avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 100.07 km (2.50 km teren)
04:56 h 20.28 km/h
Maks. pr.:45.16 km/h
Temperatura:

Arkadia - Nieborów

Czwartek, 28 października 2010 · dodano: 28.10.2010 | Komentarze 2

Etap 1:
Nowosolna – Byszewy – Sierżnia – Lipka – Szczecin – Dmosin – Borki – Lubianków – Wola Lubiankowska – Łyszkowice – Zakulin – Bełchów – Dzierzgów – Bobrowniki – Arkadia – Mysłaków – Nieborów
Etap 2:
Kołacin – Wola Cyrusowa – Lipka – Sierżnia – Skoszewy – Borchówka – Kalonka – Bukowiec – Grabina – Nowosolna

(oraz samochodowy etap pośredni nie liczący się wcale, ale wpisuję ku pamięci: Nieborów/Bolimów/Skierniewice/Maków/Lipce Reymontowskie/Mszadla/Siciska/Kołacin)

Zwołałam 2 dni temu całe rowerowe towarzycho do kolejnej przygody i stawili się nawet licznie, w następującym składzie:

- przodownik pracy = Jakubek
- pompka pasująca do jegoż opon
- termos 0,3l dla ratowania życia mego
- 2 kanapki (pierwsza z dżemidłem, a druga w wersji cięższej, mięsno-serowej)
- jakiś ciuch na mój spocony grzbiet (właściwie sztuk kilka... a może: prawie cała szafa?)
- mapka sprytnie przerobiona na laminat
- telefon na tak zwany wszelki wypadek losowy
- aparat, co by udokumentować realizację śmiałych zamiarów
i.......... bidulka sierotka JA :D

Plan obliczony na wycieczkę grupową zawierał przejazd do Skierniewic, skąd powrót do Łodzi miał się odbyć pociągiem. Zmodyfikowałam jednak z lekka zarys wycieczki – primo, jak wiadomo, do raju wybierałam się samodzielnie, a secundo jakoś nie mogłam się dziś rano pozbierać z tym całym mnóstwem gratów przez co wyruszyłam dosyć późno. Umówiłam się zatem z chorowitkiem Łosiem, że odbierze mnie autem z Nieborowa, co bym nie musiała gnać na złamanie karku na ten nieszczęsny IR do Skierniewic. I bardzo dobrze zrobiłam, bo dzięki temu wolniutko sobie popedałowałam, bez zbędnego napięcia a i na focenie było znacznie więcej czasu, nie wspominając już o tym, że nie byłam skazana na same widokówki, bo i mnie parę zdjęć pstryknięto na miłą pamiątkę :D
Jeszcze przed wyjazdem z miasta, ktoś z góry postanowił mnie kropidłem poświęcić, co uznałam za dobry omen, przy czym nie odpuszczałam aż do Skoszew następującej modlitwie: „słoneczko wyjdź zza chmurki, już proszę nie złość się...lalala....słoneczko już się zbliża, już puka do mych drzwi, pospieszę je przywitać, z radości serce drży” ;p No i kropić przestało za Lipką, gdzie zmieniłam melodię na „serduszko puka w rytmie czacza” i nie mam bladego pojęcia skąd się to do mnie przypałętało ;p No cóż, najwyraźniej statystyczny zwykły śmiertelnik dużo śmieci wozi w swoim umyśle, a najgorsze, że wypływają na powierzchnię od sasa do lasa i pełną parą niespodziewanie atakują.
Do Dmosina drogę znałam, po skręcie zaś na Borki zaczął się mały spontan. Upomniana, że mam pytać o drogę tylko autochtonów i tylko mężczyzn (;p), przy pierwszym wątpliwym, nieoznaczonym skrzyżowaniu stanęłam zasięgnąć rady. No i doigrałam się, bo od nie jednej a kilku sztuk autochtonów płci świadomie wybranej usłyszałam, że...są nietutejsi ;p Cóż, pozostawię to bez komentarza. Czasu nie chciałam marnować, więc wybrałam intuicyjnie i jak się okazało, na samej sobie się nie zawiodłam ;p Przy kolejnej zagwozdce leciwy autochton (na pewno „tutejszy”, bo wpierwej zagadnęłam o tę właśnie kwestię) na złą drogę mnie sprowadził (następnym razem i na wiek informatora trzeba zwracać uwagę ;p), więc zamiast trafić do Albinowa, od razu odbiłam na Kalenicę. Też dobrze, jak fun to fun, jechało się całkiem całkiem :D. Co dobre szybko się jednak kończy, bo po skręcie na 704 był fatalny i wąski asfalt aż do Łyszkowic (plus debile z ciężarówek), no ale na całe szczęście od miasteczka/wsi aż do samego Bełchowa rozpieszczała mnie bezproblemowa dłuuuuuuuuuuga prosta ;p A stamtąd wbiłam się na niebieski szlak książęcy i wjo bezpośrednio do Arkadii, gdzie udało się przyklepać pierwszą z brzega ławkę na kilka minut przed przybyciem Łośstronga. Po wstępnym uszczupleniu zapasów oddaliśmy się romantycznemu spacerowi po słynnym parku, który w sumie zrobił na nas bardzo przygnębiające wrażenie. Po wizycie w nastrojowym Bath i Lacock, właściwie powinniśmy się tego spodziewać...kurde, żeby chociaż te kamienie kefirem dobrze posmarowali, to by szybko i pięknie się zestarzały...a tu nic, a tu Polska cegłą i betonem murowana właśnie...istny patchwork, choć trza przyznać, że nawet fotogeniczny :p
Następny punkt programu – Nieborów - zatarł nieco przykre poarkadyjskie wrażenia. Już sama monumentalność miejsca pozwala o nim sądzić, że tkwi w nim wielki potencjał. Tylko jak zwykle, mamy deficyt w kasie i w ludziach myślących z rozmachem. No i rowerka nie pozwolili wprowadzić, czym rozsierdzili Łosia :(
Dopełnieniem dzisiejszej przygody było poszukiwanie jadłodajni. Łowicka karczma miała 140 dzieciaków na pokładzie, czas oczekiwania na obsługę wynosił ponad godzinę, więc skazani byliśmy na zajazd przydrożny, wielki niczym sołtysowa stodoła. Żarełko nawet polecam, obsługa miła, lecz naczynia mieli zdecydowanie do dokładnego doszorowania (tak, tak, nadaję się na cichego klienta). Po obżarstwie zapakowaliśmy opasłe brzuchy do auta i obraliśmy kurs na domek przez Puszczę Bolimowską, co by wiedzieć, jak zaplanować kolejny rowerowy wypad. W trakcie tej nudno-łatwej podróży poczułam, że to wcale nie musi być koniec mojej przygody, a że kurczaczek wstępnie strawiony, dzielnie postarałam się o wyrzucenie nas z auta, stąd 2 etap kręcenia :) Oj ciężko już było, dzień się szybko kończył, a ja zostałam sama z pagórkami, do samego końca pod wiatr i do tego z wyjącym o pomoc pęcherzem. Ślamazarnie, ale jednak dojechałam do celu, oczywiście nie mogłam sobie odmówić skrętu na Borchówkę, gdzie nóżki natychmiastowo przełączyłam na autopilota ;p
I wyszła 100 do kolekcji, a wieczorkiem będzie druga setka – na smaczny słodki odpływ w krainę Morfeusza...

