avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:1332.13 km (w terenie 221.50 km; 16.63%)
Czas w ruchu:36:18
Średnia prędkość:24.23 km/h
Maksymalna prędkość:56.41 km/h
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:63.43 km i 2h 16m
Więcej statystyk
Skołowałam 14.82 km (4.50 km teren)
00:34 h 26.15 km/h
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:20.0

Leczenie bólem

Piątek, 19 sierpnia 2011 · dodano: 19.08.2011 | Komentarze 0

Gdzieś ktoś kiedyś zarzucił temat, że najlepszą terapią na bolące kolana jest rowerowanie...
Odczekałam aż minie pierwsze frontowe uderzenie, po czym radośnie wybyłam na dwór, lecz zły głupi los już po kilku kilometrach kazał mi zawrócić – najszybsza droga wiodła przez pole biczujące moje kolana pokrzywami i wrotyczem.
Miłe uzupełnienie sesji rehabilitacyjnej :P
A teraz „wspominka” (dla mnie bardzo na czasie):
&ob=av2e
Give it away now???
Kategoria Puma (...25)


Skołowałam 38.87 km (12.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:48.47 km/h
Temperatura:

Śnieżnik & Co. 2011 (day 5)

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 0

Igliczna (845 m n.p.m.) – polaną na Ogród Bajek – Międzygórze (czerwonym) – Kocurowe Zbocze – Jaworek – Domaszków (420 m n.p.m.) – Wilkanów – Idzików – Przełęcz Puchaczówka (864 m n.p.m.) – Droga Albrechta (niebieskim) – Igliczna (845 m n.p.m.)

Po wczorajszej mordędze dziś baaaardzo lajtowo. No w każdym razie jeśli brać pod uwagę kilometraż, hehe

Zostało nam do zaliczenia jeszcze jedno wyzwanie na koniec tegorocznej śnieżnickiej przygody, ale o tym nieco później :P

W tym miejscu muszę pochwalić Dawida, bo wypatrzył dla mnie geograficzny specjał o nazwie KOCUROWE ZBOCZE :*

Kocuriada na Kocurowym Zboczu © KOCURIADA


Pomknęliśmy doń przez super „wybujałą” polanę wyprowadzającą na kiczowaty Ogród Bajek, dalej w dół po kamulcach (ale tylko fragmencikiem) w stronę Międzygórza.
Wyjechaliśmy za „Gigantem” - chciałam się tam zatrzymać na dłużej, powspominać, „posentymencić”, ale turystyczny tłumek szybko i skutecznie odwiódł mnie od tego zamiaru. Dalej asfaltowo po wspomnianym kocim zboczu, fajniutką trasą na Domaszków:
Kocurowe Zbocze © KOCURIADA


Po wstręciuchu wilkanowskim (jak ochrzciłam stromo-tępy zakręt na wyjeździe ze wsi) nastąpiło clue pożegnalnego programu eksploracji Kotliny Kłodzkiej. Doprawdy, nie będzie żadną przesadą jeśli napiszę, że odcinek od Idzikowa na Przełęcz Puchaczówkę wręcz zachwycał mnie wspaniałymi widokami! !! Ileż to ja się napatrzyłam przez te 6 kilometrów na…asfalt, przednie koło, buty, asfalt, przednie koło, buty…myślałam, że ten „budujący” krajobraz nie będzie miał końca ;P Przyliczyłam na tym podjeździe 2 załamania psychiczne…nieznośnie rypało mnie w prawym kolanie, po połowie zmagań średnia spadła do 7km/h, do tego Dawid bardzo szybko zniknął z pola widzenia, więc nie miałam żadnej motywacji. I gdyby nie kilka wyprzedzających mnie aut, z których ludzie jarzyli do mnie gęby machając przy tym łapkami, pewnikiem popełniłabym seppuku. Kilometr przed finiszem napotkałam zniecierpliwionego Łosia, który postanowił sprawdzić, gdzie się zapodziałam. No cóż, chyba go rozczarowałam, bo zamiast laski plażującej w pokutnej pozie na poboczu ujrzał rozjuszone zwierzę, które baaardzo wolno, aczkolwiek nieustannie prze do góry…i w końcu dojechałam :)))))))))))))))))))))))
Puchaczówka, ufff © KOCURIADA


A stamtąd prościutko Drogą Albrechta na obiadek do naszych gospodarzy, Agnieszki i Ryszarda:
Zjazd na Igliczną © KOCURIADA


