avatar Jestem KOCURIADA z Łodzi - . Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie. I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Roczne wzloty i upadki:

Wykres roczny blog rowerowy KOCURIADA.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Triki (25...55)

Dystans całkowity:12299.10 km (w terenie 1606.00 km; 13.06%)
Czas w ruchu:224:02
Średnia prędkość:21.73 km/h
Maksymalna prędkość:60.60 km/h
Suma podjazdów:22238 m
Liczba aktywności:320
Średnio na aktywność:38.43 km i 1h 44m
Więcej statystyk
Skołowałam 31.71 km (4.50 km teren)
01:23 h 22.92 km/h
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:20.0

Syndrom dnia po

Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 23.04.2011 | Komentarze 0

Dobrze jest się ujechać – umysł od razu bardziej przejrzysty i nie chwyta już tak kurczowo przepływających przezeń głupot. Można się cieszyć lustrzanym odbiciem :)

Uczyniłam dziś to, co się robi zazwyczaj po tym, co było dzień wcześniej, czyli w tym przypadku: po dłuższym dystansie :) Wyszedł mały Fikander snujący się po okolicznych asfaltach. Przy okazji naniuchałam receptorami noso-gardzielnymi full białego kwiecia suto oblepiającego napotkane krzaki i coś tak jakby czacha mi ciąży od tych wonności...

No i nadal jestem pod wrażeniem „RejsinRalfuf”, choć w przednim kółku słychować popiski przypominające darcie pazura po szkolnej tablicy i nie mam jeszcze pomysłu jak się z tym uporać...ale zara odpalę jutjuba i zajrzę do łajkipedyji, więc będzie gitarra ;)

A na marginesie dodam cichutko, że do pełnej skali porównawczej brakuje mi tylko trasy na Rocket Ronach, ale one są przecież Expertkowe, więc obiecuję ze skrzyżowanymi palicami, że tej świetej krowy nie ruszę ;P
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 35.56 km (0.50 km teren)
01:29 h 23.97 km/h
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:20.0

Ziutkowy Relaks - Episode II

Środa, 20 kwietnia 2011 · dodano: 20.04.2011 | Komentarze 4

Jeśli coś daje człowiekowi niebywałą przyjemność, należy tego często używać – zatem dzisiaj powtórka z rozrywki :)
Ziutkowe siodełko podwyższone po raz 3 i mam nadzieję, że ostatni :) Pozostałe klamoty także nastawione prawidłowo :) Przed nami jeszcze jeden test = test wagi państwowej, po którym obaczę, czy zajdzie konieczność posiłkowania się zewnętrzną opinią co do wyboru powozu na majówkę. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że będę ciągnąć szprycho-zapałki, lać wosk przez klucz imbusowy i sprawdzać bikeboardowy horoskop a wszystko to oczywiście w klimacie palonych przez szamana gum...

Relaksacyjnie przez: Nowosolna – Wiączyń – Rataja – Srel – Jędrzejowska – Wiśniowa Góra – Bedoń Wieś – Wiączyń – Nowosolna

ps. DZISIAJ DOJECHAŁY RACING RALPHY EVO :)))))))))))))))))) I stópki od razu zaczęły mnie smyrgotać - na samą myśl, że znowu będzie co porównywać :))))))))))))) Życie jednak fajne jest :))))))))))))))))
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 35.37 km (1.00 km teren)
01:34 h 22.58 km/h
Maks. pr.:41.13 km/h
Temperatura:18.0

A dzisiaj to będą nawet dwa wpisy :)

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · dodano: 19.04.2011 | Komentarze 5

Nie wiem, czy to dobry pomysł, by po 300 przymusowych przysiadach wykonanych w pracy rzucać się na podjazdy, ale cóż, plan od dawna ułożony, więc nie chciałam go modyfikować.
Zatem krótka poobiednia „dżemka” regeneracyjna i ziuuuuuu na trening.
Okolicznych wzniesień było 6, wreszcie połknęłam te z górnej półki i o dziwo nawet sprawnie mi to poszło. Pewnie dlatego, że nie wypruwałam sobie żył na 100, tylko na 80 procent (zważając na mój obecny tryb życia, setka z pewnością byłaby gwoździem do kocuriadowej trumny).

