Jestem KOCURIADA z Łodzi - .
Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie.
I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D
Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj
Roczne wzloty i upadki:
Archiwalne myszkowanie:
- 2015, Czerwiec8 - 0
- 2015, Maj23 - 0
- 2015, Kwiecień15 - 0
- 2015, Marzec7 - 0
- 2015, Luty5 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik9 - 0
- 2014, Wrzesień16 - 0
- 2014, Sierpień20 - 0
- 2014, Lipiec18 - 0
- 2014, Czerwiec14 - 0
- 2014, Maj17 - 0
- 2014, Kwiecień17 - 0
- 2014, Marzec14 - 0
- 2014, Luty6 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Październik5 - 0
- 2013, Wrzesień9 - 0
- 2013, Sierpień22 - 4
- 2013, Lipiec24 - 0
- 2013, Czerwiec18 - 2
- 2013, Maj25 - 3
- 2013, Kwiecień17 - 4
- 2013, Marzec4 - 0
- 2013, Luty8 - 2
- 2012, Grudzień1 - 0
- 2012, Listopad4 - 2
- 2012, Październik6 - 0
- 2012, Wrzesień13 - 2
- 2012, Sierpień20 - 6
- 2012, Lipiec17 - 3
- 2012, Czerwiec13 - 0
- 2012, Maj16 - 27
- 2012, Kwiecień21 - 10
- 2012, Marzec20 - 9
- 2012, Luty8 - 20
- 2012, Styczeń8 - 17
- 2011, Grudzień4 - 6
- 2011, Listopad8 - 4
- 2011, Październik4 - 10
- 2011, Wrzesień21 - 35
- 2011, Sierpień21 - 20
- 2011, Lipiec15 - 31
- 2011, Czerwiec19 - 54
- 2011, Maj22 - 56
- 2011, Kwiecień19 - 69
- 2011, Marzec26 - 33
- 2011, Luty12 - 17
- 2011, Styczeń11 - 11
- 2010, Grudzień2 - 3
- 2010, Listopad5 - 0
- 2010, Październik33 - 56
- 2010, Wrzesień16 - 29
- 2010, Sierpień22 - 2
- 2010, Lipiec8 - 0
- 2010, Czerwiec7 - 0
- 2010, Maj10 - 2
Wpisy archiwalne w kategorii
Yogus (55...)
Dystans całkowity: | 16348.74 km (w terenie 1591.00 km; 9.73%) |
Czas w ruchu: | 223:40 |
Średnia prędkość: | 22.09 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.42 km/h |
Suma podjazdów: | 56123 m |
Suma kalorii: | 274 kcal |
Liczba aktywności: | 192 |
Średnio na aktywność: | 85.15 km i 3h 55m |
Więcej statystyk |
Maraton Cyklomaniaka :D
Niedziela, 17 października 2010 · dodano: 17.10.2010 | Komentarze 2
Jeśliby szczęście mierzyć kilometrami, to osiągnęłam 56.69 czystej radochy!!!!!!!!Zaczęło się całkiem przypadkiem, od wczorajszego buszowania po BS, podczas którego natknęłam się na wzmiankę o dzisiejszym nieoficjalnym maratonie cyklomaniaka. Opis wyglądał fascynująco, mapka też. W trakcie wnikliwego studiowania wszelkich uwag oczęta zaczęły mi świecić niczym gwiazdy na niebie - decyzja zapadła! W końcu to moje tereny, więc muszę popedałować!!! I tutaj zaczęły się schody...niedziela miała być softowa, a poza tym już od miesiąca byłam umówiona na 2 spotkania z fumfelkami z UK i Spainu i absolutnie nie mogłam niczego odwołać :(((
No ale nic, przez następną godzinę poobgryzałam wszystkie paznokcie, podrapałam się po głowie aż do krwi, wyżarłam prawie wszystko z lodówki, czyli generalnie jakoś tam próbowałam sobie poradzić ze stresem, by ostatecznie przyjąć, że nie wystartuję oficjalnie, tylko tak po prostu relaksacyjnie przejadę się traską. I żeby nie było, zrobię to po swojemu, bo łatwo znaczy nudno, czyli trzeba jechać pod prąd ;)
Rano druknęłam Łosiowi mapkę (jak się później okazało, tylko jej połowę i to tę połowę, którą znamy doskonale ;p) i spojrzałam na termometr (motywujące +1). Ubrałam się więc niczym Bulinka i ziuuu na Kasprowicza, ponieważ chcieliśmy rozpocząć przygodę od trudnego podjazdu, czyli w naszym przypadku łatwego zjazdu ;)
