avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 0.00 km (0.00 km teren)
h km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:

YOGA DŁUGODYSTANSOWA KLUCHA BŁOGA

Czwartek, 6 maja 2010 · dodano: 21.09.2010 | Komentarze 0

Yoga - staruszek ma pękaty brzuszek. Trudny typ, dziwak samotnik i leniuch przebrzydły, ale i tak najnajnajukochańszy, bo pierworodny :D Całe życie konsekwentnie funkcjonuje wedle maksymy gutta cavat lapidem non vi sed saepe cadendo. Zatem cierpliwie czekamy, aż zechce uraczyć nas swoją "kocią osobą" - na szczęście czyni to nader często, zwłaszcza pod wieczór (głośnym mruczeniem+rękawa ciucianiem) i...a jakże! nad ranem (tym swoim przeciągłym cholernym "miauuu zjeść bym chciałłł") :

Yogus © KOCURIADA


A teraz oddaję głos futrzakowi:

"Wiecie co? Jak już zdarzy się wielkie święto, takie najprawdziwsze, że nie śpię kamiennym snem, tudzież nie poleguję w kuchni na krześle (albo w MOIM dużym i wygodnym łożu), lub też gdy nie patrzę hipnotycznie w okno z płonną nadzieją na hapsnięcie jakiegoś tłustego gołąbka, czyli gdy AKTUALNIE nie jestem niczym WAŻNYM zajęty, to lubię sobie ponarzekać do ściany, połazić trochę po kątach dla rozruszania stetryczałych kości, i tak aż do momentu, aż poczuję w promieniu kilkunastu metrów...rodzynki (a zapach ten drażni moje nozdrza zazwyczaj wieczorami). Wtedy to nie ma przebacz!!! Uuuuupieeeeerliwy jestem do upadłego (czyt.do pierwszego upadłego suszonego)! A jak już wpadnie cosik do pękatego bęcuszka, to mogę sobie spokojnie legnąć u pachy Dużego i ciuciać do woli rękaw jego piżamy. I wiecie co, on dzięki temu łatwiej zasypia po całym dniu tej swojej człowieczej bieganiny. No nic nie poradzę na to, że niechcący stałem się ich niańką. Nie do końca leży mi taka rola, ale przecież dostaję od nich bosko słodziusieńkie rodzynki, toteż mogę się dla stada trochę poświęcić, czyż nie? A tak w ogóle to zaczynam ten wywód od ogoniej strony...no więc wygramoliłem się na świat dawno dawno temu, na pierwszym piętrze takiego małego przytulnego domku na Stokach. Moja Duża była wtedy opiekunką psa, ale że świadkowała moim narodzinom i poczuła nagły instynkt macierzyński, to po 5 tygodniach, jak tylko zacząłem oczętami cokolwiek spostrzegać, zabrała mnie do siebie (i do tego ślepego, głuchego, bezzębnego psa, na którym rankami nieporadnie ćwiczyłem polowania, a wieczorami pomagałem mu się umyć i w ogóle ogrzewałem go swoim osierścionym miękkim ciałem aż do ostatnich jego chwil – nawet to lubiłem, a przynajmniej starałem się tak zachowywać, by wszyscy dookoła chwalili mnie, żem taki kochający i uspołeczniony kot). I w sumie chyba dobrze wyszedłem na tej przeprowadzce, bo reszta mojego rodzeństwa zakończyła swój żywot pod kołami aut i przez różne dziwne choróbska.
No i żylismy sobie szczęśliwie pospołem, aż pewnego dnia zabrakło mego kompana. Smutno się ciutkę zrobiło, bo właściwie był to mój nalepszy fumfel od michy. Dzięki niemu jadłem 2x więcej i dlatego wyrosłem na tak dorodnego arlekina ;P Tygodnie nieubłaganie mijały, mój smutek blakł i ...zanim się obejrzałem, stałem się pustelnikiem, dziwakiem, po prostu samowystarczalnym kocurem (no...prawie kocurem, bo zdążyli mi szybko ciachnąć to i owo, za co do tej pory nienawidzę ludzi w białych kitlach). Bezgranicznie kochałem tylko tych moich Dużych, ale i oni mieli różne koleje losu, towarzystwo rozlazło się po świecie, obie hojne Gospodynie zmarły i koniec końców zostali mi tylko Ona i On (ten, co ciągle kręcił się w Jej pobliżu). Zamieszkaliśmy razem, na obrzeżach miasta i naprawdę czułem, że dobrze nam jest we trójkę. Prawdziwa idylla! :D Mizianko na każde zawołanko, delicyje różnego gatunku, mnóstwo przestrzeni do śmigania, kątów w bród i...BALKON!!! Cały mój, w słońcu i w deszczu, z poduchami do ćwiczenia jogi, z muchami, trzmielami, wróbelkami...Istny koci raj :)
A że wszystko co piękne jest, przemija, to mi zrobili po kilku latach niespodziankę na św. Mikołaja – przywieźli takie małe czarne zapłakane i pokrwawione, które z miejsca ofuknąłem i zabroniłem się temu zbliżać do mnie na odległość mniejszą niż 5 metrów. Nie chciało słuchać, jak tylko poczuło się na tyle zdrowe, że wylazło z pudełka, łaziło toto za mną non stop, ocierało się tym swoim wyliniałym futrem, a jak śmierdziało, a fuj! I do tego jeszcze takie młode, głupie, zamiast do kuwety (tak po ludzku narobić), to się ładowało w doniczki, by załatwiać swoje potrzeby na widoku wszystkich... Rozumiecie? Co za „fopa”! No ale wzięło się pod dach tałatajstwo z ulicy (dosłownie!) niewiadomego pochodzenia, to czegoż więcej się spodziewać?
Zatem najpierw mnie totalnie wkurzała, potem zaczęła nieco śmieszyć (bo śmiech niekiedy bywa objawem bezsilności), a na koniec to nawet się do niej przyzwyczaiłem - w akcie desperacji, bo całkiem opadłem z sił w tej mojej walce o prawo do samotności.
I już myślałem, że wszystko wraca do normy, a tu bęc – po roku nowy bęcwał w polu widzenia! Do wszystkich czarnych kotów, co to za pasiasty recydywista się panoszy po moich włościach!?! Tłumaczyli, że on tylko na chwilę, że ma strony w necie pozakładane i na pewno ktoś go przytuli do serca i pokocha, ale dni mijały, młoda dostała kociokwiku od tych jego męskich hormonów i trzeba było bardzo szybko reagować. Nie było wyjścia – jedno po drugim trafiło pod nóż (Jemu - „jego”,hihihi, a Jej oczywiście te „jej z przyległościami”, hahaha). Ufff, tyle się u nas działo przez te kilka tygodni, że prawie wylądowałem u psychologa na kozetce...
Teraz, po tym wspólnie przeżytym roku, mogę z czystym sumieniem wymiauczeć, żeśmy se hierarchię ułożyli i jesteśmy całkiem zgraną paczką. Przede wszystkim zaś muszę się zwierzyć, że doceniam obecność Młodego, bo fajnie się raz na jakiś czas po męsku ponaparzać po pyskach, a po drugie, to ta przepastna niespełniona miłość Czarnej rozkłada się teraz na 2 kocie ciała i 2 ludzkie, więc...MAM ŚWIĘTY SPOKÓJ, czego i Wam wszystkim życzę, bo to przecie absolutnie najważniejsze w każdym kocim żywocie.
O, a tak mnie wypstrykali (jak już miałem ochotę im się podstawić pod obiektyw):

