Jestem KOCURIADA z Łodzi - .
Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie.
I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D
Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj
Roczne wzloty i upadki:
Archiwalne myszkowanie:
- 2015, Czerwiec8 - 0
- 2015, Maj23 - 0
- 2015, Kwiecień15 - 0
- 2015, Marzec7 - 0
- 2015, Luty5 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik9 - 0
- 2014, Wrzesień16 - 0
- 2014, Sierpień20 - 0
- 2014, Lipiec18 - 0
- 2014, Czerwiec14 - 0
- 2014, Maj17 - 0
- 2014, Kwiecień17 - 0
- 2014, Marzec14 - 0
- 2014, Luty6 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Październik5 - 0
- 2013, Wrzesień9 - 0
- 2013, Sierpień22 - 4
- 2013, Lipiec24 - 0
- 2013, Czerwiec18 - 2
- 2013, Maj25 - 3
- 2013, Kwiecień17 - 4
- 2013, Marzec4 - 0
- 2013, Luty8 - 2
- 2012, Grudzień1 - 0
- 2012, Listopad4 - 2
- 2012, Październik6 - 0
- 2012, Wrzesień13 - 2
- 2012, Sierpień20 - 6
- 2012, Lipiec17 - 3
- 2012, Czerwiec13 - 0
- 2012, Maj16 - 27
- 2012, Kwiecień21 - 10
- 2012, Marzec20 - 9
- 2012, Luty8 - 20
- 2012, Styczeń8 - 17
- 2011, Grudzień4 - 6
- 2011, Listopad8 - 4
- 2011, Październik4 - 10
- 2011, Wrzesień21 - 35
- 2011, Sierpień21 - 20
- 2011, Lipiec15 - 31
- 2011, Czerwiec19 - 54
- 2011, Maj22 - 56
- 2011, Kwiecień19 - 69
- 2011, Marzec26 - 33
- 2011, Luty12 - 17
- 2011, Styczeń11 - 11
- 2010, Grudzień2 - 3
- 2010, Listopad5 - 0
- 2010, Październik33 - 56
- 2010, Wrzesień16 - 29
- 2010, Sierpień22 - 2
- 2010, Lipiec8 - 0
- 2010, Czerwiec7 - 0
- 2010, Maj10 - 2
Wpisy archiwalne w kategorii
Yogus (55...)
Dystans całkowity: | 16348.74 km (w terenie 1591.00 km; 9.73%) |
Czas w ruchu: | 223:40 |
Średnia prędkość: | 22.09 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.42 km/h |
Suma podjazdów: | 56123 m |
Suma kalorii: | 274 kcal |
Liczba aktywności: | 192 |
Średnio na aktywność: | 85.15 km i 3h 55m |
Więcej statystyk |
Skołowałam 69.49 km
(38.00 km teren)
03:10 h
21.94 km/h
Maks. pr.:40.81 km/h
Temperatura:30.0
Ulga, ufff ;P
Sobota, 27 sierpnia 2011 · dodano: 27.08.2011 | Komentarze 0
Wpierw przebłagać bankomat, by się podzielił swym dobrem, potem z szaloną Ilo terenowo do Łagiewnik na spotkanie z moim noworowerowym bratem (oraz jego kompanem). Pokręciliśmy we czwórkę po lesie, ale panowie za bardzo zamulali średnią, więc dokonałyśmy angielskiego wyjścia (prawie ;P). Następnie odbyły się ważne rozmowy na gruncie damsko-damskim, po czym wpadłam do domu tylko po to, by napić się „napoju izotonicznego” i hajda w drogę, na siekową działkę po zanietrzeźwionego Łosia. Powrót się przedłużał w nieskończoność, więc w finale tej dzisiejszej tragikomedii odbyła się nieoświetlona ucieczka przed burzą.Sporo tego jak na jeden dzień, a jaka ulga po tzw. „po” :)))))))))))))))))))))))))))))))))))
Na deser clip z „momentami”:
Everything’s just fine fine fine
Cause I’ve got one hand in my pocket
And the other one is hailing a taxicab
Everything’s just fine fine fine
Ps. Czasami sprawy są prostsze niż się nam wydaje, czyż nie? ;P
Kategoria Yogus (55...)
Skołowałam 104.95 km
(4.50 km teren)
04:08 h
25.39 km/h
Maks. pr.:39.41 km/h
Temperatura:24.0
Geometryczny Środek Polski
Niedziela, 21 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 0
Piątek. Taki był sobotni pomysł mej połówki na niedzielną randkę.Wybylim, przez Piątek przelecielim, wrócilim.