O, zapomniałabym, jeszcze fociencje:

Niepewny początek podróży... © KOCURIADA


i wątpliwości rozwiane zalotnym spojrzeniem ;) © KOCURIADA


a w Lubiankowie nie tylko drzewa nabierały kolorów ;) © KOCURIADA


a już w Arkadii sukcesu stokrotka... © KOCURIADA


i na ławce posilająca się sierotka © KOCURIADA


czas na rundkę wokół stawu... © KOCURIADA


Tutaj odnalazłam spokój po mojej walce ;) © KOCURIADA


romantyczna foto-sesja dwojga w ruinach © KOCURIADA


i jakże romantyczne pozowanie na płetwonurka ;) © KOCURIADA


arkadyjski detal zawijany © KOCURIADA


a tu już nieco mroczny Nieborów © KOCURIADA


platanowa czarna mordka © KOCURIADA


i psychodeliczny bukszpan tamże :) © KOCURIADA


Nadeszła chwila na ważne podsumowujące autopytanie oraz autoodpowiedź na nie:
No i jak się w samotności przemierzało świat???
Och, ach, wręcz wpaniale!!! Prawdziwa rewelka!!! Nic nie przesłaniało horyzontu ;p Nieznane, phi, nic strasznego, jeśli zgubisz się w jednej wsi, to się odnajdziesz na końcu drugiej i po całym kłopocie, licznik się tylko z tego ucieszy ;p I właściwie wszędzie dobrze, dokładnie tak samo dobrze jak w domu ;p Trzeba będzie wypuszczać się w ten sposób na pastwę życia o wiele wiele częściej ;p
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
KOCURIADA
| 06:06 sobota, 30 października 2010 | linkuj prędzej w zombiaka :)
lobotomik
| 10:26 piątek, 29 października 2010 | linkuj Jeszcze trochę i zamienisz się w cyborga:) Do zobaczenia wieczorem
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!