avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Skołowałam 130.15 km (1.50 km teren)
05:55 h 22.00 km/h
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:18.0

ESPEDE KARATE SHIMANO LIETUVA 2011 – 9 dan: Kaunas-Okliny

Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 24.07.2011 | Komentarze 0

Kaunas – Garliava – Mauruciai – Skriaudziai –Purviniske – Gavaltuva – Antanavas – Pilviskai – Vilkaviskis – Graziskiai – Vygreliai – Sudawskie – Wiżajny – Okliny

Ostatni odcinek serialu z biblijnym cytatem w tle :)

Miał to być dzień błękitu, na przekór szarudze, jaka na dobre rozpanoszyła się za oknami naszego małego ciepłego em usytuowanego na parterze jednego z wielu kowieńskich beton-wieżowców. Powyciągałam w związku z tym wszystkie części mego niebiańskiego lajkrowego stroju, zaczęłam się w nie ochoczo wturliwać i wtem zza węgła wyskakuje Dawko dzierżący w dłoni żółty fraczek.

-„Dla mnie?” (ja – z miną podduszonego dekla)

-„a dla kogo, mój Ty liderze?” (on – z bananem rozciągniętym w poprzek twarzoczaszki)

Po takiej odpowiedzi przyłapałam samą siebie na „niegrzecznych myślach”:

Totalnie nie współgrał mi ten „kulor” z resztą uniformu, ale z drugiej strony….hmmm…być liderem? Wjechać triumfalnie do Polski? Czemu nie :P

Bardzo się cykałam, że nic z tego nie wyjdzie, zwłaszcza jeśli wypompują mnie na rozgrzewkowej trzydziestce. Do tego Lobo nie ukrywał, że ma identyczne zakusy na pierwszeństwo wjazdu do ojczyzny…w starciu z tytanem nie miałam żadnych szans.
Zakończyłam więc pospiesznie swe „niewczesne rozważania”, bez przekonania założyłam „wdzianko-przegranko” i posłusznie wpisałam się w peleton…w szary koniec peletonu :)

Początkowe tempo takie jak zwykle, jednak tym razem naprawdę skoncentrowałam się na oddychaniu przeponowym, co zaczęło owocować względnie niskim poziomem zasapania ;P

Nieoczekiwanie pogoda przyszła w sukurs moim planom - „wydymając się” na naszą zgraję ile tylko wlezie, trochę z boku, więcej w twarz. Jedyny moment prawdziwego osłabienia dopadł mnie tuż przed pierwszym postojem, gdzie pod zamkniętą kawiarnią schowaliśmy się przed deszczem. Potem było coraz lepiej - mimo przeciwności losu :P

A fatum było całkiem pokaźnych rozmiarów:

Po skręcie w Purviniske, do którego troszkę dociągnęłam chłopaków (E⪙ udali się w krzaki jakieś 4km wcześniej), Sieku wypruł jak strzała, podczas gdy dream team w składzie Łoś i ja wpadł do sklepu wyczyścić półki z coca-coli…której zbrakło!

„Noż kukaracza! Przegram z kretesem???”

Przed nami był 17-kilometrowy odcinek jazdy centralnie pod wyciupisty wiatr - kawał prawdziwej mordęgi, bośmy ledwie kręcili średnią 20 z hakiem. Na tymże fragmencie zaczęła mnie mentalnie uwierać żółta koszulka O..O

Co prawda, Lobo przestał majaczyć na horyzoncie, ale byli jeszcze doganiacze, którym należało zwiewać sprzed kół, więc zaczęłam wychodzić partnerowi na krótkie intensywne zmiany.

„Może się uda?”

I tak zostało do końca dnia: „Uda się, nie uda się, uda się, nie uda się, ale komu psia kufa ma się udać, jak nie mnie?”

Nakręciłam się do tego stopnia, że deszcz przestał mnie cokolwiek obchodzić (sorki Łosiu, ale trza było nie wywoływać wilka z lasu ;P). Tylko burza z piorunami na wyjeździe z Vilkaviskis ostudziła moje zapędy na jakieś pół godzinki ;) Schroniliśmy się pod rzędem drzew przy głównej trasie, odczekaliśmy aż się niebo opamięta, przebraliśmy w suche ciuchy na oczach połowy miasta i chodu, bo nie chcę tracić czasu ;P

Pracujemy zawzięcie, a wokół cudna pogoda, strasznie prażyło po plecach!
Ledwie co zdążyłam podeschnąć przez te kilka marnych kilometrów i….
ło, znowu to:

Z takimi nie wygrasz :) © KOCURIADA


Anioły nie dawały odpocząć, najwyraźniej dzień wcześniej poszło tam na górze za dużo Svyturysa :P

Z tymi też © KOCURIADA


Ale co tam, niesamowicie dobrze zrobiło się na duszy, niby lało jak z cebra, a powietrze było jednocześnie tak świetliste, że patrząc jak wielkie krople deszczu odbijają w sobie cały świat, rżałam z zachwytu niczym koń w galopie :D I nie przestawałam pedałować.

„Oby tylko wrócić do ojczyzny”

W Vygreliai powinnam zatrzymać się nad tym cudnym szmaragdowym jeziorem i podziękować jego Pani za opiekę. W końcu i moje imię wywodzi się z wodnej rodziny :)
Obiecałam jednak, że w przyszłym roku wrócę w tamte strony naprawić swój błąd :)

Po wjeździe do Polski poczułam ogromną ulgę, jakbym narodziła się na nowo. Sudawskie okazało się przepiękne! Kocham ten nasz zahukany kraj (choć miast nadal nienawidzę ;P), a po osiągnięciu punktu zbiórki w Wiżajnach padłam jak kawka.

Zaraz po tym, jak się okazało, że dziwnym zrządzeniem losu, WYPRZEDZILIŚMY SIEKA!!!!!!

Zatem ostatni zostali pierwszymi.

Taaaak, nie wybielam się, nie kłamię, więc skonstatuję, że cieszy mnie ten stan: ciężki jak cholera rower, wygranie etapu i ja :)

Koniec przygód opętanej logistyką Kocuriady.

Za całokształt dziękuję całej ekipie, że znowu dali mi w kość, Dawkowi za ocean cierpliwości, a najwięcej moim szarym eminencjom, prawdziwym bohaterom tej wyprawy, czyli siedmiomilowym Szit-butkom:

Heroes © KOCURIADA


Oj, zapomniałabym - to także Wasz sukces, moje super komfortowe żelowe wkładeczki :P

W 9 dni pokonałyście 1039, 38 kilometrów.

Jestem z Was dumna :D
Kategoria Yogus (55...)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!