W trakcie wspomnianego lotu zauważylim, że rolnikom ładnie obrodziła papryka, kukurydza oraz pomidory.
A przydrożnym drzewom - mirabelki :P
Nowosolna – Grabina – Bukowiec – Dobieszków – Dobra – Zelgoszcz – Swędów – Szczawin – Biała – Dzierżązna – Kania Góra - Sokolniki – Maszkowice – Czerchów – Tymanica – Leśmierz – Ambrożew – Karsznice – Czerników – Pokrzywnica – PIĄTEK – Jasionna – Mąkolice – Pludwiny – Koźle – Tymianka – Stryków – Ługi – Dobieszków – Niecki – Bukowiec – Grabina – Nowosolna
O mój boziu, ile to się biedny człowiek musi napedałować po tym płaskim...
Kategoria Yogus (55...)
Śnieżnik & Co. 2011 (day 4)
Niedziela, 14 sierpnia 2011 · dodano: 23.08.2011 | Komentarze 0
Igliczna (845 m n.p.m.) – Droga Albrechta (niebieskim) - Przełęcz Puchaczówka – Stronie Śląskie – Lądek Zdrój (440 m n.p.m.) – Przełęcz Lądecka (605 m n.p.m.) - Travna – Javornik – Zulova – Vapenna – Lipova Lazne – Branna – Vikantice – Stare Mesto – Nova Seninka - Przełęcz Płoszczyna (817 m n.p.m.) – Droga Morawska – Bolesławów – Stronie Śląskie (500 m n.p.m.) – Przełęcz Puchaczówka (864 m n.p.m.) – Droga Albrechta – Igliczna (845 m n.p.m.)Day 4, czyli GO FOR IT!!!
Królewski etap. Kurewski etap. Dłuuuugie podjazdy, prawdziwy wrzód na dupsku i skowyczące nogi....ale i tak uważam, że było zajebiście :)
Jechałam w nieznane starając się nie myśleć ile ponad setkę nam pęknie. Przezornie zarządziłam, że wyjedziemy tego dnia wcześniej. I nawet się udało – o całe 20 minut względem naszego najlepszego czasu. A góry to góry, trzeba mieć do nich cierpliwość, okazywać im pokorną troskę i liczyć się z tym, że czas płynie między nimi zupeeeełnie inaczej niż na terenach nizinnych. Zatem wystartowaliśmy niemalże o pianiu koguta, bo równiuśko o 10:00 :P
Wpierw przyjemną, wznoszącą się leśną trasą do Przełęczy Puchaczówka. Na wyjeździe z terenu minęliśmy pierwszych emtebe-śmiałków uderzających na Czarną Górę, a potem jeszcze kilka ledwie zipiących bajkerów mozolnie wspinających się do słynnej kapliczki od strony Stronia. Rozpędzając się dziękowałam przestrzeni, że dane jest mi robić tylko zjazd (terefere, jakbym nie znała mojego Łosia ;P)...A był zacny, oj był...jeśliby tak naprostować wszystkie łacińskie „curvy”, jeśliby tak zablokować wszelki ruch pojazdów na tej trasie, możnaby tam nieźle dać po korbach. A tak, dzień święty, auta walące do dalszego (no bo tego ładniejszego) kościoła, turyści-piechurzy, ambitni rowerzyści oraz całe zgraje motocyklistów (to dopiero frajda i wyzwanie, czyż nie?) sprawiały, że co chwilę dawałam po heblach...