Bye bye kochane górki :P © KOCURIADA


Podsumowując: jestem jaka jestem, zawzięta jak żuczek toczący kulkę gówna po piasku i kochająca beznadziejne rozwiązania jak ciężarny samiec pławikonika sargassowego (nomen omen, z rodziny igliczniowatych ;) Wiem jedno, jakakolwiek przerwa na którymkolwiek z dłuższych podjazdów tej wyprawy byłaby gwoździem do mojej trumny, więc bez przerwy popindalałam przez te falki, hopki oraz górki aż do zasłużenie wypłaszczonego wodopoju, dolinnej jadłodajni czy ciepłego łózia na szczycie Iglicznej.
Szkoda tylko, że nie mam dokładnych wyliczeń przewyższeń :(

A za rok powtórka:
:D:D:D:D:D:D © KOCURIADA

Gwoli sprawiedliwości powinna być szyta przede wszystkim pode mnie, z większą ilością brykania w terenie :D Czeka bowiem Żmijowiec, Trójmorski Wierch i Czarna Góra (zrobiliśmy ją na rozgrzewkę, z buta, wieczorem pierwszego dnia pobytu):
Czarna Góra - kolejne rowerowe wyzwanie ;P © KOCURIADA


Czarna góra, czarna góra…się dopiero będzie działo ;P
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 125.40 km (15.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:56.41 km/h
Temperatura:

Śnieżnik & Co. 2011 (day 4)

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · dodano: 23.08.2011 | Komentarze 0

Igliczna (845 m n.p.m.) – Droga Albrechta (niebieskim) - Przełęcz Puchaczówka – Stronie Śląskie – Lądek Zdrój (440 m n.p.m.) – Przełęcz Lądecka (605 m n.p.m.) - Travna – Javornik – Zulova – Vapenna – Lipova Lazne – Branna – Vikantice – Stare Mesto – Nova Seninka - Przełęcz Płoszczyna (817 m n.p.m.) – Droga Morawska – Bolesławów – Stronie Śląskie (500 m n.p.m.) – Przełęcz Puchaczówka (864 m n.p.m.) – Droga Albrechta – Igliczna (845 m n.p.m.)

Day 4, czyli GO FOR IT!!!

Królewski etap. Kurewski etap. Dłuuuugie podjazdy, prawdziwy wrzód na dupsku i skowyczące nogi....ale i tak uważam, że było zajebiście :)

Jechałam w nieznane starając się nie myśleć ile ponad setkę nam pęknie. Przezornie zarządziłam, że wyjedziemy tego dnia wcześniej. I nawet się udało – o całe 20 minut względem naszego najlepszego czasu. A góry to góry, trzeba mieć do nich cierpliwość, okazywać im pokorną troskę i liczyć się z tym, że czas płynie między nimi zupeeeełnie inaczej niż na terenach nizinnych. Zatem wystartowaliśmy niemalże o pianiu koguta, bo równiuśko o 10:00 :P

Wpierw przyjemną, wznoszącą się leśną trasą do Przełęczy Puchaczówka. Na wyjeździe z terenu minęliśmy pierwszych emtebe-śmiałków uderzających na Czarną Górę, a potem jeszcze kilka ledwie zipiących bajkerów mozolnie wspinających się do słynnej kapliczki od strony Stronia. Rozpędzając się dziękowałam przestrzeni, że dane jest mi robić tylko zjazd (terefere, jakbym nie znała mojego Łosia ;P)...A był zacny, oj był...jeśliby tak naprostować wszystkie łacińskie „curvy”, jeśliby tak zablokować wszelki ruch pojazdów na tej trasie, możnaby tam nieźle dać po korbach. A tak, dzień święty, auta walące do dalszego (no bo tego ładniejszego) kościoła, turyści-piechurzy, ambitni rowerzyści oraz całe zgraje motocyklistów (to dopiero frajda i wyzwanie, czyż nie?) sprawiały, że co chwilę dawałam po heblach...
W Stroniu krótka przerwa na łosiowo-siekowy telefoniczny sparing. Pogoda na Północy versus Klimat na Południu. Wynik: 3:1 dla Kotliny Kłodzkiej, a może i więcej...nie wiem, nie bardzo słuchałam ;)
Następny postój, dłuższy, bo połączony z przyjemnościami „fotografowania w ciemno” zarządziliśmy w Lądku-Zdroju:
Lądek-Zdrój © KOCURIADA

