Jestem KOCURIADA z Łodzi - .
Natenczas bikestat zajechał mnie na 32374.46 kilometrów w tym 3554.00 niekoniecznie po asfalcie.
I nie jestem chwalipięta, choć z pewnością żem szurnięta! ;D
Troszkę inaczej, ale nadal...o mnie:D
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj
KOTY zaś mruczą o sobie tutaj
Roczne wzloty i upadki:
Archiwalne myszkowanie:
- 2015, Czerwiec8 - 0
- 2015, Maj23 - 0
- 2015, Kwiecień15 - 0
- 2015, Marzec7 - 0
- 2015, Luty5 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik9 - 0
- 2014, Wrzesień16 - 0
- 2014, Sierpień20 - 0
- 2014, Lipiec18 - 0
- 2014, Czerwiec14 - 0
- 2014, Maj17 - 0
- 2014, Kwiecień17 - 0
- 2014, Marzec14 - 0
- 2014, Luty6 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Październik5 - 0
- 2013, Wrzesień9 - 0
- 2013, Sierpień22 - 4
- 2013, Lipiec24 - 0
- 2013, Czerwiec18 - 2
- 2013, Maj25 - 3
- 2013, Kwiecień17 - 4
- 2013, Marzec4 - 0
- 2013, Luty8 - 2
- 2012, Grudzień1 - 0
- 2012, Listopad4 - 2
- 2012, Październik6 - 0
- 2012, Wrzesień13 - 2
- 2012, Sierpień20 - 6
- 2012, Lipiec17 - 3
- 2012, Czerwiec13 - 0
- 2012, Maj16 - 27
- 2012, Kwiecień21 - 10
- 2012, Marzec20 - 9
- 2012, Luty8 - 20
- 2012, Styczeń8 - 17
- 2011, Grudzień4 - 6
- 2011, Listopad8 - 4
- 2011, Październik4 - 10
- 2011, Wrzesień21 - 35
- 2011, Sierpień21 - 20
- 2011, Lipiec15 - 31
- 2011, Czerwiec19 - 54
- 2011, Maj22 - 56
- 2011, Kwiecień19 - 69
- 2011, Marzec26 - 33
- 2011, Luty12 - 17
- 2011, Styczeń11 - 11
- 2010, Grudzień2 - 3
- 2010, Listopad5 - 0
- 2010, Październik33 - 56
- 2010, Wrzesień16 - 29
- 2010, Sierpień22 - 2
- 2010, Lipiec8 - 0
- 2010, Czerwiec7 - 0
- 2010, Maj10 - 2
Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2010
Dystans całkowity: | 1398.27 km (w terenie 188.50 km; 13.48%) |
Czas w ruchu: | 67:15 |
Średnia prędkość: | 20.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.50 km/h |
Liczba aktywności: | 32 |
Średnio na aktywność: | 43.70 km i 2h 06m |
Więcej statystyk |
Zabawa na 102! :):):) Koniec maratonu :):):)
Niedziela, 31 października 2010 · dodano: 31.10.2010 | Komentarze 2
Już w czwartek obiecaliśmy sobie, że niebawem wrócimy jednośladem na podskierniewickie tereny, ale żadne z nas nie zakładało wtedy, że będzie to aż tak niedalekie niebawem :)No cóż, pogoda z samego rana zapraszała na otwartą przestrzeń, a że nasz niedosyt był świeży i przepastny to podążyliśmy tym tropem. Tak szczerze, to mój był zdecydowanie bardziej świeży i bardziej przepastny od Dawidowego, no ale chłopina ulitował się nad niezrównoważoną kobitą i postanowił podążyć za nią...a raczej przed nią ;p
Zatem ostatecznie, przed 10:00 rano i ku wielkiemu niezadowoleniu futrzanej dziatwy bujnęliśmy się we dwoje na kilka godzin do Makowa. Cel wizyty: przeprowadzenie śledztwa w sprawie podejrzanego biznesu sugerowanego nazwą miejscowości ;p Jakież rozczarowanie mnie napotkało, gdy ujrzałam pola ziejące pustką (ściema?) i biednie wyglądających ludzi (kolejna podpucha?). Szczegółowa kontrola sklepu z następnej miejscowości też nic nie pomogła – w asortymencie ostały się tylko paluszki z makiem, a i sprzedawczyni nie zachęcała spojrzeniem do pytań o towar spod lady. Hmmm, dziwna sprawa...Nie wróciliśmy jednakże z podróży z pustymi rękami: w Pszczonowie mieli świetny patent na mycie samochodów. Obrazek wiejski podpatrzyliśmy następujący: Ojciec rolnik, odziany w rozchełstaną flanelową koszulinę w kratę oraz obowiązkowe gumioki, niczym najwyższej klasy lord wskazywał palicem, co jest do wypucowania w leciwej już bryce. A wszelkie te zachcianki skwapliwie spełniały dwie młode, naprawdę ładne i zgrabne dziewoje odstawione niedzielnie, czyli w czarnych legginsach, zamsz-kozaczkach szpiluniach i wdziankach od Armaniego conajmniej. Tylko rękawy bidulki miały zakasane, pot spływał im już z oblicz łącznie z makijażem, a w wypielęgnowanych rąsiach dzierżyły jakieś zasyfiałe ściery i pod dyktando ojczulka hop z prawej na lewą i z przodka na tył, bo i tu jeszcze może jakaś plamka została...ubaw miałam z tego widoku po pachy!