No i mam luz na lewym bloku, bo zdarza się, że stopa przy mocniejszym depnięciu zaczyna drętwieć. Nie akceptuję tej „przyjemności”, więc problemowi nadaję status „emergency”! Z tego też tytułu poszukuję terminatora do likwidacji powyższego problemu - proszę zgłaszać CV z aktualnym zdjęciem na mój priv (referencje mile widziane, wymagane min. dwuletnie doświadczenie itepy itedy bla bla bla)...

No i mjuuuuzik na pagóry (wstępną gadaninę trza przetrzymać :P):
&feature=related
Run for Your life :)
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 40.33 km (1.50 km teren)
01:43 h 23.49 km/h
Maks. pr.:43.05 km/h
Temperatura:18.0

Chillout

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · dodano: 18.04.2011 | Komentarze 0

Nic szczególnego, czyli odpoczynek po wczorajszej objazdówce.
Popracowo wybyłam na dwór pomachać nóżkami - oczywiście uważając przy tym, by się zbytnio nie Z-machać.
Ostatnie 10 kilometrów „falowałam” pod wiatr, więc ciuszki i tak do wykręcenia...
Taki to był poniedziałkowy chillout :)
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 34.48 km (6.00 km teren)
01:31 h 22.73 km/h
Maks. pr.:45.18 km/h
Temperatura:14.0

Wyprawka

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 16.04.2011 | Komentarze 2

Do Łagiewnik na spotkanie z Jelonkiem :D

W ramach przedhiszpańskiej wyprawki próbowałam jej wcisnąć choćby herbatę (skoro już na wstępie wzgardziła szarlotką), lecz ta wstrętna Chuda MaUpa (czulej już nie potrafię :P) do końca pozostała nieugięta...Wciągnęłam zatem z rozkoszą oba przysmaki do własnego brzuchola i zaryzykuję przy tej okazji tezę, że mineralki, którą Ilo tak wolno sączyła podczas spotkania, styknie za cały prowiant na 3 tygodnie jej espańskich wojaży. I głęboko wierzę, że jelonkowa waga nawet na gram nie drgnie w którąkolwiek stronę – w końcu już ze dwa lata ma na wyświetlaczu palniętą naklejkę z napisem: CO BY NIE BYŁO, TO WŁAŚNIE JEST NORMA.

A po obżarstwie okraszonym dyskusją na temat „puszczania płazem”, trafiła się nam sposobność zagrania w luksusową wersję bierek:

Żabie bierki © KOCURIADA


Uznałam jednak, że lepiej będzie, jak ukradkiem podniosę ten smaczny susz i takim samym cichcem wpakuję Ilo w kaptur, no niech ma dziewczyna na podróż choć taką konserwę...
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 48.68 km (1.50 km teren)
02:16 h 21.48 km/h
Maks. pr.:41.10 km/h
Temperatura:15.0

Niech każdy robi co chce

Piątek, 15 kwietnia 2011 · dodano: 15.04.2011 | Komentarze 4

Na mej szarej eminencji zachwytu przez asfaltowo-naprawiany Eufeminów do uroczego Gałkówka Parceli, by zawrócić przez błogie Witkowice na sadzawkowy Małczew.
A stamtąd wygwizdowym Ksawerowem do bogatej Moskwy, co by skręcić na wijące się Jaroszki prowadzące na płaski Buczek.
Z Buczka zaś w towarzystwie tirów na Janinów, z odbiciem do wyludnionego Głogowca, z którego na zielony tunel Borchówki.
Zaś po dłuuuugim wspinaniu się na Kalonkę skręt w lewo na Bukowiec i dalej hop aż do Janowa, by ostatecznie z prawencji uderzyć na Nowosolną.
Było miło, ale się skończyło.

No kompletnie nie moja bajka, ale może od czasu do czasu powinnam mieć taki „sajko pattern”? :

Teksty Pono też chromolę :P

Każdy robi co chce.
Trudno.
Co zrobić.
Najwyraźniej świat jest bardziej monadyczny, niż mi się dotychczas wydawało.