Szykuję broń... © KOCURIADA

No to pif © KOCURIADA

No to paff © KOCURIADA

W zamian szach i mat ;P © KOCURIADA


Po pokonaniu 400 metrów w pionie, głową w dół, rachowanie było proste jak konstrukcja cepa – trzeba było odrobić straty, co zaczęło mieć miejsce od granic miasta po Przełęcz Lądecką. Swoją drogą, piękną przełęcz, do tego ze zbawczo ocienioną drogą. I zawijasami:
Wspinam się... © KOCURIADA

Zakręcam... © KOCURIADA

Wyżej, dalej, mocniej... © KOCURIADA

Głębiej - w Olomoucky Kraj ;P © KOCURIADA


W nagrodę, tuż za ostatnim zakrętem czekało zasłużone ziuuuuuuu z widoczkiem na:
Gdzieś w tej trawie kryje się Travna :) © KOCURIADA

Całe 8 kilometrów odpoczynku, do samego Javornika, w którym bikestats łączy ludzi :) Na jednym ze skrzyżowań tego wesołego, rozleniwionego miasteczka poznaliśmy bowiem bikera81. Serdecznie pozdrawiam :))) Po wymianie wrażeń z wypraw przeszłych i obecnych ruszyliśmy w odmiennych kierunkach, ale zanim to nastąpiło jeszcze szybkie foty poglądowe samej miejscowości, tak ku pamięci, a niech kocuriadka takowe ma:
Javornik © KOCURIADA

Kościół w Javorniku © KOCURIADA

Od Javornika zaczęło się nerwowe poszukiwanie jakiejkolwiek, byle najlichszej aczkolwiek koniecznie czynnej „stacji węglowodanowej”. Mimo jednostajnej trasy pedałowałam coraz gorzej, wsie ginęły za plecami a tu jak na złość wszystko zamknięte na 4 spusty...powietrze powoli zaczęło gęstnieć...ocucił mnie dopiero koment Dawida, wedle którego jak tak dalej pójdzie to przywleczemy nasze zezwłoki na Igliczną grubo po 22:00. Jakoś przetrzymałam ten kryzys. Nie miałam innego wyjścia ;)
Upragniony posiłek dostaliśmy w Vapennej. Długo rozkoszowaliśmy się prażonym syrem z hranolkami (ja) tudzież gulaszem podanym obok knedlika (on). To był nasz najtańszy, największy i zarazem najsmaczniejszy posiłek wciągnięty po stronie czeskiej. No chyba, że to myślenie to jedynie zasługa hanuszowickiej Holby ;P

A po „pasibrzuszeniu” było co? No co? No co też mogło być?

Ano to co zwykle – podjazd kończący się niedługo przed Lipova Lazny, za którą pojawił się następny, ten do Branny. Tutaj kolejny stop-Holba w wirze festynu, kiermaszu i zawodzeń orkiestry ;P
Branna © KOCURIADA


Łeeee, nudny się ten wpis robi, bo za miejscowością znowu trzeba było się wspinać...teraz dopiero widzę, ile tych podjazdów było. A dwa najgorsze jeszcze nie ustrzelone :)

Pierwszy z nich zasadził się na mnie na odcinku Stare Mesto – Przełęcz Płoszczyna. Takie tam 12 kilometrów dzielnie przeze mnie pokonywane z min. prędkością 12 kilometrów na godzinę (a srałam w gacie na samą myśl, że dziś będę go robić w odwrotnym, tym gorszym kierunku):
Się jechało zadziwiająco dobrze :) © KOCURIADA

Tak, oko potrafi oszukać...

W Bolesławowie zatrzymaliśmy się celem napełnienia bukłaków, smyrała mnie bowiem po mózgu idea o skracającym się dystansie do Stronia Śląskiego, a wiadomo przecież od starożytności, że Stronie implikuje kilka kilometrów podjazdu na Puchaczówkę, momentami z 19% nachyleniem... Tak przynajmniej mówią ci, co to naukowo sprawdzili, ja tam po prostu się wdrapałam - i to bez zbędnego trzepania się po asfalcie niczym ćma przy zapalonej lampie, yupiiii :))))

Wpadam jakby z impetem, hehe © KOCURIADA

Moje łapki zaraz krzykną "yes, yes, yes" :P © KOCURIADA


Ale co mnie bolało i jak mnie bolało, to tylko ja sama raczę doskonale wiedzieć, mili Państwo ;P
Tymże optymistycznym akcentem należy zakończyć dzień czwarty moich górskich wojaży. Na kwaterze odmeldowaliśmy się o dziwo na 20:00.
Przy tylu przerwach??? Nie mogłam uwierzyć, że się udało...
Takie mam UDA, O! :D
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 85.20 km (15.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:49.81 km/h
Temperatura:

Śnieżnik & Co. 2011 (day 3)

Sobota, 13 sierpnia 2011 · dodano: 20.08.2011 | Komentarze 0

Igliczna (845 m n.p.m.) – Marianówka – Idzików - Pławnica – Bystrzyca Kłodzka – Gorzanów – Krosnowice - Kłodzko – Jaszkowa Dolna – Jaszkowa Górna – Droszków – Skrzynka – Trzebieszowice – Nowy Waliszków – Kamienica – Idzików - Marianówka – Szklary – Igliczna (845m n.p.m.)