A tak w ogóle, to przez całą traskę naoglądaliśmy się co niemiara przyrody, można było oddychać pełną piersią:
Bielanki w jesiennej odsłonie© KOCURIADA
Grasz w zielone?© KOCURIADA
Obłędny błękit - bez żadnego kitu© KOCURIADA
Spotkanie z Jesienią Życia na rowerze© KOCURIADA
Powalone drzewko© KOCURIADA
Turkus rządzi światem :D© KOCURIADA
Rude jest piękne© KOCURIADA
Łoś w jesiennych barwach© KOCURIADA
Pszczonowskie klimaty© KOCURIADA
Zielona fala zalewa asfalt© KOCURIADA
Pobrykałam sobie asfaltami:
Nowosolna – Skoszewy – Janinów – Grzmiąca – Bielanki – Kołacin – Zacywilki – Podłęcze – Wólka Krosnowska – Mszadla – Lipce Reymontowskie – Chlebów – Święte Laski – Maków – Słomków – Pszczonów – Chlebów – Bobrowa – Trzcianka – Kuźmy – Zawady – Grodzisk – Dmosin – Lubowidza – Niesułków – Lipka – Sierżnia – Skoszewy – Borchówka – Kalonka – Bukowiec – Grabina – Nowosolna
Koniec października :) Koniec maratonu :)
Miało być jeżdżenie codziennie - było :)
Miało być każdorazowo minimum 5km - było :)
Miało być za cały miesiąc 850 - jest :)
Cała reszta jakoś tak z rozpędu... I CZUJĘ SIĘ Z TYM ZAJEBIŚCIE!!!!!!!!!!!!
Kategoria Yogus (55...)
ul. Wycieczkowa
Sobota, 30 października 2010 · dodano: 31.10.2010 | Komentarze 0
popracowa szybka ustawka z Ilonką - mało wolnego czasu miałam, więc razem w stronę słońca, ale na skróty przez pola i las :) W trakcie jazdy oczywiście głupie dowcipy oraz spowalniające gadanko. Na Wycieczkowej zmiana kierunku, Ilo pomknęła do centrum, ja zaś do Magdeczki na...kolejne ploteczki :)Powrót po ciemku...po wielkiemu ciemku, jadu sobie i patrzu i widu, na polu, jednego chłopu, pijanego jak belu, co lezie, wprost na mnie, o kurde...
alem go łominęła i do domu cało zajechało, hej tamtaramtamtam!
Kategoria Triki (25...55)
pobieżeli wesolutko na 111 MK
Piątek, 29 października 2010 · dodano: 30.10.2010 | Komentarze 0
wieczorny pierwszy raz: masowo i krytycznie śladami Strzemińskiego przez centrum miasta Łódź.Troszeczkę z potrzeby serca, krztynkę z pobudek ideologicznych, nade wszystko zaś dla zabicia swędzenia kopyt podbicia.
No i dla wspólnego pitupito-śmichu. Ooooole!
I rzeczywiście nic tak nie spada jak...