Zimnawo było, w zacienionych miejscach pełno szronu (jeszcze w południe żeśmy się po nim gdzieniegdzie turlali), oczy zaczęły łzawić od pędu powietrza i już po 3 kilometrach mój starannie wykonany makijaż (w końcu dzień święty trzeba święcić - każdy wedle własnego uznania ;D) pozostawiał wiele do życzenia...A co tam, mejkap rzecz nabyta! Toczyłam się zatem dalej, tym bardziej, że wybrałam się bez mej słynnej kosmetyczki ze stelażem...Jadąc tak sobie po wiejskich laskach miałam poczucie, że śmigam dosyć dzielnie w dół i jeszcze dzielniej żółwię się pod górki. Bez względu jednak na ukształtowanie terenu, minuty mijały bardzo wolno a widoki były boskim-nieboskim arcydziełem (zwłaszcza w lesie w Grzmiącej). Po jakimś czasie w główkę zaczęło przygrzewać słoneczko (czasami troszkę za mocno, bo gapa ze mnie i założyłam czapkę zimówkę ;p) a serce niemalże wyrywało się z piersi i gdzieś w przestrzeni tańczyło szaleńczo w upojnej radości, nawet wtedy, gdy przyliczałam niczym punkty kontrolne te swoje 3 słodkie gleby! Mea culpa mea culpa mea maxima culpa - technika jazdy w terenie koniecznie do poprawki!
Już w dobieszkowskich krzaczorach mieliśmy mijankę z maratończykami. Panowie cięli przez las na maxa, aż drzewa szumiały! A ja oczywiście jak to ja: pierdółka-zawalidroga, za co bardzo serdecznie teraz przepraszam, choć nie obiecuję poprawy. Naprawdę wielki szacun dla startujących, a największy ukłon, wręcz padanie do stóp dla bodajże 2 superbabeczek (jedną widziałam na pewno :D). Po dojeździe do kalonkowej kostki troszkę się pogubiliśmy, jeździliśmy w te i nazad celem trafienia we właściwą ścieżkę, ale się nie udało. Zrobiłam się głodna, pojawiło się także suszenie w gardziołku, a tu ani okruszynki ani kropelki przy sobie :( Złapał mnie chwilowy wkurw, jak to przy spadku cukru...Koniec końców wspięliśmy się polnym skrótem do Imielnika. A po przekroczeniu przepustu pod Strykowską to już była prawdziwa tragedia orientacyjna :) Coraz częstsze stawanie, kontrolowanie mapy, nawigowanie innych zagubionych, jazda w wysokiej trawie, stawanie, cofanie, przeprowadzanie rowerów przez jakieś haszcze...Sytuacja była tak absurdalna, że pusty śmiech mnie ogarnął i przyjemności z tego zbłądzenia zrobiło się bez liku :D Po pewnym czasie skonstatowałam z wielkim żalem, że właściwie minął czas przeznaczony na rowerowanie :( Decyzja o skróceniu trasy była choooolernie ciężka, nawet zakupy w Rossmanie szybciej robię ;p No ale jak trzeba to trzeba.
W trakcie powrotu odnaleźliśmy bar Modrzewiak, tutaj świetna inwestycja w podrabiane delicje i izotony (tylko kuźwa, czemu z lodówki!?), no i już nieco szybszym tempem na Nowosolną.
Podsumowując peregrynację ogłaszam wszem i wobec, iże nieoficjalne przejechanie nie całego nieoficjalnego maratonu cyklomaniaka było dla mnie świetną zabawą, a co przeżyłam, to już moje do końca tego życia i tak aż po wszelkie przyszłe wcielenia ;D
Może następnym razem będzie cały? Albo cały i oficjalny? :D
I foteczki:
Co ma jechać, nie uleży, czyli po analizie pierwszej gleby i fachowych poradach Łośstronga, kierunek - rower :)© KOCURIADA
Walcząca z podjazdami, tańcząca z pedałami ;D© KOCURIADA
Beztroskie pomykanko polikowymi polami© KOCURIADA
i wjazd do złotego lasu w Grzmiącej© KOCURIADA
Nowoodkryty gatunek: leśny skrzat rozpromieniony ;)© KOCURIADA
Leśne stwory lubią bagna, lubią się potaplać...© KOCURIADA
Zamostkowy wjazd do dobieszkowskiej dżungli, coraz fajniej będzie :)© KOCURIADA
No dobra, pojeździłam sobie trochę po piachu i szkle, dokąd teraz?© KOCURIADA
Dokąd? Nie mam Dobrej Nowiny...skończyła się mapa...© KOCURIADA
Kategoria Yogus (55...)