Wstaję cała obolała, delikatnie sugeruję, trochę proszę, a chwilami nawet wpadam w ton błagalny: „oby dzisiaj tylko „letko”, oby nie więcej niż 60 kaemów”…
Modlitwa, jak się można było spodziewać, nie bardzo chciała dolecieć do właściwych uszu, bo wyszło ile wyszło.
A i pogoda oraz mój pęcherz były tego dnia dosyć kapryśne… ;)

Początek trasy fajny, ponieważ najlepszą pozycją podróżną było umieszczenie głowy nisko przed kierą na zmianę z chowaniem tyłka nad tylną oponą. A trzęsło przy tym bajerancko. Zabawę niestety przerwał deszcz, który postanowiliśmy przeczekać w Szklarach racząc się podczas postoju przydrożnymi malinami, mniam.
Dalej już spokojnie dokręciliśmy do rozkopanej Bystrzycy Kłodzkiej – chyba najbardziej przygnębiającego miasteczka tej części Kotliny (choć ma ogromny potencjał przyciągania rzeszy turystów):
Bystrzyca Kłodzka © KOCURIADA

(Mało)dobra mina do złej gry ;P © KOCURIADA


I już już tak cuudnie się Jakubkowi zjeżdżało, gdy wtem padła komenda o zawracaniu z powodu pomylenia trasy ;( Jak to dobrze, że ta WŁAŚCIWA droga zaprowadziła mnie do uroczego Gorzanowa…w przeciwnym razie mogłyby pojawić się odpryski na expertkowych bokach ;P A tak odkryliśmy zaniedbany zespół pałacowy, z letnią altaną w parku:
letnia "Świątynia Dymania"? © KOCURIADA

boiskiem do gry w gałę na „podpałaciu” (skoro istnieją „podzamcza” to niechże funkcjonują i „podpałacia”;P) .Swoją drogą kury „kopały” na nim dosyć intensywnie:
Przerwa w grze tudzież zgrupowanie :P © KOCURIADA

Soccer-bajker © KOCURIADA

Był sobie pałac, jest sobie trawka, a po trawce śmigam ja... © KOCURIADA

i całym mnóstwem budynków gospodarczych zamieszkałych przez ludność wiejską oraz…kota głodnego mleka z czeskiej tubki:
"Nienażartuch" © KOCURIADA


W Krosnowicach posiedzieliśmy na przystanku, albowiem niebo po raz drugi postanowiło wypiąć się na ziemski padół gigantycznej średnicy cewką moczową, nam zaś nie bardzo uśmiechała się dalsza podróż w mokrych pieluchach. Ruszyliśmy do Kłodzka po około ½ h.
Traf chciał, że wpakowaliśmy się w samo centrum kłodzkiego jarmarku staroci…Przywitał nas tłum ludzi przeciskających się między kolorowymi straganami załadowanymi mydłem&powid;łem - zapewne szabrowanym po tych wszystkich pięknych zamkach i pałacach wymagających kapitalnego remontu…Smutne to, wkierwiające…
Samo Kłodzko przesympatyczne, mogłabym w nim pomieszkiwać, choć może niekoniecznie w tym miejscu:
Kłodzko © KOCURIADA

Więcej Kłodzka © KOCURIADA

I jeszcze więcej...Kłodzka :) © KOCURIADA


Po odpoczynku nad talerzem makaronu, oczywiście z widokiem na wszechobecnego JPII:
Gdzie jest Papież? ;) © KOCURIADA

Pokręciliśmy w kierunku Jaszkowych, czyli znowu z dołu w górę ;P W trakcie, oczywiście z wiadomego powodu, przyliczyłam małą tempówkę:
Zdążyć przed deszczem w moim popisowym wykonaniu :p © KOCURIADA

Potem była jeszcze akcja S.I.K.U., podczas której maskowała mnie od strony drogi kapliczka (oj jaki cudny był za nią widok na gospodarstwo, po którym kręcili się ludzie, hehe):
Niech będzie błogosławion pustostan mój... © KOCURIADA