Kategoria Triki (25...55)
Kółkami za Srela
Piątek, 29 października 2010 · dodano: 30.10.2010 | Komentarze 0
takie tam zwyczajne rozmasowanie rzepek po wczorajszych wojażach: rundka za Srela a powrót przez Wiśniówkę, Bedoń i Wiączyń.Znowuż jestem miło zaskoczona: błogosławiony niech będzie ten rower, albowiem niezbadany jest ogrom komfortu jazdy na nim :)
Kategoria Triki (25...55)
Arkadia - Nieborów
Czwartek, 28 października 2010 · dodano: 28.10.2010 | Komentarze 2
Etap 1:Nowosolna – Byszewy – Sierżnia – Lipka – Szczecin – Dmosin – Borki – Lubianków – Wola Lubiankowska – Łyszkowice – Zakulin – Bełchów – Dzierzgów – Bobrowniki – Arkadia – Mysłaków – Nieborów
Etap 2:
Kołacin – Wola Cyrusowa – Lipka – Sierżnia – Skoszewy – Borchówka – Kalonka – Bukowiec – Grabina – Nowosolna
(oraz samochodowy etap pośredni nie liczący się wcale, ale wpisuję ku pamięci: Nieborów/Bolimów/Skierniewice/Maków/Lipce Reymontowskie/Mszadla/Siciska/Kołacin)
Zwołałam 2 dni temu całe rowerowe towarzycho do kolejnej przygody i stawili się nawet licznie, w następującym składzie:
- przodownik pracy = Jakubek
- pompka pasująca do jegoż opon
- termos 0,3l dla ratowania życia mego
- 2 kanapki (pierwsza z dżemidłem, a druga w wersji cięższej, mięsno-serowej)
- jakiś ciuch na mój spocony grzbiet (właściwie sztuk kilka... a może: prawie cała szafa?)
- mapka sprytnie przerobiona na laminat
- telefon na tak zwany wszelki wypadek losowy
- aparat, co by udokumentować realizację śmiałych zamiarów
i.......... bidulka sierotka JA :D
Plan obliczony na wycieczkę grupową zawierał przejazd do Skierniewic, skąd powrót do Łodzi miał się odbyć pociągiem. Zmodyfikowałam jednak z lekka zarys wycieczki – primo, jak wiadomo, do raju wybierałam się samodzielnie, a secundo jakoś nie mogłam się dziś rano pozbierać z tym całym mnóstwem gratów przez co wyruszyłam dosyć późno. Umówiłam się zatem z chorowitkiem Łosiem, że odbierze mnie autem z Nieborowa, co bym nie musiała gnać na złamanie karku na ten nieszczęsny IR do Skierniewic. I bardzo dobrze zrobiłam, bo dzięki temu wolniutko sobie popedałowałam, bez zbędnego napięcia a i na focenie było znacznie więcej czasu, nie wspominając już o tym, że nie byłam skazana na same widokówki, bo i mnie parę zdjęć pstryknięto na miłą pamiątkę :D
Jeszcze przed wyjazdem z miasta, ktoś z góry postanowił mnie kropidłem poświęcić, co uznałam za dobry omen, przy czym nie odpuszczałam aż do Skoszew następującej modlitwie: „słoneczko wyjdź zza chmurki, już proszę nie złość się...lalala....słoneczko już się zbliża, już puka do mych drzwi, pospieszę je przywitać, z radości serce drży” ;p No i kropić przestało za Lipką, gdzie zmieniłam melodię na „serduszko puka w rytmie czacza” i nie mam bladego pojęcia skąd się to do mnie przypałętało ;p No cóż, najwyraźniej statystyczny zwykły śmiertelnik dużo śmieci wozi w swoim umyśle, a najgorsze, że wypływają na powierzchnię od sasa do lasa i pełną parą niespodziewanie atakują.