Landrynku, wybacz Kochany, że zaczynam o Tobie myśleć w kategoriach złomka, ale już mi jedni połowę radochy z kręcenia odebrali, a teraz....szkoda gadać Jakubku, naprawdę szkoda gadać...
:((((((((((((((((((
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 27.61 km (0.50 km teren)
01:22 h 20.20 km/h
Maks. pr.:44.40 km/h
Temperatura:17.0

Hit miesiąca

Wtorek, 12 kwietnia 2011 · dodano: 13.04.2011 | Komentarze 0

Skoro już skrobnęłam w tytule o hicie tego miesiąca (absolutnym, niezaprzeczalnym i nieodwołalnym!!!), to go zapodam. Będzie to tekst z gatunku „absurdy pracowe” :P Mam ich już sporą liczbę skrzętnie odnotowanych w tajnym pliku i jestem pewna, że umilą mi niejeden starczy wieczór spędzony przy skobku tabletek...
„Świeżynkę” stworzył Pewien Szef Pewnego Działu Pewnej Poważnej Firmy. Uraczył pracowników taką oto poważną decyzją (achtung, achtung, należy przyjąć wygodną pozycję leżącą, przestać przeżuwać jedzenie czy co tam się aktualnie w paszczy posiada, albowiem grozi to natychmiastową śmiercią...a najlepiej od razu i bez walki poddać się samemu brzmieniu słów, niech dźwięk słodko prowadzi umysł na semantyczne manowce...).
Dobra, nie przedłużam, jadę z cytatem:

„Rezygnujemy z wyjątku rezerwowalności sal nierezerwowalnych w stosunku do sal nierezerwowalnych na obu open space-ach”

Ja się tylko skromnie pytam - O co w tym kurwancka chodzi???

Czy naprawdę nie można prościej???


Jeśli zaś wziąć na warsztat moją rowerową wycieczkę, to była to wspaniale leniwa jazda w porywach Dziada Wichera. Dotlenianie organizmu dodatkowo umilał Żultelmen Deszczuch.
Nie narzekam jednak wcale, ponieważ obydwaj nieźle grzali (znaczy, było mi ciepło :P)
No i w końcu, po treningach wielu (czyli tym wczorajszym piramidalnym) mogłam spokojnie czachą na boki pokręcić i poprzypatrywać się sennie płynącemu krajobrazowi.

Soczysta Zieleń owinęła sobie wokół palca prawie cały Świat.
Pasi mi to wery wery wery macz :P
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 45.13 km (2.00 km teren)
02:04 h 21.84 km/h
Maks. pr.:41.70 km/h
Temperatura:8.0

Piramidy założone?

Poniedziałek, 11 kwietnia 2011 · dodano: 12.04.2011 | Komentarze 4

Na początek dzisiejsza melodia pod espedy:

Podejrzewam, że ostatnimi czasy poprzestawiało się cosik w kocuriadowej główce. W zaciszu „normalnego” trybu życia traktuje swe ciało z należnym mu szacunkiem i w pełen ostrożności sposób. Lecz niech no tylko wskoczy na który z rowerków, a już rzeczownik staje się czasownikiem i to, co powinno być „świadomym narzędziem przynoszenia pożytku innym” momentalnie przemienia się w „świadome katowanie narzędzia celem pożytku egoistycznego”. Dzisiaj dokładnie tak samo!
Zgodnie ze wskazówkami udzielonymi przez zagipsowanego He-Mana z przyjemnością wybrała się na interwały. Ale nie żeby takie zwykłe, plebejskie – to miały być interwały specjalne, trudne do opanowania, interwały iście inteligenckie, czyli tzw. piramidy :))) Zanim jednak dotarła na miejsce katuszy, czerep jej zaczął buzować, bo z pamięci wyciekło prawie wszystko i z wytycznych ostało się tyle co kot napłakał, jakieś trzy po trzy, no setne ułamki całości...
Nie poddała się jednak tak łatwo, odpaliła stoper i dalej przebierać kopytkami ile tylko sił w tychże! A kręciło się ciężko, zamiast sugerowanej prędkości MINIMALNEJ równej 30km/h ledwie ukręciła 27 i to u szczytu swych możliwości, jak było lekko z górki!
Żałosne, żenada, wredny żart!
Z płucami uroczyście przewieszonymi przez ramę (lewe mniej ciążyło, ale to pewnie z uwagi na ubytek na „pompę paliwową”) doczołgała się przez Stróżę do trasy „z-Rokicin-na-Wiskitno”. A tu jeszcze druga runda w zanadrzu...nic to, plan to plan, obiecała wykonać, więc zawróciła, odczekała jeszcze tylko by na wyświetlaczu pojawiła się minuta zero:zero iiiiii ogień!!!
Na licznik wskoczyły cyferki 3 i 5 i dalej windują...

Nooooooooo taaaaaaaaak! Toooooo teeeeeeeen wiaaaaaaaaatr!!!