I podjazdki, podjazdy, zjazdki, zjazdy, ale więcej fałdek niźli depresji, z kamienicami wyrastającymi w szczerym polu:
ubytovanie ;P © KOCURIADA

Po odsapce na Idzików czekał jeszcze deser = po raz trzeci 7 kilometrów podjazdu na Igliczną, z czego 3,5 na wyzionięcie ducha…Dwa razy, DWA RAZY, miałam ochotę cisnąć Jakubka w krzaki, ale na szczęście opatrzność nade mną czuwa, bo napotkałam zbyt wielu piechurów, przy których nie chciałam się totalnie zbłaźnić ;P
Z tego miejsca serdecznie dziękuję pewnej ognistowłosej Damie, która widząc kocuriadowe zmagania lała miód na jej uszy dodając tym samym jakubkowym korbkom iście orlich skrzydeł. Tak, jestem z siebie dumna, poszło znowu całkiem całkiem :D

p.s. na ukoronowanie dnia zaserwowałam sobie próbę przebicia dupnego wrzoda podpiłowanym kolczykiem – mission INcomplete ;P
Nie mam pojęcia, jak sobie radzą z tego typu problemami zawodowi bajkerzy mtb. Może mają powszywane w poślad żelowe wkładki??????
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 103.71 km (15.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:51.73 km/h
Temperatura:

Śnieżnik & Co. 2011 (day 2)

Piątek, 12 sierpnia 2011 · dodano: 19.08.2011 | Komentarze 0

Igliczna (845 m n.p.m.) – Międzygórze – Domaszków – Długopole Górne – Roztoki – Międzylesie – Kamieńczyk – Mladkov – Celne – Jablonne n. Orlici – Nekor – Pastviny – Klasterec n. Orlici – Ceske Petrovice – Bartosovice v Orlickych Horach – Różanka – Domaszków – Wilkanów - Marianówka – Szklary – Igliczna (845m n.p.m.)

Takieśmy mieli zajebiaszcze chmury za plecami przed wjazdem na Igliczną na koniec dziona:

Się dzieje, się świeci, może będą z tego dzieci... © KOCURIADA


Ale ja nie o tym.
Pisząc w wielkim skrócie - pozostałe dni wypadu były Świętem Łosia, co oznacza, że robiłam trasy pod jego treningowe dyktando. To znaczy, on pracował nad swoją siłą, wytrzymałością i-te-py i-te-dy, podczas gdy moim jedynym słusznym staraniem było jakoś dokulać się do mety. Przede wszystkim pokonywaliśmy asfalty. Cusicek nie mogłam się zdecydować, czy to dla mnie obrzydliwe bleee czy prawdziwe błogosławieństwo. I jakżesz mi „gupio bylo” panoszyć się po równym na rozdmuchanych oponach opatrzonych tak bezczelnym bieżnikiem!?
Matko Mario Śnieżna, no jak ja mam to skomentować? Może tekstem Janioła (wypowiedzianym wedle podań chłopskich tomaszowym gardłem w 2008 roku), co zwiastował, że „chce mu się...”, tyle tylko że mnie się chciało odwrotności – bezruchu totalnego.
Co jednak zrobić? Ruch jedyną formą życia, więc kręciłam bez względu na to, jak bardzo napierniczały mnie kolana, a że moje nogi nie zdążyły się zregenerować po śnieżnickiej wyrypie, to niektóre podjazdy już drugiego dnia brałam z jedynki. No wreszcie wiem, po co się ona pode mną pałęta ;)

Pierwszy krótki postój na piciaciowe zakupy zrobiliśmy w Międzylesiu:
Międzylesie © KOCURIADA

Fragment zamku z Międzylesia © KOCURIADA


Potem podjazd na Kamieńczyk, z metra na metr coraz mniej asfaltowy i coraz węższy, pod sam koniec przeżegnałam się na widok niby-brukowej ściany, ale „kryzys wieku średniego osadzony na stalowej ramie” pojawiający się nagle przed mymi oczami sprawił, że szybciuteńko pozbierałam z gleby wszystkie mitochondria i zaczęłam zawzięcie za nim cisnąć. Dziadek miał naprawdę sporo werwy :P

Po przerzuceniu się na czeską stronę było już z górki do samego Jablonnego n. Orlici. Bardzo lubię to perełkowe miasteczko, ale pizzę podają w nim o-kro-pną! Na domiar złego moja przystań gruszkowego soku była tego dnia nieczynna :((

Jablonne n. Orlici © KOCURIADA

Tu karmią fatalnie i mają pełno wrednych os... © KOCURIADA

Robią panowie dach w Jablonnym... © KOCURIADA


Na wyjeździe z Jablonnego oczywiście fajny podjazd :) Potem lekko z górki, aż do miejscowości Nekor, za którą nie chciało mi się pedałować dopóki nie zakumałam, że te 2 punkciki osadzone na asfaltowym wybrzuszeniu to rowerzystki. No i znowu w pedał ;P Po tej akcji ustaliliśmy z Łosiem, że na następne wyjazdy będzie pakował do sakw kilka wstrętnych bab z rowerami, co by w odpowiednich momentach czynić z nich moje motywatory.

