avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 129.82 km (12.00 km teren)
05:50 h 22.25 km/h
Maks. pr.:58.50 km/h
Temperatura:

Góra Kamieńsk zdobyta!

Sobota, 23 października 2010 · dodano: 23.10.2010 | Komentarze 7

Góra Kamieńsk zdobyta!

Zapowiadane podbicie południa Polski doszło szczęśliwie do skutku ;p Co prawda nie były to Tatry, nie były to także Pieniny ani nawet nie Beskid Niski, tylko okolice Bełchatowa, ale to i tak całkiem niezły wynik jak na mój pierwszy w życiu sezon konkretnego brykania jednośladem. Pierwotny plan był nieco inny: tłuczenie się pociągiem miało być na dobranoc, a nie na dzień dobry, zaś Góra Kamieńsk na poobiedni deser, a nie na drugie śniadanie, ale zdroworozsądkowo wzięłam pod uwagę wskazówki Pani Pogodynki i równie logicznie postanowiłam, że lepiej jechać z wiatrem aniżeli zmagać się z nim na 130 km, nie po doświadczeniach z ostatnich dni, co to to nie!

A wycieczencja łodbyła siem trasom znakomitom, cyli pses:

Radomsko – Dobryszyce – Wolice – Łękińsko – Góra Kamieńsk – Kalisko – Parzniewice - Bogdanów – Budków – Zaborów – Grabica – Majdany – Górki Duże – Górki Małe – Tuszyn – Modlica – Pałczew – Wola Rakowa – Stróża – Andrespol – Bedoń – Wiączyń – Nowosolna


Rankiem bieganina pt. Carpe diem! Tak bardzo chciałam oddać się tej przygodzie, że na stacji Łódź-Widzew stawiliśmy się pół godziny przed czasem, z biletami kupionymi oczywiście dzień wcześniej, jako że u mnie wszystko musi być zawsze zaplanowane na tip-top (no może troszkę przesadzam, kiedyś tak rzeczywiście było...zatem nie „musi” lecz „powinno być” ;p). Stanęłam na peronie wyczekując z utęsknieniem, przy świetle okrągłego księżyca, naszego (A)trakcyjnego Zbawiciela (czyt. InterRegio), którym mieliśmy zamiar pomknąć do Radomska. No cóż, jak zwykle w takich sytuacjach, górę bierze proza życia. Zniweczyła tę jakże słodką i romantyczną chwilę, albowiem zimno zaczęło od razu podszczypywać nam nosy i zwialiśmy po paru minutach do poczekalni. A tam? Nieee no, fiu fiuuu, prawdziwa Europa do nas zawitała, marmurowe parapeciki, zero oszczędności na ogrzewaniu, drzwi automacik, do tego hotspot dla nałogowców i nawet panie sprzątające o miłej aparycji, schludne i nad wyraz zaangażowane w swoje obowiązki – tak można czekać:

no proszę, wypucowany Jakubek we właściwej oprawie - w poczekalni PKP wszystko na błysk, dosłownie co 5 minut © KOCURIADA


Ale tylko pół godziny. W końcu jest! Podjechał! Nie był już ani tak czysty, ani tak ciepły a świeżością nie pachniał wcale. To tyle w temacie zbawicieli. Jakoś się jednak do Radomska dotelepaliśmy, o dziwo, w wagonie rowerowym (mimo wszystko mały plusik dla PKP):

Ja od dziś będę grzeczny, obiecuję jak bum cyk cyk, tylko wypuśćcie mnie już z tej puszki © KOCURIADA



8:50 wysiadka. Dawid prowadzi, po paru kilometrach w oddali zaczyna majaczyć nasz cel – góra niczym rozłożysty cyc zmęczonej staruszki Matki Polki Ziemnej. Ile pod biustem, trudno ocenić, ale miseczka to tak na oko rozmiar B:

Mglisty przedśpiew przyszłego wyzwania - Góra Kamieńsk © KOCURIADA


Stare ludowe porzekadło prawi, iże najpierw trza się dokumentnie stoczyć, by móc później osiągnąć szczyty. No tośmy sobie jechali ku naszej przyjemności dobrej jakości ścieżką rowerową, prowadzącą przez Gminę Kleszczów cały czas cierpliwie w dół i w dół i znowu w dół (zaklinałam przy tym w duchu rzeczywistość, co by Łosiu nie poganiał mnie później do wspinaczki tą samą trasą ;p). Gmina jak gmina, każdy w Polsce wie jaka, że najbogatsza i w ogóle pomysłowa biznesowo, a wedle licznych przydrożnych bannerów także z certyfikatem „fair play”. Tutaj z deczka przesadzili. Przyznaję, mieli świetny równy asfalcik, zegary elektroniczne na przystankach, tylko nie wiedzieć czemu komuś się zapomniało o drogowskazach na Górę Kamieńsk, przez co nadrobiliśmy 4 km, a na szlak żółty na Składowisko Gipsu trafiliśmy spontanicznie skręcając sobie z głównej drogi w prawo, co by zobaczyć co jest za ostrym zakrętem. No i było pokaźne zaskoczenie ;p O kuźwa! To nie podjazd, to jakaś jebana ściana polana asfaltem! Mają dowcip w tym Kleszczowie! Gwiazki mi się od razu ukazały przed oczyma! Se myślę, pojebało mnie doszczętnie, kiszki marsza grają, a ja na rezerwie mam pod TO podjechać? A Łosiu jak to Łosiu – „dajemy maleńka”, staje momentalnie w pedałach i już go nie wiżuuuu Analizuję chwilę z czym mam się zmierzyć i jakie przełożenie, jaka pozycja i takie tam, ale w końcu pierdolę ten wewnętrzny monolog i po feministycznemu się nakręcam, że żaden facet mi na łeb nie wejdzie, że kuźwa ambitna jestem i jak on może to ja tym bardziej, bo może i słabsza ze mnie płeć, ale psyche mam jak, jak ta no, jak...GODZILLA ;p I kuźwa skonam a kuźwa podjadę pod te pierdolone dłuuugie sztywne 10 %! Ruszam do boju i wspinam się powoluśku na full zmotywowana, a ten mnie bezczelnie foci już z góry. No nawet fajnie wypstrykał, tak nie po łosiowemu ;p

