w Biskupicach (pierwsze zmaganie powyżej-plichtowskie) nabrałyśmy pewności, że prędzej czy później wjedziemy w te ciemne kłęby. Szybka decyzja, skracamy trasę na ile to możliwe i pocinamy prosto na Żarki Letnisko, gdzie zamówiłam kwaterę. Udało się urwać 8 kilometrów, ale nie zdążyłyśmy (co było oczywiście do przewidzenia, ale że człowiek lubi się łudzić do ostatniego momentu, tośmy się łudziły obie, choć żadna nie chciała się do tego przyznać ;))

I tak, końcówkę trasy, jakieś 15 kaemów, pokonałyśmy w cudnej burzy z piorunami. Dwukrotnie pierdutnęło tak blisko, żeśmy prawie z rowerów pospadały. Ilość przyjętej deszczówki prawie przekraczała granice moich możliwości całkiem przy tym zamazując obraz świata. Każde przekręcenie korbą wywoływało w butach oceaniczny sztorm…

Na mecie prawie popuściłam ze szczęścia, że udało nam się znaleźć właściwy adres (no ileż można krążyć po miejscowości? Gdzie ten kościół? Gdzie ten dom?).
Okazało się, że mamy do dyspozycji całe piętro tylko dla siebie. Kuchnia była, gary były, nawet makaron w kuchni był a herbaty brak…Gospodyni przemiła, bo spełniła nasze zachcianki w 300 procentach przynosząc i herbatę i cukier i „kytrynkę”- gratis.

Wieczór przefajny, z buczeniem suszarki w tle.

A, i przekonałam się z nienacka, że nie tylko murzyni w reklamach dzwonią z tabletów do rodziny :D

N-Wiączyń-Eufeminów-Gałkówek Kolonia-Przanówka-PKP Koluszki
{ciapong}
Widzów-Zawada-Konary-Pacierzów-Karczewice-Skrzydłów-Wancerzów-Mstów-Małusy Małe-Brzyszów-Olsztyn-Biskupice-Biskupice Nowe-Przybynów-Masłońskie-Żarki Letnisko



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!