A jeszcze nie tak dawno chciała zboczyć w pierwszą lepszą odludną dróżkę, obwinąć sobie szyję „dżagwajerem” i spuścić rower do pierwszej napotkanej wiejskiej studni...

Zatem do zestawu "cośtamów" godnych obserwowania dopisać trzeba „IGNORANCJĘ” :P

A dla skurczybyka z Bedonia co mi tak ładnie do nóżki przez calutkie pole leci za każdym razem jak tamtędy przejeżdżam, postanowiłam przy kolejnej okazji zabrać pętko kiełbachy. Karmę karmą będę zwalczać! O! ;P
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 40.96 km (25.00 km teren)
02:17 h 17.94 km/h
Maks. pr.:36.70 km/h
Temperatura:10.0

Paris-Roubaix?

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 2

Nie. Nowosolna-Łagiewniki, ale kostki brukowej i tak było co niemiara.
Pojechałyśmy w składzie: debilek sztuk dwie :)))
Pierwsza ubrana bowiem jak na wypad na Syberię, druga zaś na jedynym działającym przełożeniu, czyli 2/4. A w planach był las. Więcej lasu niż zazwyczaj.
Dziewoje odnalazły się wzajem gdzieś w okolicy „Geja Pomorskiego”, po czym ruszyły dziarsko pod wiatr i im dłużej serwowały sobie mikrodermabrazję, tym bardziej wyczekiwały przerośniętych krzaczorów. Trud syzyfowej pracy został wynagrodzony - drzewostan w końcu się objawił, lecz one („obie całkiem pomelone”) zamiast od razu skręcić na „dzikowisko” gibnęły się dalej, w inną część Łagiewnik, a tam było...to co było, czyli bruk :)))
Luuuubię bruk, zwłaszcza pod górkę – mam wtedy świadomość dobrze wykonanej pracy, a przy okazji cieszy mnie ilość zaoszczędzonej mamony (identyko jak z tą mikrodermabrazją ;p).
Wspinamy się i wspinamy (słyszę, że dyszę zdecydowanie głośniej od towarzyszki, a jak smarkam, o żesz jak ja „smarczę sobie smacznie”!)...i wtem górka przeradza nam się w stromy zjazd. I co? Ano to, że Ilonek Mój Jelonek niewiele myśląc o braku kasku na główce pomknął sobie w dół, na tym swoim dogorywającym sprzęcie :) No to ja za nim :)
Osiągnąwszy pułap terenowej depresji dowiedziałam się, że coś tam jednak Ilonce pod kopułą chodziło (strach czy jak to się tam zowie), lecz jadąc za nią nie miałam w polu widzenia żadnych obszranych szpryszek, więc (tutaj będzie mały apel) Ilo, możemy spokojnie uznać, że mimo męskiej komentującej widowni wyszłyśmy z tej przygody z twarzą (a nawet z twarzyczkami dwiema :P).
Pokręciłyśmy się jeszcze tu i ówdzie, może nawet częściej „ówdzie” niż „tu” i gdy już odeszła nam ochota na kolejną dawkę hecy zaparkowałyśmy u Parula na tak zwane „pitipiti”.
I kiedy Ilo w hołdzie poległym Polakom smoliła faję, ja wróżyłam sobie trasę powrotną z naparu:

Co to będzie, co to będzie?...Czyżby były to gałęzie? © KOCURIADA


Przedyskutowałyśmy całą masę spraw, było o Kanbanie, Kaizenie czy Pięciu Esach, a także o nazwie mojego czołgo-pomykacza, na ramie którego Ilo cały czas spostrzegała napis...a jakżeby inaczej, po prostu „ILONA” :D (Eh, Kobito, kup se wreszcie tego karbona, a nie jakiś podchody czynisz do Konającego Dziadka :P)

Po cukrowanej herbatce rozstałyśmy się na Wycieczkowej:

Zajechała, pomachała, odjechała... © KOCURIADA


I ostatecznie wybrałam powrót do domu przez las (wywróżyły mi się gałęzie, dobrze myślę?), a następnie przez Okólną, Wódkę i podjazd na Dąbrówce (czułam całymi nóżencjami, że kostki brukowej było dziś jednak za mało...) na Niusolti. Czyli od Kalonki przez Bukowiec i Grabinę znowu po asfalcie. Oj, jak mi się te gumy klajstrowały z masą bitumiczną, no po prostu szlag mnie trafiał! Co zrobić? Zmieniać je na huraganiczne czy rejsin-ralficzne???