W Stroniu krótka przerwa na łosiowo-siekowy telefoniczny sparing. Pogoda na Północy versus Klimat na Południu. Wynik: 3:1 dla Kotliny Kłodzkiej, a może i więcej...nie wiem, nie bardzo słuchałam ;)
Następny postój, dłuższy, bo połączony z przyjemnościami „fotografowania w ciemno” zarządziliśmy w Lądku-Zdroju:
Lądek-Zdrój© KOCURIADA
Szykuję broń...© KOCURIADA
No to pif© KOCURIADA
No to paff© KOCURIADA
W zamian szach i mat ;P© KOCURIADA
Po pokonaniu 400 metrów w pionie, głową w dół, rachowanie było proste jak konstrukcja cepa – trzeba było odrobić straty, co zaczęło mieć miejsce od granic miasta po Przełęcz Lądecką. Swoją drogą, piękną przełęcz, do tego ze zbawczo ocienioną drogą. I zawijasami:
Wspinam się...© KOCURIADA
Zakręcam...© KOCURIADA
Wyżej, dalej, mocniej...© KOCURIADA
Głębiej - w Olomoucky Kraj ;P© KOCURIADA
W nagrodę, tuż za ostatnim zakrętem czekało zasłużone ziuuuuuuu z widoczkiem na:
Gdzieś w tej trawie kryje się Travna :)© KOCURIADA
Całe 8 kilometrów odpoczynku, do samego Javornika, w którym bikestats łączy ludzi :) Na jednym ze skrzyżowań tego wesołego, rozleniwionego miasteczka poznaliśmy bowiem bikera81. Serdecznie pozdrawiam :))) Po wymianie wrażeń z wypraw przeszłych i obecnych ruszyliśmy w odmiennych kierunkach, ale zanim to nastąpiło jeszcze szybkie foty poglądowe samej miejscowości, tak ku pamięci, a niech kocuriadka takowe ma:
Javornik© KOCURIADA
Kościół w Javorniku© KOCURIADA
Od Javornika zaczęło się nerwowe poszukiwanie jakiejkolwiek, byle najlichszej aczkolwiek koniecznie czynnej „stacji węglowodanowej”. Mimo jednostajnej trasy pedałowałam coraz gorzej, wsie ginęły za plecami a tu jak na złość wszystko zamknięte na 4 spusty...powietrze powoli zaczęło gęstnieć...ocucił mnie dopiero koment Dawida, wedle którego jak tak dalej pójdzie to przywleczemy nasze zezwłoki na Igliczną grubo po 22:00. Jakoś przetrzymałam ten kryzys. Nie miałam innego wyjścia ;)
Upragniony posiłek dostaliśmy w Vapennej. Długo rozkoszowaliśmy się prażonym syrem z hranolkami (ja) tudzież gulaszem podanym obok knedlika (on). To był nasz najtańszy, największy i zarazem najsmaczniejszy posiłek wciągnięty po stronie czeskiej. No chyba, że to myślenie to jedynie zasługa hanuszowickiej Holby ;P
A po „pasibrzuszeniu” było co? No co? No co też mogło być?
Ano to co zwykle – podjazd kończący się niedługo przed Lipova Lazny, za którą pojawił się następny, ten do Branny. Tutaj kolejny stop-Holba w wirze festynu, kiermaszu i zawodzeń orkiestry ;P
Branna© KOCURIADA
Łeeee, nudny się ten wpis robi, bo za miejscowością znowu trzeba było się wspinać...teraz dopiero widzę, ile tych podjazdów było. A dwa najgorsze jeszcze nie ustrzelone :)
Pierwszy z nich zasadził się na mnie na odcinku Stare Mesto – Przełęcz Płoszczyna. Takie tam 12 kilometrów dzielnie przeze mnie pokonywane z min. prędkością 12 kilometrów na godzinę (a srałam w gacie na samą myśl, że dziś będę go robić w odwrotnym, tym gorszym kierunku):
Się jechało zadziwiająco dobrze :)© KOCURIADA
Tak, oko potrafi oszukać...
W Bolesławowie zatrzymaliśmy się celem napełnienia bukłaków, smyrała mnie bowiem po mózgu idea o skracającym się dystansie do Stronia Śląskiego, a wiadomo przecież od starożytności, że Stronie implikuje kilka kilometrów podjazdu na Puchaczówkę, momentami z 19% nachyleniem... Tak przynajmniej mówią ci, co to naukowo sprawdzili, ja tam po prostu się wdrapałam - i to bez zbędnego trzepania się po asfalcie niczym ćma przy zapalonej lampie, yupiiii :))))
Wpadam jakby z impetem, hehe© KOCURIADA
Moje łapki zaraz krzykną "yes, yes, yes" :P© KOCURIADA
Ale co mnie bolało i jak mnie bolało, to tylko ja sama raczę doskonale wiedzieć, mili Państwo ;P
Tymże optymistycznym akcentem należy zakończyć dzień czwarty moich górskich wojaży. Na kwaterze odmeldowaliśmy się o dziwo na 20:00.
Przy tylu przerwach??? Nie mogłam uwierzyć, że się udało...
Takie mam UDA, O! :D
Kategoria Yogus (55...)