Na na na...
Niedziela, 10 października 2010 · dodano: 10.10.2010 | Komentarze 6
...na kaca ponoć najlepsza jest nóg praca :DRzeczonego Pana K., całkiem przypadkiem przywleczonego do domu po wczorajszym równie całkiem przypadkowym "przechowywaniu się" w głośnej piwnicy gdzieś na śródmieściu, starałam się jak najszybciej zgubić na trasie:
Nowosolna - Moskuliki - Rogi - Łagiewniki - Nowe Łagiewniki - Smardzew - Szczawin - Biała - Wola Branicka - Kębliny - Anielin Swędowski - Stryków - Smolice - Swędów - Zelgoszcz - Dobra - Kiełmin - Klęk - Skotniki - Łagiewniki - Rogi - Moskuliki - Nowosolna
Czy już wspominałam, że mam kota na punkcie kotów? Nie? No to mam :D
Moje nowe fumfelowe futrzaki Zelgoszczaki:
Wprost z przydrożnej trawki, w typowy kocuriadowy sposób, wywołałam sobie Biszkopta i Zelkę na pogaduchy i mizianko.© KOCURIADA
Kategoria Yogus (55...)
Van Gogh - My Joy
Sobota, 9 października 2010 · dodano: 10.10.2010 | Komentarze 2
Przejażdżki ślad:Nowosolna - Grabina - Janów - Natolin - Teolin - Moskwa - Teodorów - Polik - Grzmiąca - Marianów Kołacki - Syberia - Kołacin - Jasień - Mroga Górna - Bronowice - Wągry - Wągry Nowe - Tworzyjanki - Ścibiorów - Rochna - Zalesie - Bogdanka - Witkowice - Małczew - Ksawerów - Moskwa - Byszewy - Boginia - Borchówka - Kalonka - Dąbrówka - Wódka - Nowosolna
W wielkim skrócie:
płaskie też potrafi zapierać dech w piersiach! ;D
Dookoła van Gogh pełną gębą, pola pokiereszowane przez rolników grubymi bliznami. Jeszcze zieleń tu i ówdzie, ale ewidentnie zaczyna dominować rdza i brązy, szczęście, że dziś w arcypromiennej odsłonie. My joy, the air that I breathe...
I szybka fotorelacja:
Obłędny, nieskończony syberyjski widok...ino kolor coś nie teges...© KOCURIADA
Po prawo ciągnęła się soczyście smaczna Syberia, zaś 500 metrów dalej po lewo zaskoczyła nas smagana lodowatym wiatrem pustynia...© KOCURIADA
W Kołacinku dopadła mnie chwila zadumy nad skąpanym w słońcu ukochanym...© KOCURIADA
Magiczne pole miodem i cynamonem pachnące - nie chciało się wcale odjeżdżać!© KOCURIADA
Kategoria Yogus (55...)
