avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 91.27 km (8.00 km teren)
03:55 h 23.30 km/h
Maks. pr.:46.50 km/h
Temperatura:20.0

ESPEDE KARATE SHIMANO LIETUVA 2011 – 2 dan: Żegary-Druskinnikai

Niedziela, 19 czerwca 2011 · dodano: 08.07.2011 | Komentarze 2

Żegary-Halina-Salos-Lazdijai-Veisiejai-Kapciamiestis-Viktarinas-Leipalingis-Druskinnikai

Drugiego dnia poranek przywitał nas smętną mżawką nad zasmuconą taflą jeziora:
Pożegnanie z Żegarami © KOCURIADA


Okrążywszy wodę sporą łachą szutrów (z dnia na dzień doceniałam je coraz bardziej! :D) przekroczyliśmy granicę polsko-litewską w bliżej nieokreślonej, zapomnianej przez cały świat dziurze. Najnowszym, najbardziej błyszczącym elementem tego krajobrazu była tablica z napisem „Lietuvos Respublika” - całą sobą drwiąca z biednego otoczenia. Krajobrazy jednak wręcz ociekały lukrem plejady roślin nie do spotkania po polskiej stronie, co wynagradzało widok wplecionych w tę śliczną naturę nędznych drewnianych chat, zapadniętych i z dawna opuszczonych. W ogóle cała Litwa tak właśnie zaryła się w mej pamięci: naturalnie pięknie i kosmicznie biednie, aczkolwiek nadzwyczajnie czysto :)

Po uzupełnieniu zapasów w łoździejskim „superasmarketai”:
Koń pod Iki czeka na ludziki... © KOCURIADA

ruszyliśmy całym stadem w stronę Druskiennik, lecz asfaltowe górki pokonywałam na tyle niefrasobliwie (zmora moich sztywnych poglądów! ;P), że szybko odpadłam, a ze mną lojalnie został także Łoś. I się dopiero zaczęło...otrzymałam gigantyczny paternoster za jazdę na zbyt wysokich przełożeniach. Palnęliśmy sobie z tej okazji kilka „schabowych dobrze rozbitych” w szprychy, po czym zmieniłam trasę skręcając w pole. Ładne było, a ja musiałam koniecznie zerwać się z postronka, by ocalić w sobie resztki człowieczeństwa :P

Skręcam gdzie nie trzeba © KOCURIADA


Chwila wolności © KOCURIADA

Oki doki, iki tiki tak...odetchnęłam pełną piersią, popatrzyłam na szybującego tuż obok mnie drapieżnego ptaszora, po czem wróciłam pokornie na asfalt stwierdzając „A zauważyłeś, że ta 8 pociąga za sobą DWÓJECZKĘ piiiiipiiiiiipiiiiiiiiip????????”
Tak, o-pe-er był niesłuszny, ale dzięki niemu całą resztę wyjazdu miałam już w tym temacie święty spokój i wypracowaliśmy, zdaje się, całkiem fajny kompromis współpodróżowania. A polegał on między innymi na tym, że zatrzymywaliśmy się kiedy tylko tego potrzebowałam, czyli z głodu, z chłodu lub dla czystej frajdy, jak na przykład tutaj:
Moment relaksu, tak lubię :) © KOCURIADA


Stretching © KOCURIADA


A to był zwyczajny przyszkolny park dydaktyczny nazwany Vaikystes Sodas (z angielska „The Garden of Childhood”) – u nas takowych nie zoczysz, co opatrzę komentarzem fotograficznym:
Myśli, myśli, myśli... © KOCURIADA


Po skręcie w prawo w miejscowości Veisiejai droga zaczęła ciekawie meandrować a wiatr boczny przeszkadzać ;P Chcieliśmy mieć ten etap jak najprędzej za sobą, więc dosłownie tylko na moment zatrzymaliśmy się przy sklepie w Kapciamiestis, pod którym Zalepińscy plus Lobotomik nawadniali ciała złotym płynem.
I się w końcu do-pedałowaliśmy: wiatru w plecy, pięknych białych koni pasących się leniwie na poboczu i pierwszego na tej wyprawie spierdalamento-sprintu przed litewskim kundlem. Dobrze, że było ciutkę z górki, bo sakwy były prawdziwą kulą u nogi w pierwszych sekundach przyspieszki ;)

Przed Druskiennikami pojawiły się nieco większe przewyższenia co mnie znowu rozleniwiło (cały czas kołatała w mej głowie myśl o ilości kilometrów, które jeszcze przede mną, hehe), zdążyliśmy minąć z pozdrowieniem 2 profi-bajkerów i już mieliśmy na kole Sieka, któremu zachciało się tempówki, więc niecnie przerobił nas na zajęczy pasztet. Po wjeździe do przygnębiającego miasteczka uzdrowiskowego zajechaliśmy od razu pod Iki, do którego chłopaki udali się w celach wiadomych, zaś ja pilnując rowerów obserwowałam poczynania małej rowerzystki. Cała była w różowościach, a ilością machnięć głową w prawo i lewo przed włączeniem się do ruchu wprawiła mnie w prawdziwe zdumienie:
Litewska rowerzystka © KOCURIADA


Po ochędożeniu się na kwaterze uderzyliśmy w miasto na poszukiwanie dobrego jadła. Ścisłe centrum Druskiennik zatarło moje pierwsze przykre wrażenia, główny deptak wyglądał niczego sobie, z wielce inspirującymi rzeźbami:
To zdjęcie nie potrzebuje tytułu © KOCURIADA

a obiad w „Sicilia” był pyszny. Do tego testowanie piwa nad jeziorem i telewizyjny bubel z zakochanym Czesiem otwierającym się na przestrzeń partnerstwa. Czy można bardziej „nakruszyć szczęściem?” :D:D:D:D:D
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
evesiss
| 13:44 sobota, 9 lipca 2011 | linkuj Iki, iki:)
lobotomik
| 19:14 piątek, 8 lipca 2011 | linkuj Ech, ludziki z Iki...
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!