A czasu na decyzję coraz mniej...No to mam kolejnego „fijoła” do przedwyprawowej kolekcji:

Słoneczny pochód fijołów... © KOCURIADA


A każdy z nich oznacza konieczność podjęcia decyzji. Sie porobiło!
Kategoria Triki (25...55)


Skołowałam 41.05 km (10.00 km teren)
02:07 h 19.39 km/h
Maks. pr.:41.03 km/h
Temperatura:15.0

Kocham poniedziałki, ale...

Poniedziałek, 4 kwietnia 2011 · dodano: 05.04.2011 | Komentarze 8

do kurwy nędzy tylko takie, które nie niweczą moich planów!!!

Ten wpis będzie ociekał złością, więc jeśli komu zależy na utrzymaniu „american smile” niech tego nie czyta, lojalnie ostrzegam!!!

Życie to jednak jakiś kurewsko kiepski serial z gównem i szczynami w roli głównej.
Co mnie mile połechce po sutach, to dla równowagi jebnie nożem w plecy i to od razu tasakiem do profesjonalnego rozbioru świń, bo i po cóż się bawić jakimś marnym scyzorykiem, kiedy się ma w zanadrzu „fajniejsze” zabawki.

Wynika z tego morał przede wszystkim taki, że „Karolinki” będą się w maju puszczać na prawo i lewo, lecz NIE w moim towarzystwie, a i wypad czerwcowy na Litwę stanął pod wielkim znakiem zapytania :(((

Zacznę jednak opowieść od samiutkiego początku tego egzystencjalnego Harpagana. Obudziłam się z planem, że pojadę dziś w ramach regeneracji na drugi kraniec miasta, na cmentarz przy ulicy Szczecińskiej – odwiedzić Mamę i Babcię. Zamierzałam jeszcze wpaść do Tatka, by sprawdzić czy go ciągle dręczy poantybiotykowa rzygo-sraczka.
Pogoda za oknem co prawda nie zapowiadała żadnej rewelacji, lecz wyglądała stabilnie, w związku z czym nie zastanawiałam się zbytnio nad odzieżą. Dawid napomknął tylko, bym nie zapomniała nakamurki, bo pewnie wiać będzie nie zgorzej aniżeli wczoraj, deszcze zaś mają być tylko przelotne...

Zebraliśmy się do południa, Łosiu uderzył na swoje przedpracowe interwałki, a ja pół godzinki po nim śmignęłam w swoją stronę, (prawie) goła i wesoła, że fajnie się kręci.
Po skręcie na Bukowiec stwierdziłam, że wieje mi w pysk. Przed Okólną zaczęło z deczka kropić, ale jak się okazało tylko przelotnie, więc nawet nie mignęło mi przez czachę by wracać do domu. Z Okólnej skręciłam sobie na super wyludnioną Wycieczkową, i pedałowałam spokojnie pod górkę aż na horyzoncie zaczęły majaczyć 2 rowerujące sylwetki. Jechali z naprzeciwka, rozkminiam, że chyba faceci i myślę: „Nic to, zrównamy się, przywitamy i rozjedziemy”. Wdrapuję się powoli na wzniesienie, ze wzrokiem utkwionym w asfalt tuż przed przednim kołem. Kątem oka spostrzegam, że to już, podnoszę zatem na moment wzrok i zanim jeszcze zdążę otworzyć paszczę słyszę od jednego z „panów” tekst: „JEBNĄĆ CI?”. Przez ułamek sekundy łapię z tym kutafonem bezpośredni kontakt wzrokowy i już wiem, że się skurwiel pomylił, bo na jego otłuszczonej łysej pale maluje się zdziwienie, że ma przed sobą babkę. Czyli, że szansa na spektakularny wpierdol dany przypadkowemu rowerzyście przepadła, przez co nie będzie miał się czym chwalić na osiedlu. No jakem w miarę ułożona Kocuriada, tak bez pardonu wpakowałabym takiemu troglodycie banana w łapę i zamknęła w klatce!

Byłam przekonana, że jazda na rowerze to rozrywka z gatunku tych bardziej wysublimowanych, tych dla ludzi inteligentnych, dobrze ułożonych, no po prostu dla ludzi fajnych. Cóż, myliłam się. Nie zapominajmy jednak, że mieszkam w Łodzi. Tutaj są inne warunki bytowania. Tutaj można dostać wpierdol dosłownie za nic. Dlatego właśnie „Kocham to miasto”.