Dzisiaj właściwie wszystko było...zaglebiście zajefajne :D
Sobota, 25 września 2010 · dodano: 25.09.2010 | Komentarze 2
Trasa wycieczki:Nowosolna - Wiączyń - Eufeminów - Gałkówek Kol - Jordanów - Justynów - Zielona Góra - Borowa - Stare Chrusty - Kaletnik - Żakowice - Koluszki - Zygmuntów - Felicjanów - Erazmów - Tworzyjanki- Rochna - Zalesie - Bogdanka - Witkowice - Małczew - Paprotnia - Polik - Moskwa - Byszewy - Boginia - Dobieszków - Imielnik Stary - Kalonka - Kopanka - Kasprowicza - Nowosolna
Dzisiaj było właściwie wszystko:
okropny niedzielny kierowca w Wiączyniu
ciulowy asfalt w Eufeminowie
w Gałkówku ta sama, co zawsze babinka
płochliwy biało-czarny kociak w Jordanowie
rozryta i zablokowana droga w Justynowie
zielona góra, lecz dopiero za Zieloną Górą
zajebisty rozpęd w Borowej
leciwy "szoszowiec" w Starych Chrustach
wąskie ścieżki leśne w Kaletniku
na szczęście otwarty przejazd kolejowy w Żakowicach
smaczne pączki na wyjeździe z bardzo niesmacznych Koluszek
pościg za autochtonem w Zygmuntowie
no w końcu Pana dogoniłam, Panie Zygmuncie - pędzi Pan z tego sklepu do kumpli jak szalony - a co tam Pan za pazuchą transportuje, hę?© KOCURIADA
multum betonowych płyt za Felicjanowem
w Erazmowie szerokie szutrówki zamiast Erazma
W Erazmowie wjechaliśmy do ciemnego lasu tylko po to, by z niego szybko wrócić na właściwą trasę...taka mała zmyłka, ot co© KOCURIADA
zjaździk i drewniany mostek w Tworzyjankach
Tworzyjanki są baaardzo zakręcone, można je znaleźć to tu to tam, ale na koniec i tak zjeżdża się na mostek© KOCURIADA
fascynujące boisko w Rochnej
Rochna - to właśnie na tym boisku najwięcej treningów spędzili mistrzowie Europy 2009© KOCURIADA
kury satanistki w Zalesiu
śmierdzące kozy w Bogdance i pitkne widocki na tamtejse pola
szybko i płasko po nowym asfalcie w Witkowicach
traktorzyści w Małczewie
w Paprotni podobno świetne piwo i soczek na pewno dobry
zakręcone starsze rowerzystki w Poliku
spotkanie z grupą bajkowiczów na szutrówce z Moskwy do Byszew
wielka końska kupa na drodze w Bogini
ulubiony podjazd w Dobieszkowie i jeszcze fajniejsze ziuuuuu z niego
szukanie zielonego szlaku w Imielniku i dworek na angielski styl zrobiony
z kilometr kostki brukowej ostro pod górę do Kalonki
nalot wszystkich łódzkich działkowiczów na Kopankę
a na koniec slalom gigant na Kasprowicza
Kategoria Yogus (55...)
Jakubek.Reaktywacja.
Piątek, 24 września 2010 · dodano: 24.09.2010 | Komentarze 4
Nowosolna - Wiączyń - Gałkówek Kolonia - Witkowice - Bogdanka - Zalesie - Rochna - Tworzyjanki - Bronowice - Wągry - Rogów - Olsza - Mroga Górna - Mroga Dolna - Henryków - Szymaniszki - Brzeziny - Janinów - Sierżnia - Skoszewy - Borchówka - Kalonka - Kopanka - NowosolnaNadejszła pora rozjeżdżenia Jakubka (wczoraj nie miałam serca go męczyć), więc wybraliśmy się we czworo do Rogowa. Po drodze malutki przystanek przy cmentarzu w Gałkówku na pokombinowanie z siodełkiem (po 170 km nabrałam całkowitej pewności co do prawidłowego ustawienia!).
Gałkówek Kolonia - akcja siodełko i prawdziwy pokaz umiejętności serwisanta (;D), w trawie zaś rosną dzikie pieczarki!© KOCURIADA
Następnie popędziliśmy odkryć to, co mamy od kilku lat podetknięte pod nos, a co jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności omijaliśmy, czyli piękne zakamarki ziemi łódzkiej (Tworzyjanki!!!), by akuratnio na porę obiadową zalogować się w rogowskim Arboretum. Ku naszemu zaskoczeniu dwukrotnie pocałowaliśmy klamkę, bo na terenie przyparkowym bar był zamknięty, a do samego parku nie chcieli nas wpuścić z naszymi partnerami. Rozwścieczeni bezmyślnością zarządców, którzy nie przewidzieli, że miłośnicy ekologicznego stylu życia tudzież obrońcy przyrody, też będą chcieli od czasu do czasu skorzystać z uroków tego miejsca, zawinęliśmy się w pedałach i podjechaliśmy do najbliższej knajpy. Tutaj potraktowani zostaliśmy dużo lepiej - z niekłamaną satysfakcją wtrząchnęłam prażony syr w orzechowej omaście z frytami i żurawinowym sosem, a Łosiu jakiś medalion z pyrami (i też go sobie wielce chwalił).