Do Dmosina drogę znałam, po skręcie zaś na Borki zaczął się mały spontan. Upomniana, że mam pytać o drogę tylko autochtonów i tylko mężczyzn (;p), przy pierwszym wątpliwym, nieoznaczonym skrzyżowaniu stanęłam zasięgnąć rady. No i doigrałam się, bo od nie jednej a kilku sztuk autochtonów płci świadomie wybranej usłyszałam, że...są nietutejsi ;p Cóż, pozostawię to bez komentarza. Czasu nie chciałam marnować, więc wybrałam intuicyjnie i jak się okazało, na samej sobie się nie zawiodłam ;p Przy kolejnej zagwozdce leciwy autochton (na pewno „tutejszy”, bo wpierwej zagadnęłam o tę właśnie kwestię) na złą drogę mnie sprowadził (następnym razem i na wiek informatora trzeba zwracać uwagę ;p), więc zamiast trafić do Albinowa, od razu odbiłam na Kalenicę. Też dobrze, jak fun to fun, jechało się całkiem całkiem :D. Co dobre szybko się jednak kończy, bo po skręcie na 704 był fatalny i wąski asfalt aż do Łyszkowic (plus debile z ciężarówek), no ale na całe szczęście od miasteczka/wsi aż do samego Bełchowa rozpieszczała mnie bezproblemowa dłuuuuuuuuuuga prosta ;p A stamtąd wbiłam się na niebieski szlak książęcy i wjo bezpośrednio do Arkadii, gdzie udało się przyklepać pierwszą z brzega ławkę na kilka minut przed przybyciem Łośstronga. Po wstępnym uszczupleniu zapasów oddaliśmy się romantycznemu spacerowi po słynnym parku, który w sumie zrobił na nas bardzo przygnębiające wrażenie. Po wizycie w nastrojowym Bath i Lacock, właściwie powinniśmy się tego spodziewać...kurde, żeby chociaż te kamienie kefirem dobrze posmarowali, to by szybko i pięknie się zestarzały...a tu nic, a tu Polska cegłą i betonem murowana właśnie...istny patchwork, choć trza przyznać, że nawet fotogeniczny :p
Następny punkt programu – Nieborów - zatarł nieco przykre poarkadyjskie wrażenia. Już sama monumentalność miejsca pozwala o nim sądzić, że tkwi w nim wielki potencjał. Tylko jak zwykle, mamy deficyt w kasie i w ludziach myślących z rozmachem. No i rowerka nie pozwolili wprowadzić, czym rozsierdzili Łosia :(
Dopełnieniem dzisiejszej przygody było poszukiwanie jadłodajni. Łowicka karczma miała 140 dzieciaków na pokładzie, czas oczekiwania na obsługę wynosił ponad godzinę, więc skazani byliśmy na zajazd przydrożny, wielki niczym sołtysowa stodoła. Żarełko nawet polecam, obsługa miła, lecz naczynia mieli zdecydowanie do dokładnego doszorowania (tak, tak, nadaję się na cichego klienta). Po obżarstwie zapakowaliśmy opasłe brzuchy do auta i obraliśmy kurs na domek przez Puszczę Bolimowską, co by wiedzieć, jak zaplanować kolejny rowerowy wypad. W trakcie tej nudno-łatwej podróży poczułam, że to wcale nie musi być koniec mojej przygody, a że kurczaczek wstępnie strawiony, dzielnie postarałam się o wyrzucenie nas z auta, stąd 2 etap kręcenia :) Oj ciężko już było, dzień się szybko kończył, a ja zostałam sama z pagórkami, do samego końca pod wiatr i do tego z wyjącym o pomoc pęcherzem. Ślamazarnie, ale jednak dojechałam do celu, oczywiście nie mogłam sobie odmówić skrętu na Borchówkę, gdzie nóżki natychmiastowo przełączyłam na autopilota ;p
I wyszła 100 do kolekcji, a wieczorkiem będzie druga setka – na smaczny słodki odpływ w krainę Morfeusza...
O, zapomniałabym, jeszcze fociencje:
Niepewny początek podróży...© KOCURIADA
i wątpliwości rozwiane zalotnym spojrzeniem ;)© KOCURIADA
a w Lubiankowie nie tylko drzewa nabierały kolorów ;)© KOCURIADA
a już w Arkadii sukcesu stokrotka...© KOCURIADA
i na ławce posilająca się sierotka© KOCURIADA
czas na rundkę wokół stawu...© KOCURIADA
Tutaj odnalazłam spokój po mojej walce ;)© KOCURIADA
romantyczna foto-sesja dwojga w ruinach© KOCURIADA
i jakże romantyczne pozowanie na płetwonurka ;)© KOCURIADA
arkadyjski detal zawijany© KOCURIADA
a tu już nieco mroczny Nieborów© KOCURIADA
platanowa czarna mordka© KOCURIADA
i psychodeliczny bukszpan tamże :)© KOCURIADA
Nadeszła chwila na ważne podsumowujące autopytanie oraz autoodpowiedź na nie:
No i jak się w samotności przemierzało świat???