Śnieżnik & Co. 2011 (day 3)
Sobota, 13 sierpnia 2011 · dodano: 20.08.2011 | Komentarze 0
Igliczna (845 m n.p.m.) – Marianówka – Idzików - Pławnica – Bystrzyca Kłodzka – Gorzanów – Krosnowice - Kłodzko – Jaszkowa Dolna – Jaszkowa Górna – Droszków – Skrzynka – Trzebieszowice – Nowy Waliszków – Kamienica – Idzików - Marianówka – Szklary – Igliczna (845m n.p.m.)Wstaję cała obolała, delikatnie sugeruję, trochę proszę, a chwilami nawet wpadam w ton błagalny: „oby dzisiaj tylko „letko”, oby nie więcej niż 60 kaemów”…
Modlitwa, jak się można było spodziewać, nie bardzo chciała dolecieć do właściwych uszu, bo wyszło ile wyszło.
A i pogoda oraz mój pęcherz były tego dnia dosyć kapryśne… ;)
Początek trasy fajny, ponieważ najlepszą pozycją podróżną było umieszczenie głowy nisko przed kierą na zmianę z chowaniem tyłka nad tylną oponą. A trzęsło przy tym bajerancko. Zabawę niestety przerwał deszcz, który postanowiliśmy przeczekać w Szklarach racząc się podczas postoju przydrożnymi malinami, mniam.
Dalej już spokojnie dokręciliśmy do rozkopanej Bystrzycy Kłodzkiej – chyba najbardziej przygnębiającego miasteczka tej części Kotliny (choć ma ogromny potencjał przyciągania rzeszy turystów):
Bystrzyca Kłodzka© KOCURIADA
(Mało)dobra mina do złej gry ;P© KOCURIADA
I już już tak cuudnie się Jakubkowi zjeżdżało, gdy wtem padła komenda o zawracaniu z powodu pomylenia trasy ;( Jak to dobrze, że ta WŁAŚCIWA droga zaprowadziła mnie do uroczego Gorzanowa…w przeciwnym razie mogłyby pojawić się odpryski na expertkowych bokach ;P A tak odkryliśmy zaniedbany zespół pałacowy, z letnią altaną w parku:
letnia "Świątynia Dymania"?© KOCURIADA
boiskiem do gry w gałę na „podpałaciu” (skoro istnieją „podzamcza” to niechże funkcjonują i „podpałacia”;P) .Swoją drogą kury „kopały” na nim dosyć intensywnie:
Przerwa w grze tudzież zgrupowanie :P© KOCURIADA
Soccer-bajker© KOCURIADA
Był sobie pałac, jest sobie trawka, a po trawce śmigam ja...© KOCURIADA
i całym mnóstwem budynków gospodarczych zamieszkałych przez ludność wiejską oraz…kota głodnego mleka z czeskiej tubki:
"Nienażartuch"© KOCURIADA
W Krosnowicach posiedzieliśmy na przystanku, albowiem niebo po raz drugi postanowiło wypiąć się na ziemski padół gigantycznej średnicy cewką moczową, nam zaś nie bardzo uśmiechała się dalsza podróż w mokrych pieluchach. Ruszyliśmy do Kłodzka po około ½ h.
Traf chciał, że wpakowaliśmy się w samo centrum kłodzkiego jarmarku staroci…Przywitał nas tłum ludzi przeciskających się między kolorowymi straganami załadowanymi mydłem&powid;łem - zapewne szabrowanym po tych wszystkich pięknych zamkach i pałacach wymagających kapitalnego remontu…Smutne to, wkierwiające…
Samo Kłodzko przesympatyczne, mogłabym w nim pomieszkiwać, choć może niekoniecznie w tym miejscu:
Kłodzko© KOCURIADA
Więcej Kłodzka© KOCURIADA
I jeszcze więcej...Kłodzka :)© KOCURIADA
Po odpoczynku nad talerzem makaronu, oczywiście z widokiem na wszechobecnego JPII:
Gdzie jest Papież? ;)© KOCURIADA
Pokręciliśmy w kierunku Jaszkowych, czyli znowu z dołu w górę ;P W trakcie, oczywiście z wiadomego powodu, przyliczyłam małą tempówkę:
Zdążyć przed deszczem w moim popisowym wykonaniu :p© KOCURIADA
Potem była jeszcze akcja S.I.K.U., podczas której maskowała mnie od strony drogi kapliczka (oj jaki cudny był za nią widok na gospodarstwo, po którym kręcili się ludzie, hehe):
Niech będzie błogosławion pustostan mój...© KOCURIADA
I podjazdki, podjazdy, zjazdki, zjazdy, ale więcej fałdek niźli depresji, z kamienicami wyrastającymi w szczerym polu:
ubytovanie ;P© KOCURIADA
Po odsapce na Idzików czekał jeszcze deser = po raz trzeci 7 kilometrów podjazdu na Igliczną, z czego 3,5 na wyzionięcie ducha…Dwa razy, DWA RAZY, miałam ochotę cisnąć Jakubka w krzaki, ale na szczęście opatrzność nade mną czuwa, bo napotkałam zbyt wielu piechurów, przy których nie chciałam się totalnie zbłaźnić ;P
Z tego miejsca serdecznie dziękuję pewnej ognistowłosej Damie, która widząc kocuriadowe zmagania lała miód na jej uszy dodając tym samym jakubkowym korbkom iście orlich skrzydeł. Tak, jestem z siebie dumna, poszło znowu całkiem całkiem :D
p.s. na ukoronowanie dnia zaserwowałam sobie próbę przebicia dupnego wrzoda podpiłowanym kolczykiem – mission INcomplete ;P
Nie mam pojęcia, jak sobie radzą z tego typu problemami zawodowi bajkerzy mtb. Może mają powszywane w poślad żelowe wkładki??????