Odcinek z Klasterca do Petrovic dał mi nieźle popalić – piękny wymagający podjazd po leśnej serpentynie, długi na ok. 6 kilometrów. Z czeską różową zastavką na szczycie:
Przystanek w szczerym polu? © KOCURIADA

I równie fajną panoramą:
Gdzieś tam byłam "zdołowana" © KOCURIADA

Dawko grzebie przy bajkach i czeka aż się wyfocę © KOCURIADA

Pora uciekać... © KOCURIADA


Udało się uciec przed tym chmurskiem do Bartosovic na tak zwane „pywko”. Przy tej okazji w 10 minut oswoiłam ciężarną koteczkę poczynając od konkursu na „miauki”, który wprawił w niezłe osłupienie pozostałych gości „letniego terasu” ;)

Kociambrowa przyjaźń kwitnie :) © KOCURIADA


Po wlaniu w siebie odpowiedniej ilości płynów, które w Czechach nawet z kija smakują wyśmienicie ruszyliśmy w drogę powrotną. Co i rusz powtarzałam, że chyba będę robić Igliczną z buta...

Home, sweet home :) © KOCURIADA


A tu proszę, drugi raz zaliczony śpiewająco, bez przystanku - prawdopodobnie tylko dlatego, że doskonale wiedziałam czego się spodziewać, przez co o wiele łatwiej było mi dobierać przełożenia.

Ostatnie set-metry podjazdu :D © KOCURIADA


Zatem kolejna stówa zaliczona.
Wieczorem mój towarzyszysz przebąknął jeszcze o królewskim etapie nadchodzącym wielkimi krokami...„Że co?Że 100 po hopach to mało?” – opadłam z sił zanim zdążyłam zaprotestować :)
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 99.56 km (40.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:54.41 km/h
Temperatura:

Śnieżnik & Co. 2011 (day 1)

Czwartek, 11 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 6

Igliczna (845 m n.p.m.) – Parkowa Góra – Przełęcz Śnieżnicka (niebieskim) – Hala pod Śnieżnikiem (czerwonym&żółtym) - Śnieżnik (1425m n.p.m.) – zielonym na Porębek i Kamienicę – Przełęcz Staromorawska (794 m n.p.m.) – Przełęcz Płoszczyna (817 m n.p.m.) – Nova Seninka – Stare Mesto – Vysoke Zibridovice – Vlaske – Vysoky Potok – Cerveny Potok – Kraliky – Boboszów – Smreczyna - Międzylesie – Roztoki – Domaszków – Wilkanów – Marianówka – Szklary – Igliczna (845m n.p.m.)

Fiku miku jestem na Śnieżniku :P © KOCURIADA


Śnieżnik zdobyty, więc mogę uznać, że jestem kobietą spełnioną :D
Nie szalejmy jednak za bardzo z tą deklaracją, albowiem jest to tylko pozbawiony sensu stan przejściowy – jak zresztą każdy stan u płci nadobnej ;P
A że z dania głównego moje marzenie zamieniło się w rogrzewkowy starter...cóż, nie moja to idea, zasługa, tudzież wina (niepotrzebne proszę skreślić) ;P

Login wyprawowy mieliśmy z Dawidem wysoko w chmurach, ponad 800 metrów n.p.m., w schronisku prowadzonym przez przesympatyczne małżeństwo, które nie dość, że pasło nasze brzuchy pysznościami, upijało nasze gardła własnej roboty wiśniówką, to jeszcze na deser raczyło nas mega ciekawymi historiami z życia gór.
Tak, na Iglicznej czułam się jak...jak kociara u kociarzy :P

Schronisko na Iglicznej © KOCURIADA

Bardzo gościnnie, domowo i pięknie :) © KOCURIADA


Zdobycie szczytu okupione zostało 2 ofiarami – roztrzaskanym licznikiem (na szczęście sprawnym) oraz pękniętym ekranem w aparacie fotograficznym - na szczęście nie całkiem niesprawnym, ponieważ od Kralików aż do końca wyprawy robiłam za debilkę pstrykającą foty w ciemno, bo a nuż cośkolwiek się zapisze. I ku zaskoczeniu wariatki zapisało się wszystko ;P