Och, ach, wręcz wpaniale!!! Prawdziwa rewelka!!! Nic nie przesłaniało horyzontu ;p Nieznane, phi, nic strasznego, jeśli zgubisz się w jednej wsi, to się odnajdziesz na końcu drugiej i po całym kłopocie, licznik się tylko z tego ucieszy ;p I właściwie wszędzie dobrze, dokładnie tak samo dobrze jak w domu ;p Trzeba będzie wypuszczać się w ten sposób na pastwę życia o wiele wiele częściej ;p
Kategoria Yogus (55...)
Baaaaczność? Spocznij!!!
Środa, 27 października 2010 · dodano: 27.10.2010 | Komentarze 3
Dziś spokojne spoczywanie w niewzruszonym wiejskim tu i teraz, a że razem z początkiem dnia zaświtała we mnie przeogromniasta chętka na próby quasi-artystyczne, to zabrałam ze sobą głupola-pstrykacza. Sporo przystanków, czasochłonne dogrzebywanie się do aparatu, no i jak się można było spodziewać, matki natury wcale nie trzeba reklamować, zmieniać, ani podrasowywać, ino na ślepo zamykać w kadrze. Oj, nie miałam samozaparcia, by ślęczeć nad ustawieniami – wolałam dłużej nasycić oczęta.Zatem na chanderkę, która pewnie w końcu kiedyś nadejdzie, strzelam sobie do pamiętniczka widoczki z PKWŁ (i gęba sama się raduje, banan już nie od ucha do ucha, ale naokoło głowy, motyle w brzuchu i radosny śpiew pod nosem, no kuźwa sama siebie nie poznaję w tej październikowej odsłonie ;p):
Szronu pełno wszędzie i marzną mi paluszki, bim bim bom© KOCURIADA
Dwie sarenki na polu były, lecz zwiały do lasu, no nie zdążyłam się odkutać...© KOCURIADA
Mgła doszczętnie spowiła mój świat© KOCURIADA
I lód na dobre przyoblekł liście drzew, źdźbła trawy...© KOCURIADA
Widziałam jednak słońca cień© KOCURIADA
a następnie ani słońca ani cienia© KOCURIADA
Oczko też cieszyło oczko© KOCURIADA
i jeszcze ten elektryzująco żółty rzepak ;)© KOCURIADA
na dokładkę łyse brzóski przy księżycu© KOCURIADA
i poletko Pana Boga ;)© KOCURIADA
Di ęd :) Styknie tego dobrego na dziś :)
Kategoria Triki (25...55)
Rozdziobią nas kruki, wrony?