Te dwa kulturystyczne bałwany tak rozsierdziły moje trzewia, że już do końca drogi nie poznawałam siebie. Opierdol zbierali wszyscy i za wszystko, w ogóle nie przebierałam w słowach, w końcu jestem dziewczyną z samego serca śródmieścia, to jak trzeba, też potrafię. Na pierwszy ogień napatoczyła się na mój ozór jakaś półmózga baba z telefonem przyklejonym do ucha, bo zachciało się jej zaparkować wózek z bachorem na samym środku ścieżki, na której zapitalałam sobie z górki. Potem jakiś zapyziały fan prasy, który stał jak słup soli z gazetą w łapach i jajami przewieszonymi nad linią odzielającą strefę pieszych od drogi dla zroweryzowanych. Zjechałam także wszystkich napotkanych staczy przyprzystankowych, którym nie wiedzieć czemu zawsze łatwiej i przyjemniej puszcza się bąki na obszarze zarezerwowanym dla jednośladów. I zflugałam nawet samą ścieżkę, a to, że jest z kostki pamiętającej epokę Gierka, za to, że jakiś ciul zafajdał ją żwirem, przede wszystkim zaś z tej przyczyny, że się urywa ni stąd ni zowąd, w najmniej oczekiwanym momencie i trzeba dupę przerzucać na drugą stronę jezdni, choć jest to człowiekowi absolutnie nie po drodze...Kurwa! No ja pierdolę!

Jak już dokumentnie wytrzęsło mi tyłek na Liściastej i mogłam zaparkować na cmentarzu, okazało się, że siedem grobów dalej właśnie odbywa się celebra pożegnalna z wszelkimi rzewnymi pieniami na wysokim C a ja wyglądam przy tym kondukcie jak kwiatek do kożucha. Tak mnie to rozstroiło, że wypsztykałam pół paczki zapałek zanim udało mi się odpalić dwa małe znicze, przez co uciekłam ze Szczecińskiej znacznie później niż zamierzałam - właściwie zdążyłam przemknąć tuż przed tłumem żałobników wracających do swych aut.

Jadę dalej na tej swojej wściekłej adrenalinie, obmyślam traskę, by nadrobić jakoś stracone minuty i coś czuję, że niebo centralnie się na mnie wypięło i szczy mi na łeb. Strumień robił się coraz mocniejszy i oto, koło 15:00 z przelotnego deszczu zrobiła się regularna ulewa. Zajebiście!
Chciałam mądrze skrócić drogę do Brukowej, ale w zamian wpakowałam się w jakieś zagłębie różnego pokroju przedsiębiorstw...Pokręciłam się po tym, jak się okazało, zamkniętym terenie, jak kulka gówna po dwunastnicy, po czym z pokorą musiałam zrobić objazd ulicą Aleksandrowską. Na tejże, w spontanicznym odruchu głupoty podjęłam próbę przebicia się pod wiaduktem, skutkiem czego wpierdoliłam się prosto na peron kolejowy. Musiałam skakać przez tory, a deszcze niespokojne lały na mnie coraz mocniej...

Zanim udało mi się dojechać do Taty, byłam już cała mokra, psiocząca na zdjęte błotniki, które radośnie leżały sobie w pokoju pod ścianą, podczas gdy ja zmagałam się z kurewską ulewą i w ogóle byłam w nastroju z gatunku „bez kija nie podchodź”.
A dotarłam do niego chyba cudem, bo jakaś lalunia skręcająca na warunku w prawo niemalże rozjechała moje dupsko jak zwykłej żabie. Miałam też prawie rowerowy parkour na odcinku od Manufy do ulicy Sterlinga, na której ostatecznie przestałam walczyć z tym, co pojawiało się na mej drodze najcześciej, czyli bez żenady zaczęłam wjeżdzać w nawet te największe kałuże.

Dotarłam zatem do rodzinnego gniazda. Tata wymizerowany, umęczony, acz nadal żyjący. Miałam się nim troskliwie zająć, a w efekcie moich dwugodzinnych przygód, to on skakał koło mnie. Na moment zrobiło mi się naprawdę dobrze, jakbym wskoczyła w te stare dobre czasy, gdy dom pełen był energii mamy i babci...