Rogów - rzeczony pyszniutki posiłek, porcja w sam raz do strawienia, zwłaszcza jeśli się ją doprawi jakimś smacznym piwkiem© KOCURIADA
Odpoczęliśmy przy piwku, obfotografowałam jakieś kwiatki, motylki (generalnie resztki lata) i ruszyliśmy w drogę powrotną - wcale nie brzydszymi terenami. Tylko te Brzeziny...obraz nędzy i ohydy (zresztą na równi z Łodzią).
W Skoszewach skonstatowałam, że mimo piwka do obiadku i tak mnie nieźle suszy, więc obraliśmy kierunek Kalonka, gdzie Łosiu uraczył się Kasztelanem, a ja mineralką. Pogrzaliśmy się w słonku na przysklepowej ławce, posłuchaliśmy ciekawych rozmów autochtonów i wjoooo do siebie, do kotów.
Łosiu aż skacze z radości, że taki fajny ten dzień, a ja go zaraz zapędzę do odkurzacza ;D
A TERAZ PRZERWA NA REKLAMĘ:
Tworzyjanki widziane oczami rowerzysty - prześliczne miejsce, więc zapraszamy do własnych eksploracji© KOCURIADA
Kategoria Yogus (55...)
171,40 kilometrów satysfakcji (po raz pierwszy w życiu!)
Środa, 22 września 2010 · dodano: 22.09.2010 | Komentarze 11
tyle się we mnie kotłuje myśli, że nawet nie potrafię zdecydować się na jeden tytuł! Propozycji od zarąbania, począwszy od: "LITTLE 15 + SKROMNE 156,4", "LIVESTRONG", "NIE NA TARCZY INO Z TARCZĄ" czy "MASAŻYSTĘ ZATRUDNIĘ OD ZARAZ" poprzez "ROWER CZYNI WOLNYM", "DAWIDZIE, CZY TERAZ ZOSTANIESZ WIERZĄCYM?" a skończywszy na "ŁOSIU, NOW YOU MAY KISS MY ASS" (przepraszam, ale w końcu to są właśnie prawdziwe emocje ;D)22 września 2010 roku pokonałam 171,40 kilometrów w czasie 7h35minut, ze średnią 22,60 i teraz jestem zmęczona, obolała...ale i CHOLERNIE SZCZĘŚLIWA!!!! :D© KOCURIADA
Trasa przejazdu:
Nowosolna - Stare Skoszewy - Sierżnia - Niesułków - Szczecin - Dmosin - Nagawki - Kamień - Kraszew - Nadolna - Siciska - Mszadla - Lipce Reymontowskie - Słupia - Gzów - Borysław - Prusy - Głuchów - Naropna - Żelechlinek - Lubochnia - Ujazd - Łominy - Stasiolas - Maksymów - Niebrów - Chorzęcin - Wolbórz - Baby - Będków - Prażki - Kotliny - Karpin - Borowa - Gałków Mały - Justynów - Janówka - Jordanów - Eufeminów - Wiączyń - Nowosolna
Dystans 150 km siedział w mej głowie od momentu przekroczenia magicznej 100, czyli od dosyć niedawna :D Pomysł rósł i dojrzewał w megatempie, ponieważ chciałam zrealizować to marzenie jeszcze w tym sezonie . W niedzielę ustaliliśmy z Dawidem „termin porodu” na środę 22 września i nagle życie nabrało innych kolorów, tak świeżych i żywych, że aż biło po oczach. Godzina zero nadchodziła wielkimi krokami, a moja ekscytacja rosła z minuty na minutę. Na tej wznoszącej fali odbyło się planowanie trasy, ewentualnych postojów, kontrola sprzętu, wybór ciuszków, faszerowanie się magnezem i liczne odwiedziny na pogodynka.pl , a potem ni stąd ni zowąd dopada mnie załamka i wielgaśne nicnierobienie! Wygrzebuję się rano spod kołdry i czuję, że kuźwa chyba nie dam rady, że jestem koszmarnie niewyspana, że pogoda jakaś taka do dupy i w ogóle po kiego grzyba mi taka przygoda??? Zbieram w sobie resztki sił, jem śniadanie, zaciskam zęby, by nie pisnąć słowa Dawidowi i myślę sobie „kobieto, powaliło cię doszczętnie, 150 km po asfalcie na grubych oponach i jeszcze marzy ci się średnia 23!!!”
Nic się nie odezwałam i tym sposobem wystartowaliśmy o 9 rano (kierunek na Dmosin). Spokojniutko, równym tempem, z kilometra na kilometr było ze mną coraz lepiej.