Ad rem. Ruszyliśmy w teren po 10:00:

Komu w drogę, temu czas... © KOCURIADA


Od razu było pod górkę, po kamorkach, momentami po błotnych kałużach, głównie po szutrze. Mój pierwszy raz w górach :D Zadyszka pojawiła się szybko, co nie dziwne, skoro wszystkie kobiety w mojej rodzinie opuszczają świat z powodu fatalnego krążenia, ale niezrażona dzielnie parłam do przodu, czyli do góry. Zdecydowanie za mocno, na zbyt twardym przełożeniu, co okupiłam bólem kolan, a poza tym dwukrotnie na większym nachyleniu zrzuciło mnie z siodełka na luźnej nawierzchni i nie byłam w stanie ruszyć (doprawdy zabawne to były zmagania ;P). Cóż, pierwsze koty za płoty - gratisowo wliczone w lekcję górskiej jazdy :D

Schronisko "Na Śnieżniku" © KOCURIADA

Hala Śnieżnicka © KOCURIADA


Na hali jak to hali, zaczęło wiać. Teren zrobił się jeszcze trudniejszy, jakieś kamienne stopnie, wielkie korzeniory, więc przepraszam bardzo, ale jestem za cienka na takie terenowe niuanse i Jakubek podróżował ostatnie metry „na” oraz „obok” mnie:

O, po tym zdjęciu aparatowy ekranik odmówił posłuszeństwa :) © KOCURIADA


I nawet dobrze, bo gdyby nie to, zamiast Masywu Śnieżnika całą drogę podziwiałabym swoje buty. A tak:
Pitknie jest :) © KOCURIADA

Tadaaaammm :) © KOCURIADA

Łoś napotkany na Śnieżniku :P © KOCURIADA


Nakarmiliśmy oczy widoczkami z Igliczną w tle i chodu w dół. Wyglądało łatwo i przyjemnie:

Łoś pracuje ostro na glebę ;P © KOCURIADA


Ale czy rzeczywiście tak było? Szybki look za siebie:

Że niby łatwo i przyjemnie ;P © KOCURIADA


Po zjeździe trasą na Porębek i Kamienicę, podczas którego rozwijałam zawrotne jak na mnie v na zmianę z grzaniem hamulców do czerwoności (o bogowie olimpijscy! Jak tam kurna wytrzęsło me dupsko!!!), zaczęliśmy kolejną wspinaczkę przez przełęcze do granicy polsko-czeskiej:

Przejście, o pardon, przejazd graniczny ;P © KOCURIADA


A po stronie czeskiej, przynajmniej przez jakiś czas było już naprawdę miło i gładko, bo serpentynowym asfalcikiem z górki aż do Starego Mesta, gdzie odbyliśmy inauguracyjne w tym sezonie pałaszowanie prażonego syra:

Stare Mesto © KOCURIADA


Dalej równie równą drogą, choć nie zawsze płaską (jakby to jeszcze kogoś zastanawiało ;P) na Kraliky:

Rozpusta czy głupota: Nobby Nick na asfalcie :p © KOCURIADA


O, właśnie tutaj dotoczył się mój Konik pod dawidowymi nogami w 2009 roku:

Jakubek w Kralikach, czyli tu gdzie Konik już był :) © KOCURIADA


Ależ ten świat jest mały...
Przez Boboszów i Międzylesie zatoczyliśmy koło do naszego tymczasowego domku, majaczącego na horyzoncie (to ta „wyrwa” w zboczu góry troszkę po lewej stronie):
Kusząca Igliczna :) © KOCURIADA


Trochę mnie ten widok przerażał po przebytych 80 kilometrach, ale po pokonaniu wypaśnego podjazdu w Wilkanowie byłam już nie do zatrzymania, połknęłam Igliczną na raz :D

I tak oto upłynął pierwszy dzień mej absolutnie pierwszej w życiu rowerowej górskiej przygody :))))))))))))))
Tuż po kolacji miałam apetyt na więcej, ale z łóżka na piętrze nawoływał Staropramen z „Państwem Snu”. Uległam im w mgnieniu oka :))))))))
Kategoria Yogus (55...)


Skołowałam 49.88 km (4.50 km teren)
02:06 h 23.75 km/h
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:24.0

Święto Pieroga, a co!