Wtorek, 26 października 2010 · dodano: 26.10.2010 | Komentarze 3
Chciało się czy nie, z samego ranka podmieniłam piżamkę na rowerowe wdzianko i wytoczyłam się na rundkę po najbliższej okolicy. Tym razem o bułki nie miałam zamiaru walczyć - o tej porze zadanie nie nastręczałoby żadnych trudności, a takim zadaniom mówimy stanowcze nie! :)Ponurzasto i szaro było, z początku doskwierał mroźny chłodek, no i po raz pierwszy jechałam w towarzystwie zimowych ptaszorów. Po niebie zaciągniętym złowieszczymi chmurami przemykały sobie całe stada kruków i gawronów, ich głośnym dyskusjom nie było końca, do tego gdzieś z jakiegoś gospodarstwa z nagła zawył opóźniony w rozwoju kogut i to falsetem tak przeciągłym i błagalnym, że nawet martwi powstaliby z grobów. Ocucona tym jakże uroczym wybrykiem szybko zarzuciłam plan robienia 5 x pętelka i pognałam, a raczej poczłapokołowałam prosto przed siebie. Już tyle razy próbowałam trzymać się sztywnych ustaleń i za każdym razem wychodzi z tego figa z makiem. Czas zmierzyć się z najprawdziwszą prawdą wszelkich prawdziwych prawd - nie nadaję się do kolarstwa torowego :)
Przyodziana zatem w megauśmiech dzięki fristejlowej jeździe, na mocy "prawa motyla" szybciuteńko wywołałam sobie ogrzewcze promyki Słońca, które nie opuściły mnie aż do powrotu na Nowosolną ;D
Zjawiskowy wypad! :)
Nie, nie rozdziobią nas ani kruki, ani wrony! Za dużo w nas radochy :D
Kategoria Triki (25...55)
Na Nowosolną po bułki,
Poniedziałek, 25 października 2010 · dodano: 25.10.2010 | Komentarze 7
ale że ich w tzw. centrum wsi nie uświadczyłam, to intensywnie rozglądałam się dalej :) I ani w rowach nie leżały, ani z drzew specjalnie dla mnie nie chciały lecieć :( Żałuję, że nie powypadały ludziom z samochodów, a i przydrożne menele jak na złość też się nie chciały podzielić :( Łot e dej! Jak już w końcu cosik dojrzałam, to albo czerstwe albo spliśniałe albo zorientowałam się rychło w czas, iże kaska ciągle w domu na stole kwitnie :(No ale frajda z tego tropienia była ogromna :D Cieplusio, milusio, bez wiatru i tak cudnie zmierzchało, że w ogóle do domu nie chciałam wracać! No nie mogę się jakoś wyjeździć! ;p Doba jest stanowczo za krótka i zaraz wystosuję petycję tam gdzie trzeba, co by ją znacząco wydłużyli!
A na kolacjones będą sucharones :)
Kategoria Triki (25...55)
do Zosi
Niedziela, 24 października 2010 · dodano: 24.10.2010 | Komentarze 0
Po 3 tygodniach maratonu, nade wszystko zaś pewnie po tej wczorajszej przygodzie z Górą, miałam sen, iże od tego całego jeżdżenia pojawił się u mnie ogromny murzyński odwłok! Tak mnie ta wizja przeraziła, że zanim wsiadłam na rower musiałam dokładnie zlustrować swoje tyły i poprosić dodatkowo o potwierdzenie wyniku samooceny. No dobra, jeszcze dłuuuuugo mogę jeździć :)Dziś na spokojnie, tylko dla masażu. Wybraliśmy okrężną drogę przez Bedoń na Olechów do Zosi, co by sprawdzić jak Jej samopoczucie i w ogóle jak całe żyćko. A przy okazji spontanicznie zeźreć cały półmisek placków z pyszniutkim hendmejd dżemem agrestowym (sorki evesiss, znowu nic dla Ciebie nie zostało, ale nie mogłam tak po prostu siedzieć spokojnie i patrzeć jak znikają w łosiowej jamie chłonąco-trawiącej, musiałam go ciutkę wspomóc...)
Powrót zaś przez Widzew i Stoki. Na Kopance usłyszałam, że lubego dopadł bolesny globus, więc dalej toczyłam się już samotnie przez: Wódkę, Dąbrówkę, Imielnik, Dobieszków, Skoszewy, Borchówkę, Bukowiec i Grabinę do Nowosolnej.
Popluło mnie z niebiesiech, ale jednak nie tak mocno, co by się nie dało prowadzić. No i co racja to racja, w miarę upływu czasu wiatr się wzmagał, ale znów nie aż tak bardzo, co by nie dotrzeć na czas do domku.
Kategoria Triki (25...55)
Góra Kamieńsk zdobyta!
Sobota, 23 października 2010 · dodano: 23.10.2010 | Komentarze 7
Góra Kamieńsk zdobyta!Zapowiadane podbicie południa Polski doszło szczęśliwie do skutku ;p Co prawda nie były to Tatry, nie były to także Pieniny ani nawet nie Beskid Niski, tylko okolice Bełchatowa, ale to i tak całkiem niezły wynik jak na mój pierwszy w życiu sezon konkretnego brykania jednośladem. Pierwotny plan był nieco inny: tłuczenie się pociągiem miało być na dobranoc, a nie na dzień dobry, zaś Góra Kamieńsk na poobiedni deser, a nie na drugie śniadanie, ale zdroworozsądkowo wzięłam pod uwagę wskazówki Pani Pogodynki i równie logicznie postanowiłam, że lepiej jechać z wiatrem aniżeli zmagać się z nim na 130 km, nie po doświadczeniach z ostatnich dni, co to to nie!