W drodze na Dmosin rześkie powietrze pobudzało do kręcenia, co rozwiało poranne wątpliwości odnośnie całej eskapady. Pojawiły się także pierwsze pomyślne znaki: gigantyczny sztuczny bocian na rozstaju dróg i promienie słońca :D© KOCURIADA
Od Dmosina do Lipiec Reymontowskich trasa była prześliczna, co i rusz ładne chatki, pola upstrzone kotami. Nie przepuściłam żadnej babulinki w chuścinie bez zwyczajowego „dzień dobry” :D Do tego robiło się coraz cieplej, tak że i w serce nabrałam więcej otuchy a burza mych myśli zmieniła się w taflę przejrzystego jeziora.
Pierwszy przystanek, na łosiowe siusiu, mieliśmy na 38 km w Lipcach Reymontowskich (miejsce pozostawiam bez komentarza, kto był, ten to widział).
Ostatni rzut oka na mapkę i ruszamy dalej.
Jeszcze bardziej zauroczona pojawiającymi się krajobrazami wzdychałam cichutko, że nie mam takiego widoku z okna...żeby jak najwięcej pochłonąć tych cudowności przeskakiwałam dziko wzrokiem z prawej strony jezdni na lewą i z lewej na prawą (dziw, że nie dostałam zawrotów głowy od tego kręcenia), aż tu nagle...mym oczom ukazał się Reczul. Musiałam się zatrzymać choć na chwilę!
z pięknych miejsc polecam Reczul - z powodzeniem mógłby być oficjalną widokówką centralnej Polski (wprost nie mogłam oderwać wzroku od tego krajobrazu!)© KOCURIADA
I jeszcze raz Reczul, tym razem w zbliżeniu :D Szkoda tylko, że aparat mam kiepski, nie oddaje prawdziwego uroku tego miejsca :( Zatem Reczul czeka na chętnych :D© KOCURIADA
Drugi postój mieliśmy w Głuchowie – po drodze zboczyliśmy nieco z trasy, ponieważ bardzo, ale to bardzo zależało mi na tym, aby pokazać Dawidowi rodzinną wieś mojej Babci Helenki, pola, po których w dzieciństwie hasałam oraz las, do którego śmigaliśmy całą gromadą na orzechy laskowe :D Zaś w samym Głuchowie podjechaliśmy na parę minut na cmentarz, do mojej prababci Anny zwanej przez wszystkich Babuszką.
Głuchów, czyli moje kolorystyczne dopasowanie do starej stacji wąskotorówki (a po zagrodzie beztrosko biega sobie prosię ;D)© KOCURIADA
Po szybkiej focie pstrykniętej na starej stacji kolejowej uderzyliśmy na Żelechlinek. Droga zaczęła się dłużyć, asfalt zamiast skracać, to się jakoś dziwacznie rozciągał, pojawiło się pasmo hopek, a przez całą Naropną tak niemiłosiernie śmierdziało, że w Żelechlinku powiedziałam „stop”, co Łosiu podsumował jednym zdaniem: „o! reagujesz prawidłowo, pierwszy kryzys na 73 km”. Były ławeczki, więc skorzystaliśmy z okazji, by choć na trochę zamienić wąskie siodełko na kilka desek. Bezpardonowo przebrałam się na oczach połowy mieszkańców, pożywiłam ciało i po odsapnięciu ruszyliśmy w siną dal.
Z Żelechlinka do Ujazdu poszło nawet sprawnie, w dużej mierze dzięki ukształtowaniu terenu, bo pokonywaliśmy długie proste, leciutko z górki, przez co rowerki prawie się same toczyły. Tylko za Lubochnią powiało centralnie w pysk, ale to Dawid był na pozycji lidera, więc nie musiałam się borykać z tym problemem (wygodnicka jędza:D).
O 14 z minutami, na 97 kilometrze zjechaliśmy do strefy bufetowej! Godzinka przerwy na trawienie naleśników z serem, bitą śmietaną i winogronkiem (pychotka za jedyne 4 zeta!) oraz schabowego z fryciorami plus zestaw surówek (porządne męskie żarło za 16 pln, też warte grzechu).