Kategoria Yogus (55...)
Śnieżnik & Co. 2011 (day 2)
Piątek, 12 sierpnia 2011 · dodano: 19.08.2011 | Komentarze 0
Igliczna (845 m n.p.m.) – Międzygórze – Domaszków – Długopole Górne – Roztoki – Międzylesie – Kamieńczyk – Mladkov – Celne – Jablonne n. Orlici – Nekor – Pastviny – Klasterec n. Orlici – Ceske Petrovice – Bartosovice v Orlickych Horach – Różanka – Domaszków – Wilkanów - Marianówka – Szklary – Igliczna (845m n.p.m.)Takieśmy mieli zajebiaszcze chmury za plecami przed wjazdem na Igliczną na koniec dziona:
Się dzieje, się świeci, może będą z tego dzieci...© KOCURIADA
Ale ja nie o tym.
Pisząc w wielkim skrócie - pozostałe dni wypadu były Świętem Łosia, co oznacza, że robiłam trasy pod jego treningowe dyktando. To znaczy, on pracował nad swoją siłą, wytrzymałością i-te-py i-te-dy, podczas gdy moim jedynym słusznym staraniem było jakoś dokulać się do mety. Przede wszystkim pokonywaliśmy asfalty. Cusicek nie mogłam się zdecydować, czy to dla mnie obrzydliwe bleee czy prawdziwe błogosławieństwo. I jakżesz mi „gupio bylo” panoszyć się po równym na rozdmuchanych oponach opatrzonych tak bezczelnym bieżnikiem!?
Matko Mario Śnieżna, no jak ja mam to skomentować? Może tekstem Janioła (wypowiedzianym wedle podań chłopskich tomaszowym gardłem w 2008 roku), co zwiastował, że „chce mu się...”, tyle tylko że mnie się chciało odwrotności – bezruchu totalnego.
Co jednak zrobić? Ruch jedyną formą życia, więc kręciłam bez względu na to, jak bardzo napierniczały mnie kolana, a że moje nogi nie zdążyły się zregenerować po śnieżnickiej wyrypie, to niektóre podjazdy już drugiego dnia brałam z jedynki. No wreszcie wiem, po co się ona pode mną pałęta ;)
Pierwszy krótki postój na piciaciowe zakupy zrobiliśmy w Międzylesiu:
Międzylesie© KOCURIADA
Fragment zamku z Międzylesia© KOCURIADA
Potem podjazd na Kamieńczyk, z metra na metr coraz mniej asfaltowy i coraz węższy, pod sam koniec przeżegnałam się na widok niby-brukowej ściany, ale „kryzys wieku średniego osadzony na stalowej ramie” pojawiający się nagle przed mymi oczami sprawił, że szybciuteńko pozbierałam z gleby wszystkie mitochondria i zaczęłam zawzięcie za nim cisnąć. Dziadek miał naprawdę sporo werwy :P
Po przerzuceniu się na czeską stronę było już z górki do samego Jablonnego n. Orlici. Bardzo lubię to perełkowe miasteczko, ale pizzę podają w nim o-kro-pną! Na domiar złego moja przystań gruszkowego soku była tego dnia nieczynna :((
Jablonne n. Orlici© KOCURIADA
Tu karmią fatalnie i mają pełno wrednych os...© KOCURIADA
Robią panowie dach w Jablonnym...© KOCURIADA
Na wyjeździe z Jablonnego oczywiście fajny podjazd :) Potem lekko z górki, aż do miejscowości Nekor, za którą nie chciało mi się pedałować dopóki nie zakumałam, że te 2 punkciki osadzone na asfaltowym wybrzuszeniu to rowerzystki. No i znowu w pedał ;P Po tej akcji ustaliliśmy z Łosiem, że na następne wyjazdy będzie pakował do sakw kilka wstrętnych bab z rowerami, co by w odpowiednich momentach czynić z nich moje motywatory.