A wycieczencja łodbyła siem trasom znakomitom, cyli pses:
Radomsko – Dobryszyce – Wolice – Łękińsko – Góra Kamieńsk – Kalisko – Parzniewice - Bogdanów – Budków – Zaborów – Grabica – Majdany – Górki Duże – Górki Małe – Tuszyn – Modlica – Pałczew – Wola Rakowa – Stróża – Andrespol – Bedoń – Wiączyń – Nowosolna
Rankiem bieganina pt. Carpe diem! Tak bardzo chciałam oddać się tej przygodzie, że na stacji Łódź-Widzew stawiliśmy się pół godziny przed czasem, z biletami kupionymi oczywiście dzień wcześniej, jako że u mnie wszystko musi być zawsze zaplanowane na tip-top (no może troszkę przesadzam, kiedyś tak rzeczywiście było...zatem nie „musi” lecz „powinno być” ;p). Stanęłam na peronie wyczekując z utęsknieniem, przy świetle okrągłego księżyca, naszego (A)trakcyjnego Zbawiciela (czyt. InterRegio), którym mieliśmy zamiar pomknąć do Radomska. No cóż, jak zwykle w takich sytuacjach, górę bierze proza życia. Zniweczyła tę jakże słodką i romantyczną chwilę, albowiem zimno zaczęło od razu podszczypywać nam nosy i zwialiśmy po paru minutach do poczekalni. A tam? Nieee no, fiu fiuuu, prawdziwa Europa do nas zawitała, marmurowe parapeciki, zero oszczędności na ogrzewaniu, drzwi automacik, do tego hotspot dla nałogowców i nawet panie sprzątające o miłej aparycji, schludne i nad wyraz zaangażowane w swoje obowiązki – tak można czekać:
no proszę, wypucowany Jakubek we właściwej oprawie - w poczekalni PKP wszystko na błysk, dosłownie co 5 minut© KOCURIADA
Ale tylko pół godziny. W końcu jest! Podjechał! Nie był już ani tak czysty, ani tak ciepły a świeżością nie pachniał wcale. To tyle w temacie zbawicieli. Jakoś się jednak do Radomska dotelepaliśmy, o dziwo, w wagonie rowerowym (mimo wszystko mały plusik dla PKP):
Ja od dziś będę grzeczny, obiecuję jak bum cyk cyk, tylko wypuśćcie mnie już z tej puszki© KOCURIADA
8:50 wysiadka. Dawid prowadzi, po paru kilometrach w oddali zaczyna majaczyć nasz cel – góra niczym rozłożysty cyc zmęczonej staruszki Matki Polki Ziemnej. Ile pod biustem, trudno ocenić, ale miseczka to tak na oko rozmiar B:
Mglisty przedśpiew przyszłego wyzwania - Góra Kamieńsk© KOCURIADA
Stare ludowe porzekadło prawi, iże najpierw trza się dokumentnie stoczyć, by móc później osiągnąć szczyty. No tośmy sobie jechali ku naszej przyjemności dobrej jakości ścieżką rowerową, prowadzącą przez Gminę Kleszczów cały czas cierpliwie w dół i w dół i znowu w dół (zaklinałam przy tym w duchu rzeczywistość, co by Łosiu nie poganiał mnie później do wspinaczki tą samą trasą ;p). Gmina jak gmina, każdy w Polsce wie jaka, że najbogatsza i w ogóle pomysłowa biznesowo, a wedle licznych przydrożnych bannerów także z certyfikatem „fair play”. Tutaj z deczka przesadzili. Przyznaję, mieli świetny równy asfalcik, zegary elektroniczne na przystankach, tylko nie wiedzieć czemu komuś się zapomniało o drogowskazach na Górę Kamieńsk, przez co nadrobiliśmy 4 km, a na szlak żółty na Składowisko Gipsu trafiliśmy spontanicznie skręcając sobie z głównej drogi w prawo, co by zobaczyć co jest za ostrym zakrętem. No i było pokaźne zaskoczenie ;p O kuźwa! To nie podjazd, to jakaś jebana ściana polana asfaltem! Mają dowcip w tym Kleszczowie! Gwiazki mi się od razu ukazały przed oczyma! Se