Aż tu nagle telefon od Łosia i :„słuchaj, w drodze do domu, wypirzgnąłem się rowerem, nie wiem, czy dam radę po Ciebie i Konę podjechać...strasznie boli, daj mi trochę czasu...”

Zwoje mi się od tej wiadomości zagotowały...Boli? Kuźwa, trzeba zrobić rentgen, i to szybko, bo Karolinki już tuż tuż!!! Szybki kontakt z eve (niestety nie była w stanie nam pomóc) i decyzja zapadła – tatek musi sobie załadować korek w tyłek, a do buzi przytroczyć foliówkę, bo ja muszę NA_TEN_TYCH_MIAST do domu!!!

Dzielny był, pojechał, za co mu dziękuję, choć zdążył mnie wkurzyć po drodze ze 3 razy. Najpierw spartolił mi w Konie idealne ustawienie siodełka, które wypracowywałam chyba ze 2 lata! Potem rozmontował przednie koło, a to jak się z moim maleństwem obszedł już na Nowosolej, przemilczę, bo doprawdy brak mi słów! :(((

Wpadłam, szybka krzątanina po domu, hasło, że nie ma to tamto, trzeba jechać, sfocić, sprawdzić i już, nie ma żadnego ale! („ale” oczywiście było i to nie jedno, lecz nie dałam się zbić z pantałyku). Zapakowałam Łosia w rekina i migiem na Gorkiego, gdzie miła pani odesłała nas aż do Andrespola, bo ponoć od marca to tam przeniesiono pomoc medyczną dla dzielnicy Widzew. Nic to kurwa, że Andrespol jest właściwie za miastem, jedziemy...a tam mówią nam, że i owszem mogą przyjąć, ale zdjęć RTG nie robią i albo wracamy do centrum miasta na pogotowie przy Sienkiewicza, albo na ortopedię do szpitala na Stoki.
Stoki bliżej...jesteśmy, czekamy do upadłego, w końcu przylazł lekarz, czekamy... jest fota, czekamy znowu, i na koniec pojawia się taka oto alternatywa:
6 tygodni w gipsie jako leczenie zachowawcze i wielka niewiadoma odnośnie ruchomości w stawie łokciowym po jego zdjęciu
lub
operacja, najlepiej od razu, ale w innym szpitalu w ramach ostrego dyżuru....
może uda się chociaż uratować wyjazd na Litwę?????
Chwila namysłu, ważenie za i przeciw, po czym wjeżdżamy na Niusolti po szpitalną wyprawkę i zapitalamy na Milionową aż się kurzy z rury wydechowej. Mija już 3 godzina jeżdżenia po mieście...Znowu kuźwa czekamy...podajemy skierowanie do szpitala....czekamy....jest rozmowa z lekarzem....ale kurwa płyty ze zdjęciem nie mogą odczytać....to kurwa idziemy se pod pracownię RTG i se znowu czekamy....dzwonimy....czekamy....dzwonimy dłużej...i stoimy jak te jebane ogrodowe krasnale.... po jakimś tam czasie pojawia się zaspana obsługa...focą....schodzimy na parter....czekamy....już prawie północ, a my se kurwa radośnie kwitniemy pod drzwiami....Harpagana zaczęliśmy przed godziną 19:00...po północy zdjęcie spłynęło z pierwszego piętra na parter...więc w końcu Łosiu znika w czeluściach lekarskiego pokoju...czekam cierpliwie, bo co mi zostało?...nagle otwierają się drzwi, wychodzi Dawid i już po jego minie widzę, że coś nie ten teges...wyrok zapadł:
zamiast jednej będą operacje 2!!!
pierwsza już w nocy, potem 6 tygodni gipsu i kolejny zabieg, bo trzeba będzie wyciągnąć druty...a potem już tylko rehabilitacja...fajnie czyż nie???

I tak to kurwa życie zrobiło mnie już przy poniedziałku w "giętego hooooia"...
Jestem naprawdę wściekła!!!

Nie tylko Karolinki, ale prawdopodobnie i Litwa wypadnie z naszych planów i wcale się nie zdziwię, jeśli od tego jeżdżenia po mieście ujrzę jutro rano w lewym przednim kole auta wielkiego flaczora...

A kropką nad i dzisiejszego dnia niech będzie ogromny bolący syf, jaki wybudował się na mym czole od tego latania przez 6 godzin po oddziałach NFZ....
no jak nie urok, to sraczka...
Kategoria Triki (25...55)