Odcinek z Klasterca do Petrovic dał mi nieźle popalić – piękny wymagający podjazd po leśnej serpentynie, długi na ok. 6 kilometrów. Z czeską różową zastavką na szczycie:
Przystanek w szczerym polu?© KOCURIADA
I równie fajną panoramą:
Gdzieś tam byłam "zdołowana"© KOCURIADA
Dawko grzebie przy bajkach i czeka aż się wyfocę© KOCURIADA
Pora uciekać...© KOCURIADA
Udało się uciec przed tym chmurskiem do Bartosovic na tak zwane „pywko”. Przy tej okazji w 10 minut oswoiłam ciężarną koteczkę poczynając od konkursu na „miauki”, który wprawił w niezłe osłupienie pozostałych gości „letniego terasu” ;)
Kociambrowa przyjaźń kwitnie :)© KOCURIADA
Po wlaniu w siebie odpowiedniej ilości płynów, które w Czechach nawet z kija smakują wyśmienicie ruszyliśmy w drogę powrotną. Co i rusz powtarzałam, że chyba będę robić Igliczną z buta...
Home, sweet home :)© KOCURIADA
A tu proszę, drugi raz zaliczony śpiewająco, bez przystanku - prawdopodobnie tylko dlatego, że doskonale wiedziałam czego się spodziewać, przez co o wiele łatwiej było mi dobierać przełożenia.
Ostatnie set-metry podjazdu :D© KOCURIADA
Zatem kolejna stówa zaliczona.
Wieczorem mój towarzyszysz przebąknął jeszcze o królewskim etapie nadchodzącym wielkimi krokami...„Że co?Że 100 po hopach to mało?” – opadłam z sił zanim zdążyłam zaprotestować :)
Kategoria Yogus (55...)
Śnieżnik & Co. 2011 (day 1)
Czwartek, 11 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 6
Igliczna (845 m n.p.m.) – Parkowa Góra – Przełęcz Śnieżnicka (niebieskim) – Hala pod Śnieżnikiem (czerwonym&żółtym) - Śnieżnik (1425m n.p.m.) – zielonym na Porębek i Kamienicę – Przełęcz Staromorawska (794 m n.p.m.) – Przełęcz Płoszczyna (817 m n.p.m.) – Nova Seninka – Stare Mesto – Vysoke Zibridovice – Vlaske – Vysoky Potok – Cerveny Potok – Kraliky – Boboszów – Smreczyna - Międzylesie – Roztoki – Domaszków – Wilkanów – Marianówka – Szklary – Igliczna (845m n.p.m.)Fiku miku jestem na Śnieżniku :P© KOCURIADA
Śnieżnik zdobyty, więc mogę uznać, że jestem kobietą spełnioną :D
Nie szalejmy jednak za bardzo z tą deklaracją, albowiem jest to tylko pozbawiony sensu stan przejściowy – jak zresztą każdy stan u płci nadobnej ;P
A że z dania głównego moje marzenie zamieniło się w rogrzewkowy starter...cóż, nie moja to idea, zasługa, tudzież wina (niepotrzebne proszę skreślić) ;P
Login wyprawowy mieliśmy z Dawidem wysoko w chmurach, ponad 800 metrów n.p.m., w schronisku prowadzonym przez przesympatyczne małżeństwo, które nie dość, że pasło nasze brzuchy pysznościami, upijało nasze gardła własnej roboty wiśniówką, to jeszcze na deser raczyło nas mega ciekawymi historiami z życia gór.