Pierwsze koty za płoty - co dalej, bom już głodna? © KOCURIADA


aha, powtórka z rozrywki. Rozumiem, że jedzenie musi troszkę poczekać... © KOCURIADA


Minęłam już 3 znak mówiący o stromym podjeździe, to chyba już koniec, co nie? © KOCURIADA


K****, złośliwcy! No ale wiatraczki już widać, więc może jednak... © KOCURIADA


A już na górze mieliśmy postój, ja i on, jak dwa przypadkiem znalezione niedopite Desperados, dokładnie jak na obrazku, tylko muzy niestety brak:

Leżą, piją, lulki palą. Słodko na szczycie odpoczywają... © KOCURIADA


No dobra, było nieco inaczej ;p
U Niego było tak:

Ja się poskarżę Mamusi, że Ty mnie tak męczysz i wganiasz na góry... © KOCURIADA


Zaś u mnie:

Dajesz dajesz, dalej po płytach, tylko uprzedzam, że tu pełno gipsu... © KOCURIADA


Czy jakoś odwrotnie ;p Już nie pamiętam ;p
Generalnie rzecz ujmując na punkcie widokowym popadłam w samozachwyt i absolutne samouwielbienie, odstawiłam popelinę z „lustereczko powiedz przecie, kto najlepiej górki pokonuje na tym świecie”, i że taka megasilna jestem i że uda moje dają czadu, proszę nosić mnie od dziś w lektyce i takie tam typowe babskie przyjemności, ale....
ale jeszcze świetniej było zafundować sobie zjazd z tej Górki! ŁAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAŁ!
Prawdziwy SZAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAŁ rowerowych ciał ;p

Potem, do samej Nowosolnej, to już wszystko było takie płaskie i niefajne. Dobrze, że chociaż widoczki wynagradzały tę nudę:

Króweśki na polu się pasą... © KOCURIADA


No i strefa bufetowa napatoczyła się nam naprawdę godna polecenia (w Budkowie, przy głównej trasie):

No to idę na zwiady, może się uda... © KOCURIADA


Rowery pozwolili wprowadzić, co prawda z małym fochem, ale się jednak udało:

Zasłużony postój dla rumaków i posiłek regeneracyjny dla jeźdźców. Ojej, ale tu pyszności... © KOCURIADA


Posiłek ogromny, kotlet płachta z metra cięty (foty nie zamieszczam, bo mi nie pozwolono, albowiem cudze policzki nad tym daniem się mocno wydymały i to wyglądało ponoć mocno nieapetycznie. Kurka felek, z chomikiem chyba żyję, a nie z łosiem ;p), ilość jak dla mnie nie do przejedzenia i cenowo bardzo bardzo przystępnie. Aha, i jeszcze kota mieli zajebistego, co sierść miał błyszczącą i drewnem palonym w kominku pachniał, a do tego od razu zaczął traktorzyć jak go wzięłam w objęcia:

W Żniwnym Łanie koty mruczą dla ludzi na zawołanie © KOCURIADA


Ech, koniec przygody...
Ale niebawem kolejna :D
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
KOCURIADA
| 18:38 niedziela, 24 października 2010 | linkuj Trza było jechać z nami! Jakie "spocznę"? Już dawno wróbelki ćwierkały coś o suwalskim Sylwestrze, no chyba plan nadal aktualny??? U mnie ponad połowa sukcesu, 850 wykręcone :) Teraz to już tylko 7 razy machnąć po 5 km (miało być codzienne jeżdżenie, więc dotrzymam słowa) i przerzucam się intensywniej na IC :) Litwa 2011 czeka!!! :D
lobotomik
| 15:37 niedziela, 24 października 2010 | linkuj Oj, zajebista wycieczka, czytając wycierałem łzy zazdrości wierzchem dłoni, super! A mi się już trochę nie chce, chyba się wyjeździłem - dociągnę do 8k i spocznę:(
KOCURIADA
| 13:38 niedziela, 24 października 2010 | linkuj Jeremiks, to był mój pierwszy trening przed Kocurowem :D
jeremiks
| 08:31 niedziela, 24 października 2010 | linkuj Świetna wycieczka, super opis, foteczki oraz gratki za dystans... pozdrowerek :))
elStamper
| 21:17 sobota, 23 października 2010 | linkuj Nie powinni was w ogóle wpuścić. Przecież wiadomo, że klient w krawacie jest mniej awanturujący się...
KOCURIADA
| 19:25 sobota, 23 października 2010 | linkuj ojej, było otwarcie, a my nie w garniakach...co za chamówa...
elStamper
| 19:17 sobota, 23 października 2010 | linkuj Fajna wycieczka... a i opis niczego sobie :)
Trafiliście na otwarcie wyremontowanego dworca na Widzewie. PKP rules ;D
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!