Przede wszystkim potrafię smacznie sobie spać © KOCURIADA


Jestem TAP MADL, pozwalam podziwiać swe smukłe ciało © KOCURIADA


A tam pomyka jakiś robaczek, z którego zaraz uczynię deser © KOCURIADA


Z braku robaku dobra i celozja...ku rozpaczy Ludzia zmasakrowałem całą © KOCURIADA


Gdyby ta walizka była mniejsza, cieszyłbym się bardziej © KOCURIADA


Słyszę głosy, głosy słyszę... © KOCURIADA


Jeśli mam taką minę, to oznacza, że włączony jest odkurzacz © KOCURIADA


To jest wszystko tylko moje...do czasu... © KOCURIADA


Panie Boże Koci, czemu jestem na nią skazany © KOCURIADA


Łaziła, męczyła, aż się obok położyła © KOCURIADA


W końcu uległem, bo i tak to była walka z wiatrakami © KOCURIADA


Nawet się do czegoś przydajesz, jeszcze za uchem poproszę © KOCURIADA


Przepraszam, że byłem taki niemiły, bez Ciebie nie potrafię już żyć © KOCURIADA


o! coś się dzieje, nie dają się nawet w spokoju wyczochrać... © KOCURIADA


No i sam nie wiem, czy mi się nudzi, czy się wściekłem © KOCURIADA


Tak, to jest to, co lubię najbardziej...dobrą literaturę © KOCURIADA


Zaraz cosik pacnę łapą... © KOCURIADA


Ta rodzynka była całkiem całkiem, nie powiem © KOCURIADA


No cóż, jestem jaki jestem"


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!