Tak, na Iglicznej czułam się jak...jak kociara u kociarzy :P
Schronisko na Iglicznej© KOCURIADA
Bardzo gościnnie, domowo i pięknie :)© KOCURIADA
Zdobycie szczytu okupione zostało 2 ofiarami – roztrzaskanym licznikiem (na szczęście sprawnym) oraz pękniętym ekranem w aparacie fotograficznym - na szczęście nie całkiem niesprawnym, ponieważ od Kralików aż do końca wyprawy robiłam za debilkę pstrykającą foty w ciemno, bo a nuż cośkolwiek się zapisze. I ku zaskoczeniu wariatki zapisało się wszystko ;P
Ad rem. Ruszyliśmy w teren po 10:00:
Komu w drogę, temu czas...© KOCURIADA
Od razu było pod górkę, po kamorkach, momentami po błotnych kałużach, głównie po szutrze. Mój pierwszy raz w górach :D Zadyszka pojawiła się szybko, co nie dziwne, skoro wszystkie kobiety w mojej rodzinie opuszczają świat z powodu fatalnego krążenia, ale niezrażona dzielnie parłam do przodu, czyli do góry. Zdecydowanie za mocno, na zbyt twardym przełożeniu, co okupiłam bólem kolan, a poza tym dwukrotnie na większym nachyleniu zrzuciło mnie z siodełka na luźnej nawierzchni i nie byłam w stanie ruszyć (doprawdy zabawne to były zmagania ;P). Cóż, pierwsze koty za płoty - gratisowo wliczone w lekcję górskiej jazdy :D
Schronisko "Na Śnieżniku"© KOCURIADA
Hala Śnieżnicka© KOCURIADA
Na hali jak to hali, zaczęło wiać. Teren zrobił się jeszcze trudniejszy, jakieś kamienne stopnie, wielkie korzeniory, więc przepraszam bardzo, ale jestem za cienka na takie terenowe niuanse i Jakubek podróżował ostatnie metry „na” oraz „obok” mnie:
O, po tym zdjęciu aparatowy ekranik odmówił posłuszeństwa :)© KOCURIADA
I nawet dobrze, bo gdyby nie to, zamiast Masywu Śnieżnika całą drogę podziwiałabym swoje buty. A tak:
Pitknie jest :)© KOCURIADA
Tadaaaammm :)© KOCURIADA
Łoś napotkany na Śnieżniku :P© KOCURIADA
Nakarmiliśmy oczy widoczkami z Igliczną w tle i chodu w dół. Wyglądało łatwo i przyjemnie:
Łoś pracuje ostro na glebę ;P© KOCURIADA
Ale czy rzeczywiście tak było? Szybki look za siebie:
Że niby łatwo i przyjemnie ;P© KOCURIADA
Po zjeździe trasą na Porębek i Kamienicę, podczas którego rozwijałam zawrotne jak na mnie v na zmianę z grzaniem hamulców do czerwoności (o bogowie olimpijscy! Jak tam kurna wytrzęsło me dupsko!!!), zaczęliśmy kolejną wspinaczkę przez przełęcze do granicy polsko-czeskiej:
Przejście, o pardon, przejazd graniczny ;P© KOCURIADA
A po stronie czeskiej, przynajmniej przez jakiś czas było już naprawdę miło i gładko, bo serpentynowym asfalcikiem z górki aż do Starego Mesta, gdzie odbyliśmy inauguracyjne w tym sezonie pałaszowanie prażonego syra:
Stare Mesto© KOCURIADA
Dalej równie równą drogą, choć nie zawsze płaską (jakby to jeszcze kogoś zastanawiało ;P) na Kraliky:
Rozpusta czy głupota: Nobby Nick na asfalcie :p© KOCURIADA
O, właśnie tutaj dotoczył się mój Konik pod dawidowymi nogami w 2009 roku:
Jakubek w Kralikach, czyli tu gdzie Konik już był :)© KOCURIADA
Ależ ten świat jest mały...
Przez Boboszów i Międzylesie zatoczyliśmy koło do naszego tymczasowego domku, majaczącego na horyzoncie (to ta „wyrwa” w zboczu góry troszkę po lewej stronie):
Kusząca Igliczna :)© KOCURIADA
Trochę mnie ten widok przerażał po przebytych 80 kilometrach, ale po pokonaniu wypaśnego podjazdu w Wilkanowie byłam już nie do zatrzymania, połknęłam Igliczną na raz :D
I tak oto upłynął pierwszy dzień mej absolutnie pierwszej w życiu rowerowej górskiej przygody :))))))))))))))
Tuż po kolacji miałam apetyt na więcej, ale z łóżka na piętrze nawoływał Staropramen z „Państwem Snu”. Uległam im w mgnieniu oka :))))))))
Kategoria Yogus (55...)
Skołowałam 56.60 km
(1.50 km teren)
02:22 h
23.92 km/h
Maks. pr.:40.10 km/h
Temperatura:24.0
Zajob
Środa, 3 sierpnia 2011 · dodano: 03.08.2011 | Komentarze 0
Odprężająco do zajoba, a we łbie kiełbie.Coś po jobie? - Fikam na to jak na lato.
&feature=related
I want to get in the sun rise :D
Kategoria Yogus (55...)