Sobota, 6 sierpnia 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0

Całe przedpołudnie definitywnie zawłaszczyła sobie Puminka uniemożliwiając opracowywanie tras rowerowych na najbliższe lata:
"Beze mnie nigdzie nie jedziesz, ka-pe-wu?" © KOCURIADA

Miała być seta, ale się nam jej odechciało. Widocznie wodzenie palcem po mapach sprawia więcej przyjemności ;P
Gdy w końcu zebrałam się w sobie by ruszyć na micro-podbój świata, niebo pociemniało granatem przy wtórze zrywającego się wiatru... Horyzont naprawdę nie wyglądał optymistycznie, ale skoro już wylazłam...nie było sensu po 5 minutach wracać.
Tradycyjnie (bo na Geja z Pomorza) zabrałam Ilo z kostki brukowej vel płyt betonowych, po czym pomknęłyśmy pod wiatr, w nadziei, że ominie nas wątpliwa przyjemność jazdy w deszczu. Udało się :D Uffff...
Pokręciłyśmy się tu gdzie zawsze i tam, gdzie jeszcze nigdy. Gdzieniegdzie napotykałyśmy niespodzianki, na przykład Święto Pieroga w Moskwie :D
Święto Pieroga © KOCURIADA

Tłumy jak nigdy=pierogi za darmo © KOCURIADA

Sekcja ciast (pierogi usytuowano na końcu trasy) © KOCURIADA

Życzenie Ilonki: "Zrób ze mnie babilo" :) © KOCURIADA

Ponadto były (crash)testy parkowania na drzewach, rwanie poziomek z „żyznego” cmentarza, a także próby toczenia słomy:
Leśny parking rowerowy © KOCURIADA

Dopracowe Toczydełka © KOCURIADA

I duuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuużo słów, jak zawsze, gdy się zjedziemy. Inaczej z Ilo się po prostu nie da :)
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 23.67 km (10.50 km teren)
01:08 h 20.89 km/h
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:25.0

05/08

Piątek, 5 sierpnia 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 0

Bez pośpiechu.
Zwyczajnie niezwyczajnie.
Po prostu 05.08.
Z tej okazji kolacja we dwoje w niecodziennym anturażu :)
Ze wszech stron otoczeni chaszczami, oblężeni wodnymi oczkami, zdobyci przez chmarę komarów :)
Inny wymiar znanego:
Rybi domek :) © KOCURIADA

"Bitą śmietaną nie wzgardzimy" - rzekły jagody oraz maliny... © KOCURIADA

Pałki zapałki dwa kije, komu się nimi od-bi-je... © KOCURIADA

"Czy wisimy, czy stoimy, każde oko pobielimy" © KOCURIADA

'Ławka ratunkowa tonącego przed Rajem uchowa" © KOCURIADA

"Lubię sobie stanąć dęba" © KOCURIADA

Warto czasem wywrócić świat do góry nogami – zwłaszcza częstochowskimi rymami ;P
Kategoria Puma (...25)


Skołowałam 52.27 km (2.50 km teren)
02:07 h 24.69 km/h
Maks. pr.:41.17 km/h
Temperatura:25.0

Infant (Deutsch version)

Czwartek, 4 sierpnia 2011 · dodano: 04.08.2011 | Komentarze 0

Zbyt wcześnie wyrwana z objęć Hypnosa, potoczyłam się w znienawidzoną stronę, zapomniałam o swoich miękkich śpioszkach, aczkolwiek toczyłam się ze śpiochami w oczach, więc z czystym sumieniem poświadczam, że była to jazda po niemowlęcemu…
aha, i znowu zrobiłam PRAWIE orzełka - tak właśnie wygląda cień wiatroszczelnie przyodzianej Kocuriady płożący się po nasłonecznionym asfalcie. Gdyby tak jeszcze miała nieco większy kinol, wyszedłby herb Niemiec, fafluchte ;)

Kurdeczkię jak mnie się nieeeee kce siedzieć w tej rooooboooocieeee….....

Edit:
Doigrałam się :)
Do pracy przybył po mnie Pankracy, czyniąc powrót do domu dłuuuuuższym i szybszym.

Czas na jagody i kiść winogron :)
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 56.60 km (1.50 km teren)
02:22 h 23.92 km/h
Maks. pr.:40.10 km/h
Temperatura:24.0

Zajob

Środa, 3 sierpnia 2011 · dodano: 03.08.2011 | Komentarze 0

Odprężająco do zajoba, a we łbie kiełbie.
Coś po jobie? - Fikam na to jak na lato.

&feature=related

I want to get in the sun rise :D
Kategoria Yogus (55...)