Poobiednie wygrzewanie się w słonku było mocno rozleniwiające, do tego stopnia, że nogi nie chciały się na powrót rozkręcić. Trasa niestety w żaden sposób nie pomagała – zmodyfikowaliśmy plan, by nie wracać kilku kilometrów do wyjazdówki na Wolbórz, tylko wpakowaliśmy się w kilometr polnej drogi, jak się szybko okazało, bardzo piaszczystej drogi, więc trza było się mocno kulasami przepychać...Na zakręcie chciałam być sprytniejsza i ominąć „ruchomy dół” przejazdem przez trawę – nie udało się, bo w trawie też się dołki i bruzdy zdarzają, jeno mniej widoczne :D I se fiknęłam dosyć spektakularnie, kolejny siniaczek będzie w mej skromnej kolekcji (za 2-3 dni powinien się już ładnie wybarwić...), a i siodełko musiałam po tej przygodzie prostować (przepraszam Jakubku, że Cię tak okrutnie zraniłam!).
Dobiliśmy jakoś do asfaltu, niby asfaltu, bo dziura na dziurze i łata na łacie, ale na szczęście po kilku kilometrach wjechaliśmy na znacznie lepszą jezdnię.
Za Niebrowem rolnicy puszczali znaki dymne, ale żadne z nas nie skumało komunikatu© KOCURIADA
W Wolborzu poczułam, że zaraz padnę z pragnienia i bólu tyłka (mimo profesjonalnych gaci z pieluchą). Nie było innego wyjścia, jak tylko zatrzymać się na przystanku PKS, gdzie rozluźniłam trochę przepracowane, napięte mięśnie, napoiłam dobrze ciało, po czym niepotrzebnie spojrzałam na licznik: 133 km!!! (pierwsza myśl: „nie wiem, czy dam radę”). Odnotowałam też, że zaczęły mnie pobolewać kolana...
W Wolborzu, na 133 kilometrze, zaczęłam się zastanawiać, czy nie zmienić sprzętu na bardziej komfortowy - urzekł mnie ten chlapacz i masywne korby ;D© KOCURIADA
Pomiędzy Wolborzem a Będkowem trafiliśmy na cholerną mijankę – niewiele myśląc zignorowaliśmy czerwone światło i w pewnym momencie zrobiło się gorąco. Wymijać się na jednym wąskim pasie z osobówką – do przeżycia, ale z tirem – niekoniecznie. To była prawdziwa jazda bez trzymanki, ale było mi już wszystko jedno, oby dojechać do domu przed zmrokiem...
W Będkowie zafundowaliśmy sobie przerwę na papu, na ławce w parku, wśród rozszczekanych psów i ich ubzdryngolonych właścicieli. Potem kolejny spadek formy, aż do Karpina. Zmysły miałam przytępione i ciężko było rozpędzić jednoślad do pożądanej prędkości – tempo zaczęłam mieć mocno rwane (z górki dobrze, a pod lekką górkę gorzej niż kiepsko).
W Karpinie pod sklepem miałam już nabite ponad 150, czyli cel wyjściowy osiągnięty :D Nogi dosłownie w dupę wchodziły, ale bliskość domu tak na mnie podziałała, że jak już dosiadłam Jakubka, to pędziłam na zabój aż do Nowosolnej! Droga znana, więc łatwiej było rozłożyć te resztki sił...zanim dojechaliśmy zrobiło się zimno i ciemno. Dobrze, że chociaż ja byłam uzbrojona we wszelkie możliwe światełka.
Godzina 19:00 - jesteśmy na mecie!!!!
Padamy ze zmęczenia, gęby rozradowane :D
No kuźwa, jestem silna a życie naprawdę zaczyna się po 30 :D
Jestem pewna, że 207 jest absolutnie w moim zasięgu, nawet bez „szoszufki” !!!!
Kategoria Yogus (55...)
