avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 93.55 km (1.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:60.82 km/h
Temperatura:16.0

Babole turystyczne - day 3

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 09.06.2013 | Komentarze 0

Oj, dzień trzeci niech nam jak najszybciej zleci :)

Na śniadanie zmuszone byłyśmy czekać do godziny 9:00 – to znaczy ja czekałam, ponieważ współtowarzyszka niedoli jest prawie na odżywianiu pranicznym :)

Czekałam także na samą współtowarzyszkę (matka rodzicielka się chyba we mnie odezwała), która z samego rańca, o jakiejś koszmarnie nieludzkiej porze postanowiła uderzyć w ojcowskie skałki. Mnie samą nie było na to stać ;)

Czekanie na śniadanie © KOCURIADA


A kiedy już się skończyło to moje uciążliwie samotne czekanie na smażone jajca zaczęłyśmy czekać wspólnie – na lepszą pogodę.

Padało, mniej lub bardziej (gwoli ścisłości raczej bardziej) przez caluuuutki dzień.

I tak dzień zamiast się skracać, to się nam wydłużał. Postoje, czekanie, przebieranie…aż nie było się w co przebierać :)

Zmiana trasy niewiele pomogła, urwałam raptem 2 kilometry.

Poza tym przednia przerzutka zaczęła całkiem odmawiać posłuszeństwa - o ile byłam świadoma, że ruszam bez najmniejszego trybu o tyle na podjeździe pod Brusem boleśnie uświadomiłam sobie, że działa li tylko blat i se mogę do usranej śmierci wachlować dyndzlem bez najmniejszego efektu…

Kilometry mijały i mimo proroczych wizji męża („łeee, od Skały to będziecie miały z górki, tylko na wjeździe do Pińczowa czeka Was upierdliwy podjazd”) teren ni kuty się nie wypłaszczał, bo zamiast ciąć dolinką, tośmy na moje polecenie skosiły teren, żeby skrócić dystans, który, o czym wspominałam, skrócił się tyle co paznokieć u palucha mej lewej nogi przy cotygodniowym pedicure.

No co powiem to powiem, ale takich interwałów to ja jeszcze w życiu z siebie nie wyciskałam, ani na Litwie ani pod Giżyckiem ani nawet w KK! :D

A jakie cudne zjazdy były? W strumieniu deszczu, pulsacyjnie hamując, z całkiem zaparowanymi i ubłoconymi szkłami (widoczność 1 procent)…aż strach pomyśleć jakie byśmy tam vmaxy wykręciły w sprzyjających okolicznościach.

I co z tego wszystkiego?

I kto liznął w swym życiu lingua latina, ten by się jak koń uśmiał i jak kot pochorował, gdyby napotkał takie oto coś, czyli pakownię orzeszków o jakże pięknie wkierwiającej nazwie:

Felix, felix, felix © KOCURIADA


Jasne, „don’t worry, be felix”. Może na wyjeździe all inclusive, może jakbym dupę moczyła w basenie, jakby mi odziany li tylko w girlandy kwiatów azjata drinka do rączki podawał, to by zadziałało. A tak – przewodnie hasło dnia było bardziej dosadne, cytuję:

„Trzymajmy się ramy, to się nie posramy”
No.

Ponadto zdjęć z dnia trzeciego właściwie nie będzie.
Po pierwsze – padało, a smartfołn mój nie jest łoterpruf, po drugie to ten smartfołn ma zjechaną bateryję, a po trzecie to moje dodatkowe zabezpieczenie, czyli cyfrówka pożyczona od tatusia była (tutaj znowu wyliczenia):
1. Przedpotopowo ciężka i niewygodna w obsłudze
2. z pewnością nie łoterproof
3. posiadała przedpotopową kartę o pojemności kurzego móżdżku
4. i baterie na nieustającym wyczerpaniu (nic to, że dostałam ich całą torebkę, każda jedna padała po 30 sekundach, za co serdecznie tatusiowi dziękuję)

Podjazd podjazdem, mży a trzeba dalej jechać © KOCURIADA


W Pińczowie, do którego ostatecznie zjeżdzałyśmy a nie podjeżdżałyśmy (jest światełko w tunelu), moje marzenia były proste jak konstrukcja cepa – dojechać na ciepłą kwaterę, co po małym zamieszaniu w końcu się udało, HURAAAAA

Miejsce noclegu cudne było i gospodarze naprawdę fantastyczni! Obiad&śniadanie na wielkim wypasie, kawa/herbata/cukier/mleko cały czas gratis a na dodatek całe piętro specjalnie dla nas nagrzane do granic wytrzymałości, dzięki czemu udało nam się wysuszyć 90 procent rzeczy wyciągniętych z całkiem przemoczonych sakw.
Tak, to nie jest kiepski żart, ja też miałam w obu jeziora, co tylko potwierdza, że
-producenci nie wyprodukowali jeszcze sakw prawdziwie nieprzemakalnych
-miałyśmy naprawdę trudne warunki pogodowe
-nie jesteśmy miękkie dupy, tylko co najwyżej przemoczone :D

Taki to był Dzień Dziecka :)

Ojców-Skała-Ratajów-Niedźwiedź-Brus-Waganowice-Czechy-Muniaczkowice-Błogocice-Radziemice-Gruszów-Pałecznica-Skalbmierz-Drożejowice-Kujawki-Dzierżązna-Kozubów-Młodzawy Duże-Skrzypiów-Pińczów-Skowronno Dolne-Skowronno Górne
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!