myślę, pojebało mnie doszczętnie, kiszki marsza grają, a ja na rezerwie mam pod TO podjechać? A Łosiu jak to Łosiu – „dajemy maleńka”, staje momentalnie w pedałach i już go nie wiżuuuu Analizuję chwilę z czym mam się zmierzyć i jakie przełożenie, jaka pozycja i takie tam, ale w końcu pierdolę ten wewnętrzny monolog i po feministycznemu się nakręcam, że żaden facet mi na łeb nie wejdzie, że kuźwa ambitna jestem i jak on może to ja tym bardziej, bo może i słabsza ze mnie płeć, ale psyche mam jak, jak ta no, jak...GODZILLA ;p I kuźwa skonam a kuźwa podjadę pod te pierdolone dłuuugie sztywne 10 %! Ruszam do boju i wspinam się powoluśku na full zmotywowana, a ten mnie bezczelnie foci już z góry. No nawet fajnie wypstrykał, tak nie po łosiowemu ;p
Pierwsze koty za płoty - co dalej, bom już głodna?© KOCURIADA
aha, powtórka z rozrywki. Rozumiem, że jedzenie musi troszkę poczekać...© KOCURIADA
Minęłam już 3 znak mówiący o stromym podjeździe, to chyba już koniec, co nie?© KOCURIADA
K****, złośliwcy! No ale wiatraczki już widać, więc może jednak...© KOCURIADA
A już na górze mieliśmy postój, ja i on, jak dwa przypadkiem znalezione niedopite Desperados, dokładnie jak na obrazku, tylko muzy niestety brak:
Leżą, piją, lulki palą. Słodko na szczycie odpoczywają...© KOCURIADA
No dobra, było nieco inaczej ;p
U Niego było tak:
Ja się poskarżę Mamusi, że Ty mnie tak męczysz i wganiasz na góry...© KOCURIADA
Zaś u mnie:
Dajesz dajesz, dalej po płytach, tylko uprzedzam, że tu pełno gipsu...© KOCURIADA
Czy jakoś odwrotnie ;p Już nie pamiętam ;p
Generalnie rzecz ujmując na punkcie widokowym popadłam w samozachwyt i absolutne samouwielbienie, odstawiłam popelinę z „lustereczko powiedz przecie, kto najlepiej górki pokonuje na tym świecie”, i że taka megasilna jestem i że uda moje dają czadu, proszę nosić mnie od dziś w lektyce i takie tam typowe babskie przyjemności, ale....
ale jeszcze świetniej było zafundować sobie zjazd z tej Górki! ŁAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAŁ!
Prawdziwy SZAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAŁ rowerowych ciał ;p
Potem, do samej Nowosolnej, to już wszystko było takie płaskie i niefajne. Dobrze, że chociaż widoczki wynagradzały tę nudę:
Króweśki na polu się pasą...© KOCURIADA
No i strefa bufetowa napatoczyła się nam naprawdę godna polecenia (w Budkowie, przy głównej trasie):
No to idę na zwiady, może się uda...© KOCURIADA
Rowery pozwolili wprowadzić, co prawda z małym fochem, ale się jednak udało:
Zasłużony postój dla rumaków i posiłek regeneracyjny dla jeźdźców. Ojej, ale tu pyszności...© KOCURIADA
Posiłek ogromny, kotlet płachta z metra cięty (foty nie zamieszczam, bo mi nie pozwolono, albowiem cudze policzki nad tym daniem się mocno wydymały i to wyglądało ponoć mocno nieapetycznie. Kurka felek, z chomikiem chyba żyję, a nie z łosiem ;p), ilość jak dla mnie nie do przejedzenia i cenowo bardzo bardzo przystępnie. Aha, i jeszcze kota mieli zajebistego, co sierść miał błyszczącą i drewnem palonym w kominku pachniał, a do tego od razu zaczął traktorzyć jak go wzięłam w objęcia:
W Żniwnym Łanie koty mruczą dla ludzi na zawołanie© KOCURIADA
Ech, koniec przygody...
Ale niebawem kolejna :D
Kategoria Yogus (55...)