Trening umysłu - pierwsza samotna 100 za mną
Piątek, 10 września 2010 · dodano: 10.09.2010 | Komentarze 2
Przed południem wpadłam do miasta na mały przegląd jakubkowych mechanizmów, następnie pochwalić się Tatkowi nowym sprzętem (było trochę marudzenia i narzekań, ale taki to już jego styl komunikacji ;D). Niestety nie udało się spontanicznie zaaranżować „tatkowo-córciowej” wspólnej przejażdżki (cyt: „a bo dziecko, lepiej jechać do Soczewki, lepiej połowić sobie ryby, lepiej iść na grzyby”). Nie było więc wyjścia: z łezką w oku ruszyłam samotnie w siną dal przez Malowniczą, Rataja, Bedoń, Gałkówek, Paprotnię, Ksawerów, Lipiny, Moskwę, Skoszewy, Jaroszki, Moskwę, Boginię, Borchówkę, Dobieszków, Kalonkę, Kopankę, Kasprowicza, Grabinę, Borchówkę, Kalonkę, Bukowiec, Janów, Byszewską i Grabinę...Kręcioła totalna!Właściwie był to dzień zoologiczny: kunie, kury, kaczki, krófffki...Podpatrzyłam kilka Pumek, ze 2 Yoguski i Trikuś też się nawet trafił, ino w szarościach. Do tego na środku asfaltu pomiędzy ścierniskiem a polem kukurydzy natknęłam się na dosyć odważnego lisa – może chciał, by go oswoić??? Ze strachu przed odpowiedzialnością za kolejne istnienie z deczka przyspieszyłam, by go wyminąć, a ten nic – siedzi i się na mnie lampi tymi wielkimi gałami...Wściekły czy co?
A potem to już tylko przyliczyłam 3 ataki wiejskich psów...Przez moment to nawet zrobiło się bardzo gorąco, bo z owczarkiem jeszcze nie miałam do czynienia na trasie, a do tego to był atak dwóch na jedną :(((
Cóż, najważniejsze, że kolejny trening umysłu zaliczony :D
Kategoria Yogus (55...)
Babie Lato :D
Niedziela, 5 września 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 2
czyli: primo z Ciotką :( a secundo z Klotką ;)Oj, dawno nie byłam tak "wjelice kontenta" z kręcenia :D Słonko nam ślicznie dziś przygrzewało, po niebiesiech co i rusz przepływały kłębiaste cudaczności i gdzie tylko wzrokiem potoczyć, rozrzucone na pagórkach i dolinkach soczyste zielenie, żółcie, rudości i brązy... Trasa miodzio, namaszczała wszystkie zmysły i nawet dziury w asfalcie miały ten swój jeden jedyny, niepowtarzalny urok końca lata.
A dystans wykręcił się właściwie samoistnie - pyk myk i nie wiadomo kiedy, stuknęła moja pierwsza dzienna 100 z "bajkowym statkiem" :D Zatem świat zmienił się dla mnie bezpowrotnie - zaczyna się kurczyć...
Ciekawam tylko, jaki komunikat otrzymam jutro rano od moich "pomykaczy" (bo, że gardło znowu zdarte od paplania, to było wiadomo od pięćdziesiątego kilometra)?
:D
Kategoria Yogus (55...)
Trio z Belville
Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 28.08.2010 | Komentarze 2
= ja, "babcia Ilo" i wiatr (faza przygotowań do różnych warunków pogodowych)Już miały być nici z dawno zaplanowanej przejażdżki, bo za oknem z nagła lunęło i to akurat w momencie, jak wybierałam kolor gaci, w którym najbardziej będzie Jakubkowi do kierownicy (czyt. do twarzy)... Kicha straszna - co tu robić? W odruchu zdrowego rozsądku machnęłam sobie silnego motywatora w postaci Editorsów i dosyć szybko, bo jakoś tak tuż po usłyszeniu "I don't think it's gonna rain again today" doszłam do wniosku, że "p***** panią pogodynkę" i gdyby nawet skały srały a po drodze spotkał mnie huragan, to i tak jadę!
It was a very good choice :D :D :D Przy tej okazji udało się nawet podkarmić troszkę bidulka Yoguska ;D
Kategoria Yogus (55...)
Skołowałam 86.38 km
(0.00 km teren)
04:15 h
20.32 km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
:S Tour de Pologne - przystanek Moszczenica
Poniedziałek, 2 sierpnia 2010 · dodano: 08.08.2010 | Komentarze 0
ogółem: 4 godziny mordęgi na trasie i 30 sekund przyjemności oglądania całego szoł w następujących proporcjach:5 sekund podpatrywania kolarskich pysiów skoncentrowanych na pokonaniu zakrętu
25 sekund żegnania znikających z pola widzenia zgrabnych chudych tyłeczków
Nie ma co narzekać - było bardzo przyjemnie i obiecaliśmy sobie, że za rok powtórzymy przygodę. I koniecznie musimy stawić się na trasie z flagą Polski, bo duch patriotyzmu we wsiach prawie zanikł :(
Kategoria Yogus (55...)