Skołowałam 70.37 km
(4.50 km teren)
02:49 h
24.98 km/h
Maks. pr.:51.20 km/h
Temperatura:23.0
Got to move on sometime
Wtorek, 2 sierpnia 2011 · dodano: 02.08.2011 | Komentarze 0
Tempus fugit, tylko tydzień do wyprawy...Wzięłam do serca słuszny koment Mariusza, serwując sobie wycisk wszelkich możliwych płynów. Szybka rozgrzewajka, następnie górki do kwadratu (tudzież po kwadracie ;P), czyli tasowanie się z panami szosmenami na odcinkach pętli ŻTC i na zakończenie krótki poplichtowy rozluz mięcha.
Dziś podwójna rocznica, podwójny tren. W głowie glisando wspomnień związanych z Tą, której uśmiech widzę na swej twarzy ilekroć zaglądam w lustro oraz Tą, dzięki której mam tak mocno ściągnięte brwi, gdy mi pod kopułą dymi. Podobieństwo genetyczne, którym staram się świadomie sterować...Koniec smutków, trzeba myśleć o zbliżającym się wyzwaniu :)
Ten Pan jeszcze solowo u mnie nie gościł :) Będzie staroć - śpiewana na „mientko”, od czasu do czasu i taka rozkapciała jajecznica jest potrzebna:
&feature=related
That indefinable nothing
Somehow keeps pushing me
Jakby nie patrzeć, praca w systemie zadaniowym sprawia ogromną przyjemność :P
Kategoria Yogus (55...)
Skołowałam 64.59 km
(40.00 km teren)
03:10 h
20.40 km/h
Maks. pr.:47.19 km/h
Temperatura:26.0
I felt good but Felt didn’t…
Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 17.07.2011 | Komentarze 7
I FELT good, czyli jak zrobić sztrym komuś kto zarżnął swój rower...© KOCURIADA
Wystarczy wstawić takie zdjęcie na bs?
Palącym się do działań naprawczych (mam tu na myśli głowę właścicielki powyższej maszyny, ponieważ feltowy osprzęt należy niestety spisać na straty) podam numer telefonu, pod którym będzie można szczerze się wybluzgać...
No ale. Wątpię by to cokolwiek dało osobie odbierającej połączenie.
Zmieniając temat - już od ranka załatwiałam sprawy różne, wpierw wiszące, kolorowe. I okrągłe i podłużne, albowiem zostałam właścicielką kolejnych par kolczyków, po które śmignęłam na Radogoszcz przez Łagiewniki (yyyy, zgubiłam się w lesie ;P). Tym razem spotkanie z koleżankami ze studiów obfitowało nie tylko w ploteczki i transakcje handlowe, ponieważ główną atrakcją mytyngu okazał się gar pyszności przygotowany osobiście przez autorkę bloga: http://smakowite.com/:
"Zaraz Was otruję" :)© KOCURIADA
Druga część dnia należała już tylko do Ilo, a że „umówiłam się z nią na 15:00” – pod klasztorem, miałyśmy full czasu na spontaniczną eksplorację terenu.
Wszystkie atrakcje za darmo: brak choć skrawka mapy, wielopasmowe szutry, suche na wiór piachy, mroczne lasy, rozpiżdżone na ścieżkę drzewo, a co najważniejsze – łańcuch zardzewiały z przyległościami.
Dziękujemy za frajdę następującym sponsorom:
Stowarzyszeniu „Z Alzheimerem na ty”, stronie www. stop-celulitowi.com, serwisowi pogodowemu „Perun” oraz firmie „Niechluj”.
Może konkrety? Właściwie to czemu nie:
W nieznane© KOCURIADA
No dobra, to jest na bank Dobra© KOCURIADA
Drzewko było drzewka nie ma© KOCURIADA
Koniec ścieżki???© KOCURIADA
"Pokochaj mnie"© KOCURIADA
Kategoria Yogus (55...)
Skołowałam 54.34 km
(15.00 km teren)
02:18 h
23.63 km/h
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:25.0
RMŁN
Środa, 13 lipca 2011 · dodano: 13.07.2011 | Komentarze 0
Rower Mnie Ładnie Napędza do bycia w życiu tym, więc rankiem Robota, a po niej Manufa, Łagiewniki i Nowosolna.Wycinkowo z pomocą Experta od profesjonalnego pilnowania Jakubka i walki z napierającym na nas synem tytana Astrajosa i tytanidy Eos (Jakieś wątpliwości? ;P Tak, wiało nam przednio w ryło :D)
Kategoria Yogus (55...)